Przekopywać się przez archiwa, odnajdując poprzednie znaczące dokonania polskich zawodników to prawdziwa przyjemność. Serce rośnie gdy Polak pokonuje szóstą rakietę świata. Zupełnie inaczej ogląda się też Masters, gdy w stawce jest trzech Polaków.
Jaka nacja miała tylu co my reprezentantów w finałowym turnieju sezonu pod egidą ATP? Żadna! Pięknie, że doczekaliśmy czasów, gdy członkowie naszej najlepszej pary deblowej twierdzą, że sam występ w Masters nie wystarczy. Polski tenisista pokory nabrał już wystarczająco wiele. Wystarczająco długo nasze czołowe rakiety poniewierały się po małych tenisowych obiektach.
On nie gra jak polski zawodnik - powiedzieliśmy sobie, oglądając w ubiegłym tygodniu popis Michała Przysiężnego w Helsinkach. Śmiemy twierdzić, że głogowianin na dywanie hali w fińskiej stolicy pokonałby w tym momencie kilka znanych nazwisk z czołowej setki rankingu. Polski tenisista, jakiego znaliśmy przegrywał jednak ważne mecze w głowie. A wiemy, jaki procent sukcesu w sporcie stanowi psychika.
Czy dokonania Łukasza Kubota, który w Belgradzie w maju jako pierwszy rodak w dziejach zagrał w finale imprezy cyklu World Tour (wcześniej Tour) uskrzydlą innych naszych graczy? Nastoletni wciąż Jerzy Janowicz już był rakietą numer 2 w kraju, znalazł się o krok od US Open i być może w roku 2010 (jeżeli finanse pozwolą) przeprowadzi atak na Top100.
Przecież na treningu wszystko się udaje. Trafiam gdzie chcę i ile razy chcę. Nie wiem, co się ze mną dzieje jak wychodzę na mecz - mówi polski tenisista, jakiego znaliśmy do tej pory. U fantastycznie prowadzącego do zakończenia przy siatce akcji Przysiężnego znajdujemy czynnik inny niż wzór starszego kolegi z Krzyckiego Klubu Sportowego we Wrocławiu. Popularny "Ołówek" cierpiał bowiem długo z powodu kontuzji.
Gdy widzieliśmy Przysiężnego w tym roku na challengerze we Wrocławiu, przykro mówić, ale nie było co po człowieku zbierać. Nie lepiej wiodło mu się na kolejnej polskiej imprezie cyklu, w Bytomiu. Biała koszulka, czerwone spodenki - miał strój odwrotny do reprezentacyjnego, który odział we wrześniu w Liverpoolu. Tam pokazał już nową twarz: Michała Walecznego, także dzięki któremu odprawiliśmy dumnych Brytyjczyków do drugiej ligi Pucharu Davisa.
Michał Waleczny wygrał potem 19 kolejnych meczów, został zawodnikiem października w światowej centrali ITF i pojechał do Helsinek. W tym roku już nie wystąpi, ale w styczniu wystartuje w kwalifikacjach Australian Open. Kubot zagra tam najpewniej z pominięciem fazy wstępnej, a Przysiężny z celnym jak snajperka serwisem może się przebić do głównej drabinki. Dwóch Polaków w Melbourne nigdy nie grało.
W grudniu 1982 Wojciech Fibak wygrał turniej cyklu World Championship Tennis w Chicago (pula nagród 300 tys. dol.), zdobywając 15. i ostatni singlowy tytuł zawodowy. Przysiężnego nie było jeszcze na świecie i minęło ćwierćwiecze po tym jak się już urodził, gdy to on wygrał coś poważnego. Nie kadłubowy turniejik na końcu świata, a największy na świecie challenger o puli nagród 125 tys. dol. Inne to czasy, inny dolar, ale może to początek czegoś lepszego.
Panie Wojtku, nasz męski tenis żyje.