Martyna Kubka odpadła z Polish Open 2024 po jednym spotkaniu. Polka musiała uznać wyższość Zariny Dijas, jednak jej gra mogła napawać optymizmem. Świetnie wyglądała w polu serwisowym, starała się dominować na korcie i posyłać agresywne uderzenia, co przez większość czasu przynosiło pożądane efekty.
To jednak nie starczyło na doświadczoną Kazaszkę, która najpierw wróciła ze stanu 3:6, 2:3 (z przełamaniem), a później - w decydującym secie - odrobiła wynik 1:3 i w tie-breaku wyszarpała końcową wiktorię. Dijas mogła zakończyć tę potyczkę wcześniej, bowiem Kubka przy 5:6 obroniła dwie piłki meczowe przy serwisie Kazaszki, lecz - jak się okazało - nie zdało się to na wiele.
Julian Cieślak, WP SportoweFakty: Jakie są Twoje odczucia po tym pojedynku? Jak oceniłabyś swój występ przeciwko Dijas?
Martyna Kubka: Myślę, że poziom tego starcia był bardzo dobry, jeśli mam oceniać samą grę. Na pewno jestem z siebie zadowolona, ale bez wątpliwości nie jestem usatysfakcjonowana ostatecznym rezultatem, bo była to bardzo stykowa potyczka. Każda z nas miała swoje szanse, jeszcze w trzeciej partii broniłam meczowych, doszło do tie-breaka, więc tym bardziej mocno żałuję.
ZOBACZ WIDEO: "Pod siatką". Zawodnicy i zawodniczki już po ślubowaniu. Humory dopisywały
Naprawdę, bardzo, bardzo, bardzo szkoda mi tego spotkania, aczkolwiek mam też świadomość, że mierzyłam się z bardzo doświadczoną przeciwniczką, która też grała naprawdę bardzo dobry tenis. Uważam, że obie dałyśmy fajne widowisko. Wielki żal, że to nie ja przechyliłam tego wszystkiego na swoją stronę, ale jestem zadowolona ze swojego występu. Widzę, że moja gra idzie do przodu i mam nadzieję, że w kolejnych turniejach udowodnię to razem z lepszym wynikiem końcowym.
Z pewnością jest to bolesna porażka. Jak ją odczułaś?
Po meczu było mi bardzo ciężko. Gdy zeszłam z kortu, usiadłam, przykryłam się ręcznikiem i siedziałam tak z dobrych 15 minut. To naprawdę boli, jak człowiek zostawia całe zdrowie i serce na korcie, a kończy się na przegranej 6:7 w decydującym secie, po trzech godzinach boju.
To przykre, ale mam też na czym budować pewność siebie, bo zdaję sobie sprawę z tego, że grałam z bardzo dobrą tenisistką. Pokazałam się z pozytywnej strony i widzę, że mój tenis ewoluuje, że serwis też daje mi powoli coraz więcej, że coraz lepiej się poruszam, więc tak naprawdę z dobrym nastawieniem patrzę w przyszłość.
Wspominałaś, że Dijas to doświadczona zawodniczka. I racja - nie grałaś z byle kim. Kazaszka była niegdyś 31. w rankingu WTA, jest ograna w Wielkich Szlemach, a teraz wraca po przerwie. Miałaś z tyłu głowy to, z kim się mierzysz?
Zdawałam sobie sprawę, z kim gram, aczkolwiek nie spodziewałam się, że jej poziom w tym momencie jest tak wysoki, ponieważ miałam okazję trenować z nią półtorej tygodnia temu w Portugalii, gdzie grałyśmy w tym samym turnieju, i wtedy nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia, więc nie spodziewałam się z jej strony aż tak dobrej gry. Nie ukrywam więc, że trochę mnie zaskoczyła.
Jestem jednak zadowolona z siebie. Myślę, że sprawiłam jej wiele problemów. Zresztą, w środę z Mają Chwalińską chyba nie starczyło jej już sił fizycznie. Widziałam, jak po meczu schodziła z kortu, potem widziałam ją też w szatni i była zmęczona. Tak samo, jak ja we wtorek. Nie był to zatem łatwy pojedynek dla nas obu.
W tie-breaku drugiego seta, konkretnie przy stanie 4:5 dla Dijas, doszło do kontrowersyjnej sytuacji. Wydawało się, że piłka po uderzeniu Kazaszki była autowa, natomiast nie zostało to wywołane przez sędziów i przegrałaś tę wymianę. Wpłynęło to na Ciebie?
Gdzieś z tyłu głowy człowiek na pewno ma takie wydarzenia, aczkolwiek na mnie nie oddziałowuje to jakoś bardzo. Zdaję sobie sprawę z tego, że błąd sędziowski jest wkalkulowany w ten sport, więc od razu staram się o takich sytuacjach jak najszybciej zapomnieć i wrócić do swojej gry.
Z Warszawy Julian Cieślak, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj także:
Ekspert zabrał głos w sprawie Hurkacza i igrzysk. "Tak nie powinno być"
Chwalińska z awansem do ćwierćfinału. "Jestem bardziej rozluźniona niż zwykle"