Fyrstenberg i Matkowski wygrali finał w Kuala Lumpur, pokonując w nim Rosjanina Igora Kunicyna i Czecha Jaroslava Levinsky`ego 6:2, 6:1. Mecz trwał 54 minuty i był popisem w wykonaniu naszego eksportowego debla. Rywale nawet przez chwilę nie byli w stanie nawiązać wyrównanej walki.
To był mecz bez historii. W swoim 23. finale cyklu Fyrstenberg i Matkowski górowali w każdym elemencie gry nad niedoświadczoną parą po drugiej stronie siatki. Nasi tenisiści zaserwowali pięć asów i czterokrotnie przełamali podanie przeciwników, którzy mieli tylko dwie szanse na breaka - ani razu im się to nie udało i po niecałej godzinie gry "Frytka" z "Matką" zdobyli tytuł.
- Dzisiaj wszystko nam wychodziło - powiedział szczęśliwy Fyrstenberg. – Zwycięstwo to wynik naszego nastawienia do tego meczu. Od początku byliśmy maksymalnie skupieni na grze i nie pozwoliliśmy sobie nawet na moment dekoncentracji. A jak się szybko zdobywa dużą przewagę, to naprawdę łatwo o chwilę rozluźnienia. Rywal tylko na to czeka. Nie raz doświadczyliśmy takiej sytuacji, chociażby w wygranym półfinale z parą Damm / Lindstedt. Wydawało się, że kontrolujemy mecz, a tu nagle przyszedł jeden słabszy gem, który mógł mieć wpływ na końcowy wynik. Wracając jednak do finału, to drugim istotnym elementem było nasze doświadczenie. Malaysian Open to pierwszy wspólny turniej rosyjsko-czeskiej pary. Nigdy wcześniej razem nie grali, a tu doszli aż do finału. No i zabrakło im doświadczenia oraz zgrania, a my wykorzystaliśmy tę sytuację bezwzględnie - podsumował polski deblista.
Trofeum Malaysian Open to już drugie zdobyte w tym roku przez polską parę. Ale czy na pewno? - Po naszym triumfie w Eastbourne otrzymaliśmy niewielki srebrny pucharek– opowiadał Fyrstenberg. - Trzymaliśmy go dumnie podczas sesji zdjęciowej, a po ceremonii schowałem go do torby i poszedłem spokojnie do szatni. Byłem już w korytarzu, nagle usłyszałem za sobą krzyki. Odwracam się a tu biegnie do mnie dwóch ochroniarzy i jakiś angielski dżentelmen. Kulturalnie lecz bardzo stanowczo poprosili o zwrot pucharu. On służył tylko... do zdjęcia. W zamian dostaliśmy dyplomy – śmieje się deblista.
W dalekiej Malezji Polacy nie mieli zbyt wiele czasu na świętowanie. Kilka godzin po meczy odlecieli samolotem do Pekinu. Tam wystartują w kolejnym azjatyckim turnieju - China Open, który organizowany jest na kortach olimpijskich. "Matka" i "Frytka" są w nim rozstawieni z numerem 4. W pierwszej rundzie nasza parta zmierzy się z duetem James Blake (USA) / Andy Ram (Izrael).
Dobra passa Fyrstenberga i Matkowskiego zaczęła się we wrześniu, podczas meczu w Pucharze Davisa przeciwko Wielkiej Brytanii. Polska drużyna wygrała go 3:2, a punkt na 2:1 zdobyli debliści. Pokonali w czterech setach parę Andy Murray, Ross Hutchins i po kilku słabszych występach odzyskali formę. Finał Malaysian Open to ich piąty wygrany mecz z rzędu.
- Każdemu zdarzają się słabsze turnieje, bo sezon jest długi i nikt nie jest w stanie zagrać 10 miesięcy na najwyższym poziomie. Nawet Federer. Czasem jeden dobry mecz pozwala z powrotem złapać rytm - mówił Matkowski. - Mamy jeszcze w planie dwa turnieje w Azji, a potem jeszcze trzy w Europie. Potrzebujemy punktów w walce o ATP World Tour Final. Jesienią zawsze gra się nam lepiej, więc jestem dobrej myśli – ocenił szanse na wejście do ósemki tegorocznego rankingu deblowego (Race) "Matka".
Naszych tenisistów czekają teraz kolejne turnieje i bardzo pracowita końcówka sezonu, ale Matkowski na chwilę wraca jeszcze myślami do pierwszej edycji Kuala Lumpur. - Muszę podkreślić fantastyczną organizację. Mimo braku doświadczenia, organizatorzy stanęli na wysokości zadania. A perfekcją prześcignęli dużo większe i bardziej renomowane turnieje. Fantastyczny hotel, który sąsiadował ze słynnymi wieżami Petronas, catering na kortach, singliści z pierwszej dwudziestki…. Pozostaje marzyć, że kiedyś będziemy mieć taki turniej w Polsce.