Redakcja PZTS: Finał Lotto Superligi był szczególnym wydarzeniem dla pana.
Paweł Fertikowski: Przez wiele lat występowałem i w Dartomie Bogorii Grodzisk Mazowiecki, i Dekorglassie Działdowo. Z mazowieckim zespołem sięgnąłem po 2 złota w superlidze, pokonując w finałach Palmiarnię Zielona Góra i Olimpię-Unię Grudziądz. Raz też przegraliśmy rywalizację o złoto z Olimpią-Unią. Z kolei w barwach Dekorglassu raz zostałem drużynowym mistrzem, lecz w finale przeciwko... Dartomowi Bogorii nie wystąpiłem. Zgodnie z regulaminem musi grać jeden Polak, a u nas był nim Jirzi Vrablik, który otrzymał polskie obywatelstwo.
W roli trenera, dodajmy młodego, 33-letniego, było trudniej?
Będąc zawodnikiem, więcej zależy od nas, to my podejmujemy ostateczne decyzje przy stole. Oczywiście potrzebne są wskazówki od trenera, ale to takie pośrednie, choć istotne działania. Ważne, aby podniosły jakość w zespole i wierzę w to, że nawet lepsza gra o 1 procent ma znaczenie. Tenis stołowy jest sportem, w którym szalę mogą przechylić niuanse.
Jak wytrzymał pan trudy finału, od 0:2 do 3:2?
Wiedziałem, że będą emocje, nie spodziewałem się tak wielkich. To było taki emocjonalny rollercoaster. Bez względu na wynik, nie zmieniało się moje chłodne podejście do meczu, tzn. na bieżącą szukałem sposobów i rozwiązań na poprawę sytuacji w poszczególnych pojedynkach. Przegrywaliśmy 0:2, mleko się rozlało, jednak cały czas dążyliśmy do zwycięstwa. Cały mecz trwał 4 godzin, dlatego był wyczerpujący pod wieloma względami. Jednak rozgrywałem już tak długie spotkania, choć teraz w nowej roli, trenera.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: poszła na plażę o 8 rano. Co za zdjęcia!
Jak wyglądała ostatnia odprawa z zawodnikami?
Przekazałem podopiecznym, na czym powinni się koncentrować, jakie są najważniejsze wnioski po wcześniejszych wyrównanych meczach, aczkolwiek zakończonych porażkami, z Dekorglassem w finale Pucharu Europy. Chciałem też, aby wiedzieli, że mają we mnie wsparcie od pierwszej do ostatniej piłki, że jesteśmy na dobre i złe.
W hali pojawiliście się bardzo wcześniej, zresztą podobnie jak rywale, tj. około 2 godzin przed meczem.
To standardowa procedura przygotowań do spotkania, finał niczym się nie różnił. Jedynie tym, że graliśmy w zupełnie nowym miejscu, studiu nagraniowym w miejscowości Szeligi koło Warszawy. Hala była dobrze wygłuszona, a zawodnicy szybko odczuli, iż piłka inaczej się odbija i leci. Do tego trzeba było się przystosować.
Miłosz Redzimski przegrał z Jonathanem Grothem i Marek Badowski z Kaiiem Konishim...
Zastanawiałem się na bieżąco, co mogłem i ja lepiej zrobić, aby Miłosz i Marek odnieśli zwycięstwa. W głowie miałem mnóstwo myśli. Zaskoczony byłem szczególnie świetną grą Konishiego, choć z drugiej strony Marek nie wszedł jeszcze na najwyższy poziom.
Ale cały czas wierzyliśmy, że możemy wygrać. Panos Gionis pokazał, że w wieku 44 lat tenisista stołowy cały czas może się rozwijać. Sporo rozmawialiśmy przed meczem, a miał też pewne wskazówki od innych osób. Świetnie kontrował i atakował, był agresywny, do tego wykazywał sportową mądrość przy stole. Jego przewagą w grze z Kubą Dyjasem był też luz mentalny. Taka silna osobowość Greka.
Później Badowski wygrał z Grothem, co było pewnego rodzaju niespodzianką, a przy 2:2 doszło do gry deblowej.
Marek zagrał rewelacyjnie z Jonathanem, świetnie pod różnymi względami. To był niesamowity come back. A co do debla, mieliśmy przygotowane różne warianty ustawienia, w tym z Jinem Takuyą, rezerwowym w tym spotkaniu. Miał być gotowy w gry w każdym momencie finału. I też zagrał bardzo dobrze, mimo że wcześniej przesiedział 3,5 godziny na ławce. Japończyk okazał się ważnym ogniwem w zgranym duecie, który po złoto prowadził Miłosz Redzimski. To nie były puste słowa, potrafiliśmy skutecznie walczyć do końca o złoto.