Co turniej, to Tajlandka na drodze Polki

Getty Images / Alvaro Diaz/Europa Press / Na zdjęciu: Natalia Bajor
Getty Images / Alvaro Diaz/Europa Press / Na zdjęciu: Natalia Bajor

Natalia Bajor niemal na każdym turnieju trafia na rywalki z Tajlandii. Nie inaczej było podczas paryskich zawodów olimpijskich.

Redakcja PZTS: Jak będziesz wspominać igrzyska we Francji?

Natalia Bajor: Dotarłam do najlepszej „16” turnieju olimpijskiego, więc mam powody do zadowolenia. Chociaż po losowaniu było sporo obaw. W pierwszej rundzie trafiłam na Tajlandkę Suthasini Sawettabut, plasującą się do niedawna na 30-40. miejscu w rankingu światowym, czyli wyżej ode mnie. Oczywiście, że lokaty na liście federacji ITTF nie grają, ale zapewne każdy na nie patrzy i na ich podstawie też ocenia swoje szanse. Z Sawettabut przegrywałam 2-krotnie w karierze seniorskiej, rok temu w lidze Ultimate w Indiach, a kilka miesięcy temu w zawodach Smash w Singapurze. Wygrywałam z Suthasini tylko w debla. Tymczasem w najbardziej prestiżowym meczu w igrzyskach zwyciężyłam 4:3. To było świetne otwarcie i oczekiwanie na drugą rywalkę...

...Którą miała być leworęczna Jeon Jihee z Korei Południowej.

Wydawało się, że Jeon Jihee jest faworytką pojedynku z Portugalką chińskiego pochodzenia Fu Yu, moją koleżanką klubową z Enei Siarkopolu Tarnobrzeg. Tymczasem to Fu Yu triumfowała bez straty seta. Nie ukrywam, że dla mnie to było korzystniejsze. I jak się później okazało, pokonałam Fu Yu także 4:3. Ale nie byłoby tych dwóch sukcesów, gdyby nie wcześniejsze przełamanie z Sawettabut.

W latach 2023-24 często spotykałaś się z pingpongistkami z Tajlandii.

Z trenerem z Tajlandii śmialiśmy się, że chyba w każdym turnieju muszę nastawić się na grę z jego podopiecznymi. Poza Suthasini, po kilka razy rywalizowałam z jej siostrą Jinipą i Orawan Paranang. W czerwcu w Zagrzebiu miałam piłkę meczową z Jinipą Sawettabut, by przegrać ostatecznie 2:3. Łączny bilans to 2-2, natomiast z Paranang ogólnie jestem na minusie 1-2.
Ale faktycznie najważniejszy był mecz z Suthasini w Paryżu. Siódmego seta zaczęłam od wyniku 0:4, ale wygrałam trzy akcje i wtedy jej trener poprosił o minutową przerwę. Grało mi się bardzo dobrze, objęłam prowadzenie 9:5 i nie oddałam go do końca.

ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Igrzysk". Minorowe nastroje w polskich obozach. "Lekcja pokory, nie jest dobrze"

Tak więc losowanie nie było takie straszne?

Było trudne. Z Jeon Jihee nigdy nie grałam, więc ciężko w igrzyskach rywalizowałoby się z tak trudną tenisistką stołową, której nie znam serwisu itd. Natomiast Fu Yu dwa razy pokonałam w finale Ekstraklasy w 2022 roku. Z kolei w turniejach serii World Table Tennis przegrałam z nią 3, może 4 spotkania.

Inna sprawa, że trudno odnosić się i sugerować meczami sprzed kilku lat. Przecież np. Szwed Truls Moregard miał 7-8 porażek z rzędu Wang Chuqinem, a w Paryżu wygrał z Chińczykiem w 1/16 finału.

Co było kluczem do zwycięstw w hali olimpijskiej?

Obydwie grają inaczej stylowo, dlatego ważna była odpowiednia taktyka. Mój tenis stołowy opiera się w dużej mierze na bekhendzie, a wielu akcjach zdobywałam punkty po zagraniach forhendem. Zaskakiwałam swoje rywalki.

Poza przygotowaniami z trenerami Zbigniewem Nęckiem i Lucjanem Błaszczykiem, bardzo istotna okazała się praca wykonana z panią psycholog. Spotykałyśmy się zdalnie, zaś przed wyjazdem do Francji rozmawiałyśmy na żywo we Wrocławiu. Wiem, że było mi to potrzebne.
Sportowo do każdego meczu przygotowywał mnie trener Lucek Błaszczyk, wielokrotny medalista mistrzostw Europy, uczestnik czterech turniejów olimpijskich. Świetnie się z nim współpracuje.

Zmęczenie dało o sobie znać w końcówkach gier?

Adrenalina w czasie meczów jest tak wielka, że nie skupiałam się na fizycznych czy psychicznych trudach rywalizacji. Zresztą w czasie igrzysk rozgrywa się tylko po jednym meczu dziennie. Dla mnie najtrudniejsze było… wstawanie o 6 rano. O godzinie 7:25 byłam już na przystanku, by spokojnie dojechać do hali. Niestety, kiepsko się złożyło i zaczynałam mecze o 11. Zdecydowanie bardziej wolę wieczorne pojedynki. Poranne gry są ciężkie, dłużej trwa rozgrzewka i całe przygotowania.

Trenerzy budzili wczesnym rankiem w wiosce olimpijskiej?

Nie, nie, szkoleniowcy mieszkali w innym miejscu, więc byłam zdana na budzik i… mamę. To już nasza rodzinna tradycja. Kiedy muszę rano wstać na samolot czy mecz, mama pilnuje, abym nie zaspała i dzwoni.

Lucjan Błaszczyk ma mnóstwo znajomych wśród dawnych zawodników, dziś trenerów. Jak wyglądała wasza droga na salę treningową?

Oj, długa, bardzo długa. Wiele osób zaczepiało trenera, chcąc przywitać się i chwilę porozmawiać. Widać było, że jest szanowany i lubiany. Co ciekawe, treningi tenisiści stołowi mieli na górze hali sportowej, a na dole ćwiczyły siatkarki. Spotkaliśmy naszą reprezentację.

Rozmawialiśmy o singlu, zaś w drużynówce przegrałyście z Japonią 0:3. Dużo pochwał otrzymałyście za grę w deblową.

W systemie olimpijskim, jako pierwszy rozgrywany jest pojedynek deblowy. Z kolei w drużynowych mistrzostwach świata są tylko single. Choroba Kasi Węgrzyn sprawiła, że trenerzy musieli zmienić ustawienie i ja wystąpiłam z Zuzią Wielgos. Wcześniej nie trenowałyśmy razem tej konkurencji. Wyszło nieźle, miałyśmy szansę na doprowadzenie do piątego seta z tak mocną parą jak Hina Hayata/Miu Hirano.

Jakie dalsze plany?

Miałam wystartować w Feederze w czeskim Ołomuńcu, ale odezwali się Hindusi z propozycją gry w Ultimate Table Tennis. To liga Indii z udziałem 8 zespołów kobieco-męskich. Rok temu tam grałam i teraz też wystąpię, zastępując Ninę Mittelham. Czekają mnie 3 tygodnie rywalizacji z wieloma dziewczynami, które były w Paryżu. A potem – mam nadzieję – na zakwalifikowanie się do pierwszego w życiu turnieju serii Champions. To byłby mój powrót do Makau. W październiku z kolei zagramy w indywidualnych mistrzostwach Europy w austriackim Linzu. Tak więc przerwa po igrzyskach jest krótka, a plan na jesień ciekawy.

Źródło artykułu: Informacja prasowa