Mistrz olimpijski, szpieg CIA, więzień PRL. 16 lat temu zmarł Jerzy Pawłowski

Siedmiokrotny mistrz świata, złoty medalista olimpijski i szpieg CIA, który spędził 10 lat w PRL-owskim więzieniu i przeżył wiele prób zamachu na swoje życie. Dziś mija 16 lat od śmierci Jerzego Pawłowskiego - "szablisty wszech czasów".

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Jerzy Pawłowski Newspix / Mieczysław Świderski / Na zdjęciu: Jerzy Pawłowski

W igrzyskach brał udział pięć razy. Pierwszy raz w Helsinkach (1952), ostatni w Monachium (1972). Największy sportowy sukces w karierze Jerzy Pawłowski odniósł w Meksyku w 1968 roku, gdy wygrał olimpijski turniej szablistów. W dorobku miał też siedem tytułów mistrza świata, w 1967 roku Międzynarodowa Federacja Szermiercza uznała go szablistą wszech czasów.

Startów na igrzyskach i trofeów byłoby pewnie więcej, gdyby w 1976 roku Pawłowski nie trafił do więzienia. Za szpiegostwo na rzecz Stanów Zjednoczonych - przez wiele lat współpracował z CIA pod kryptonimem "Paweł", skazano go na 25 lat więzienia. Wyszedł po dziesięciu latach, na moście w Poczdamie wymieniono go m.in. na "superszpiega" PRL Mariana Zacharskiego.

Po odzyskaniu wolności w imponującym stylu wrócił na szermierczą planszę, ale potem zakazano mu startów. Już w wolnej Polsce malował obrazy i zajmował się bioenergoterapią. Zmarł 16 lat temu, 11 stycznia 2005 roku. O niezwykłym życiu jednego z najbardziej utytułowanych polskich sportowców rozmawiamy z jego synem, Michałem Pawłowskim.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: imponujące umiejętności Piotra Liska. Jest rewelacyjny

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Jakim człowiekiem był pański ojciec?

Michał Pawłowski, syn Jerzego Pawłowskiego, mistrza olimpijskiego w szabli z 1968 roku z Meksyku, siedmiokrotnego mistrza świata: Trudnym i o wielkim sercu. Miał ciężki charakter, jak to zodiakalny skorpion. Twardy zawodnik. Gdyby taki nie był, nie przetrwałby dziesięciu lat w więzieniu - X pawilonu na Rakowieckiej, Barczewa. Natomiast jeśli chodzi o naszą relację ojciec-syn, nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Bardzo otwarcie rozmawialiśmy o wszystkim. I to było świetne.

A jakim był sportowcem? Co takiego w sobie miał, że przez długie lata należał
do ścisłej światowej czołówki szablistów? Że zdobył siedem tytułów mistrza świata, mistrzostwo olimpijskie i został wybrany szablistą wszech czasów?

Wydaje mi się, że kluczem była jego inteligencja. Miał nieprawdopodobny dar przewidywania ruchów przeciwnika. I niezwykłą osobowość. Kiedyś w Nowym Jorku spotkałem jego kolegę szablistę, który po kilku dekadach zaprowadził mnie do New York Athletic Club. Tam przedstawił mnie staremu portierowi i powiedział mu, że jestem "synem Jerzego". U tamtego człowieka od razu pojawił się błysk w oczach. Tata szanował ludzi, niezależnie czy spotykał się z arystokratą, czy ze spawaczem. I dostawał od nich to samo.

Dla mnie szermiercza kariera taty jest tym bardziej imponująca, wręcz niepojęta, że przez prawie całe życie nie widział na jedno oko. Jako kilkunastoletni chłopak brał udział w Powstaniu Warszawskim. W czasie Powstania Warszawskiego szmuglował jedzenie, zrzucał z dachów resztki po bombach zapalających. Dostał wtedy odłamkiem, który trwale uszkodził mu wzrok. Tak jest - szablista wszech czasów nie widział na jedno oko... Ale miał ten wzrok niezwykle przenikliwy, aż czasem człowieka przechodził dreszcz. Nie dało się faceta okłamać.

Często opowiadał panu o swoich występach na planszy?

Tak. Dobrze Pamiętam jak wspominał finał mistrzostw świata, w którym walczył z pewnym Węgrem o złoto. Sędziowie uznali, że to tata zadał decydujące trafienie. Jednak on się przyznał, że tego trafienia nie było i w efekcie złoto zdobył jego rywal. Jako sportowiec był bardzo fair. Zawsze był fair. I nie przykładał wagi do medali i pucharów. W domu trzymał w nich jakieś śrubki, a jak zaczął malować, to mieszał w nich farby. Dla niego najważniejsza była sama walka. Ona była dla niego istotą szermierki. Nie trofea. Złoty medal z Meksyku przetopił na obrączki ślubne. Miłość znaczyła więcej.

Dlaczego Jerzy Pawłowski, szermierz wszech czasów, zdecydował się na współpracę z CIA?

Katalizatorem dla tej decyzji były wydarzenia z lat 50. Mój dziadek był żołnierzem Armii Krajowej, po wojnie ukrywał się przed komunistami. Kiedy go złapali, ojciec był już bardzo obiecującym sportowcem. Przyszło do niego dwóch smutasów z bezpieki i złożyło propozycję nie do odrzucenia - albo podejmie współpracę z kontrwywiadem wojskowym, albo dziadek dostanie kulę w łeb. Tata nie miał wyboru, nawiązał współpracę, ale to był pic. Socjalizmu to on nie umacniał. Za to od razu zaczął szukać kontaktu z Amerykanami. To miała być jego zemsta.

W jego biografii podaje się, że agentem CIA o kryptonimie "Paweł" był od 1964 roku.

Kontakty z amerykańskim wywiadem miał jednak dużo wcześniej, już w latach 50. Tak jak mówiłem, tata sam szukał kontaktu z wywiadem Stanów Zjednoczonych, ale nie opowiadał mi, jak go nawiązał. Nie wszystko mógł mi powiedzieć, także z uwagi na moje bezpieczeństwo.

Wie pan, na czym polegała działalność agenta "Pawła"?

Do dziś nie ma co do tego jasności, ja również nie wiem wszystkiego. Amerykanie pewnie nigdy nie odtajnią wszystkich dokumentów związanych z działalnością ojca. A ja rozmawiałem z nim o tym tylko raz. Szczegółów, nazwisk nie podał. Powiedział tyle, żebym był w stanie ocenić jego postawę. Wiem jednak, że dokonał niesamowitej rzeczy - wytropił czterech lub pięciu sowieckich agentów w strukturach zachodnich. Jedną z tych osób, zdjętych przez Amerykanów dzięki niemu, był szpieg KGB w funkcji dyrektora finansowego CIA. Człowiek, który wiedział, gdzie idą pieniądze. Duża sprawa. Za to, co tata zrobił dla zachodniego świata, podziwiam go tak samo jak za jego wielkie sportowe sukcesy.

W jaki spos
ób ojcu udało się zdemaskować sowieckich szpiegów?

Nie wiem, jakie to były techniki. I nawet gdybym wiedział, nie mógłbym panu tego powiedzieć. Mogę tylko snuć domysły. Pewnie pomogło to, że był w PRL-u człowiekiem na piedestale, bardzo znanym sportowcem. I że był w partii - dostał zalecenie od CIA, żeby do niej przeniknąć, ale długo go w PZPR nie chcieli. Został jej członkiem po jednym ze spotkań z pierwszym sekretarzem Władysławem Gomułką. Gdy Gomułka, gratulując ojcu sukcesów, dowiedział się, że nie jest on "towarzyszem", dał mu swoją rekomendację i sprawę szybko załatwiono.

Jerzy Pawłowski pracował dla CIA przez kilkanaście lat, jednocześnie będąc czołowym polskim sportowcem. Igrał z ogniem.

I nie chodzi tu tylko o to, że ryzykował więzieniem, do którego w końcu trafił i z którego, wszystko na to wskazywało, miał już nie wyjść. Wielokrotnie podejmowano próby zamachów na jego życie. W pewnym momencie myśmy już do nich przywykli. Z reguły majstrowano przy samochodach, którymi jeździł ojciec. Na przykład któregoś razu przepiłowano w jednym z nich most. Innym razem w górach ktoś w nocy odkręcił śruby z kół. Tata miał jednak niesamowity instynkt. W jakiś sposób zawsze wyczuwał niebezpieczeństwo. Widziałem go w akcji.

Jerzy Pawłowski (pierwszy z prawej) z polską kadrą szermierczą (fot. archiwum rodzinne) Jerzy Pawłowski (pierwszy z prawej) z polską kadrą szermierczą (fot. archiwum rodzinne)
W jakich okolicznościach ojciec wpadł?

W Wikipedii przeczytałem, że sam się zgłosił, ale to nieprawda. Wpadł przez wewnętrzny przeciek w CIA. Agenci Sowietów wewnątrz amerykańskiego wywiadu krok po kroku zbliżali się do niego. Facet, który go wydał, dostał w Stanach 10 lat. Na igrzyskach w Monachium w 1972 roku ojciec nie miał sukcesu, ponieważ czuł, że są coraz bliżej. Presja była tak duża, że nie był w stanie skoncentrować się na sporcie.

Aresztowano go trzy lata później, a w 1976 roku skazano na 25 lat więzienia, utratę praw publicznych na 10 lat i zdegradowanie ze stopnia majora do szeregowca. Ostatecznie Jerzy Pawłowski spędził w więzieniu 10 lat. Jak zapamiętał pan ten czas, gdy ojciec przebywał w zamknięciu?

10 lat i 44 dni. Komuniści zabrali nam wtedy wszystko. Mama miała wilczy bilet, pomimo dwóch specjalizacji lekarskich nigdzie nie mogła znaleźć pracy. No chyba, żeby się z ojcem rozwiodła. Ale gdyby to zrobiła, nie moglibyśmy przychodzić do niego na widzenia, a ojciec by w tym więzieniu zgnił. Dla mamy o rozwodzie nie było mowy. Wykazała się ogromnym heroizmem. Choć sytuacja była beznadziejna, ona cały czas próbowała go wyciągnąć.

Jak zapamiętałem ten czas? Jako czekanie na niego. Najważniejsze było dla mnie kiedy tata wróci. Zapamiętałem, że siedział w strasznych warunkach. Że polował na gołębie, żeby uzupełnić białko. Kiedyś poprosił nas też o suszone śliwki, bo brakowało mu jakichkolwiek witamin. Mama przez swoje lekarskie koneksje jakoś te śliwki załatwiła, a ja, wówczas kilkuletni chłopiec, przemycałem je do więzienia w gaciach. Warunki były bardzo niehigieniczne także pod względem psychicznym.

Co ma pan na myśli?

Próbowano go złamać, stłamsić. Zdarzało się, że musiał przeciwstawiać się fizycznie innym więźniom. Był sprawny, szybki, dość silny. Dawał sobie radę. Nie tylko siłą, ale też sprytem. Tak jak wtedy, kiedy umieszczono go w jednej celi z psychicznie chorym, który w środku nocy wskakiwał pod okienko celi i rozmawiał przez nieistniejący telefon z babcią. Ojciec rozwiązał problem tak, że podszedł do tego człowieka na spacerniaku i powiedział mu: "Czekam na bardzo ważny telefon z CIA, a ty ciągle blokujesz linię". Podziałało. Współwięzień przeprosił i przestał dzwonić. Wkrótce zabrali go z celi ojca, bo stał się bezużyteczny.

Często mieliście widzenia?

Niezbyt. Może raz na miesiąc. I były one upokarzające. Po kilku godzinach czekania przed więzieniem, zdarzało się, że na mrozie, wychodził jakiś cham, wyczytywał nazwisko i mogliśmy spędzić z ojcem niespełna godzinę w towarzystwie strażnika. Nie zapomnę też smrodu tych więzień.

Po tym, jak ojca skazano, ludzie się od was odwr
ócili?

Byli tacy, którzy zaczęli się trzymać od nas z daleka, ale i prawdziwi przyjaciele, którzy pomogli nam przetrwać. A także "przyjaciele", którzy pojawiali się nagle, zwykle wtedy, gdy działo się coś istotnego. To byli agenci, ich zadaniem było nas infiltrować.

Jak udał
o się uwolnić ojca, doprowadzić do jego udziału w wymianie szpiegów na moście Glienicke w Poczdamie?

Wywalczyła to moja mama - Iwona. Czesław Kiszczak postawił jej kilka warunków. Jednym z podstawowych - bez jego spełnienia rozmowy nawet by się nie rozpoczęły - było powstanie książki "Wolna Amerykanka" Jerzego Putramenta. Ojciec jest w niej przedstawiony w koszmarnym świetle. Kiszczak chciał zrobić jeszcze film, w którym ojciec miał się ukorzyć. Nie godził się, żeby go nakręcono, mama go przekonała. Obraz powstał dziewięć lat później, ale ojciec się tam nie pokajał.

Jerzy Pawłowski (fot. archiwum rodzinne) Jerzy Pawłowski (fot. archiwum rodzinne)
Dlaczego po odzyskaniu wolności wasza rodzina postanowiła pozostać w Polsce?

To była nasza wspólna decyzja. Zarówno komuniści, jak i Amerykanie naciskali, żebyśmy wyjechali do Stanów Zjednoczonych, gdzie dostalibyśmy nowe życie. Chcieli się nas pozbyć. Jednak ojciec powiedział amerykańskiemu attache militarnemu, że Polska to jego kraj i to komuniści powinni z niego spieprzać, jeśli im się tutaj coś nie podoba. Na moście Glienicke odwrócił się na pięcie i zostaliśmy. Chociaż Polska była wówczas w Układzie Warszawskim, nie w NATO.

Dzień, w kt
órym ojciec wrócił do domu, pamięta pan pewnie doskonale?

Oczywiście. W swojej książce tata napisał, że kiedy w drzwiach przytuliłem się do niego, czuł bicie mojego serca. I to była prawda. Czekałem na niego tyle lat i wreszcie się doczekałem. Niezapomniana chwila.

Niedługo po powrocie do domu Jerzy Pawłowski wr
ócił również na szermiercza planszę.

Wziął udział w mistrzostwach Polski w Łodzi. Ja trochę się bałem tego występu. Tata miał 55 lat, dopiero co wyszedł z więzienia. Ubrany w staroświecki strój wyglądał wśród młodzieży dziwnie, ale walczył doskonale. Poległ dopiero z wicemistrzem olimpijskim Januszem Olechem. I to nieznacznie, po świetnym pojedynku półfinałowym. Pokazał wtedy, że jest prawdziwym mistrzem. W ogóle okazało się wówczas, kto jest kim. Prezes Polskiego Związku Szermierczego - Ryszard Parulski natychmiast zakazał mu startów.

Wpłynął na to między innymi konflikt osobisty z Parulskim, wynikający z totalnej różnicy w światopoglądzie. Doszło do takiej sytuacji, że tata złapał Parulskiego za fraki. Ale, nie chcę źle mówić o zmarłych, więc nic więcej nie powiem. Tak czy inaczej, gdyby nie 10 lat więzienia, lista sportowych sukcesów taty byłaby na pewno jeszcze dłuższa.

Już po upadku komunizmu Jerzy Pawłowski był w Polsce postacią nieco zapomnianą. A Marian Zacharski, superszpieg wywiadu PRL, którego w 1985 roku Amerykanie oddali m.in. właśnie za pańskiego ojca, był bohaterem popularnego programu telewizyjnego.

Tata nie uważał Zacharskiego za superszpiega. Jego zdaniem to był zając, czyli szpieg, który wykradał to, co celowo pozwalano mu wykraść. A czy przejmował się, że był na uboczu? Zupełnie nie. Miał całkiem fajne życie. Malował obrazy, które sprzedawał na całym świecie. Został też bioenergoterapeutą i za darmo leczył ludzi w szpitalu na Lindleya. Początkowo obserwowałem to z dużym przymrużeniem oka, ale potem przekonałem się, że tata stawia na nogi ciężko chore osoby.

Długo spotykaliście się z opiniami, że Jerzy Pawłowski zdradził sw
ój kraj?

Wciąż się takie zdarzają. Mogliśmy walczyć z różnymi paszkwilami, na przykład o naszym rzekomym stanie posiadania, o tym jakich dóbr dorobił się tata na współpracy z CIA - nie dorobił się i nigdy nie miał takiego zamiaru. Pieniądze brał tylko na cele operacyjne. I przez te wszystkie lata to nie było nawet 2000 dolarów. Mieszkaliśmy w mieszkaniu komunalnym, które po latach wykupił dla nas mój pradziadek. Jeździł dużym fiatem 1300. Dzieła sztuki w naszym mieszkaniu tworzył sam. Bo był także malarzem.

Mogliśmy wytaczać procesy za te wszystkie kłamstwa, które ciągnęłyby się latami, ale woleliśmy odpuścić. Dla nas najważniejsze było to, że po wielu latach gehenny mogliśmy żyć jak rodzina.

Jerzy Pawłowski (fot. archiwum rodzinne) Jerzy Pawłowski (fot. archiwum rodzinne)
Pan mówi, że po 1989 roku ojciec miał fajne życie, a ja w jednej z depesz PAP-u przeczytałem: "Nie znalazł sobie miejsca w nowej rzeczywistości i do końca miał za złe, że nie traktowano go jak bohatera". Bzdura. Był szczęśliwym człowiekiem. Jasne, nas wszystkich bolały zmarnowane przez Polskę szanse, bolało nas, gdy władzę w kraju objęli postkomuniści. Ale na pewno tata nie miał za złe, że nie uważano go za bohatera. Nie miał takiej potrzeby. Był bohaterem i nie musiał sobie tego udowadniać. Dwa lata po śmierci pańskiego ojca powstał spektakl Teatru Telewizji "Kryptonim Gracz". Zbigniew Zamachowski, który zagrał Jerzego Pawłowskiego, konsultował się wtedy z wami?

On nie. Konsultował się Daniel Olbrychski, który wcielił się w oficera prowadzącego sprawę ojca. Dlatego jego postać zaciąga z rosyjska, tak jak jej pierwowzór.

Myś
leliście kiedyś o tym, żeby doprowadzić do powstania filmu fabularnego o Jerzym Pawłowskim?

Nie musimy się starać. Hollywood już się kiedyś zgłosiło. Z tego co wiem, do roli taty przymierzano Gene'a Hackmana i Roberta De Niro. Doszło jednak do jakiegoś konfliktu i pomysł upadł. Może to plotka. Ale plotką nie jest, że tata poznał nawet Ronalda Reagana, kiedy ten był jeszcze aktorem. Całkiem niedawno miałem z kolei wideokonferencję z producentką z Los Angeles w sprawie dokumentu o ojcu. W Polsce spotkałem się ze scenarzystą, którzy przymierza się do tematu. I jeszcze z kimś. Pewnie w końcu coś dojdzie do skutku, ale póki co nie za bardzo mogę o tym mówić.

Pewnie chcielibyście, żeby w takim filmie pojawili się wnukowie szablisty wszech czasów - Stefan i Józef Pawłowscy, pańscy bratankowie, są zawodowymi aktorami.

Obsadzenie ich w roli taty byłoby moim zdaniem naturalne. Stefan bardzo mi przypomina swojego dziadka z pewnego okresu życia. Z kolei Józef z charakteru i niezwykłej prawości. Jest też Maks, który ma świetną parę i refleks. Co ciekawe, w filmie "Jack Strong" bratankowie zagrali synów pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, który ma wiele wspólnego z tatą. Obie postacie do dziś mają zaciekłych wrogów.

W poniedziałek mija 16 lat od śmierci Jerzego Pawłowskiego. Odwiedzając jego grób widzicie dużo zniczy, których wy nie postawiliście?

Zwykle jak przychodzimy, to stoją. I to mimo że tata nie leży na Powązkach w Alei Zasłużonych. Pan Jerzy Józef Szaniawski, który reprezentował Ryszarda Kuklińskiego, proponował nam, żeby ojca tam przenieść i pochować, ale odmówiliśmy. Dla nas ten grób ma być przede wszystkim dla rodziny. Ale kto ma wiedzieć, ten wie gdzie on jest. Są znicze, wieńce, ostatnio pojawiły się nawet powstańcze emblematy, ktoś zostawił jego zdjęcie w ramce. To grób rodzinny, Jerzego Pawłowskiego - taty i dziadka. Ale pod jego nazwiskiem jest także podpis szablista wszech czasów.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×