Tenis nadwiślański: Marta, uwierz w siebie

Marta Domachowska w minionym sezonie zanotowała w głównym cyklu (Wielki Szlem, WTA Tour) 24 zwycięstwa i tyle samo porażek. W rankingu spadła w okolice połowy drugiej setki, co nie zdarzyło jej się od dwóch lat.

W tym artykule dowiesz się o:

Z perspektywy kibica patrząc, trudno nie zgodzić się z obiegową opinią, że w 2009 roku była rakieta numer jeden polskiego tenisa poprawiła tylko jeden element: zdjęcie profilowe w bazie danych światowego związku. Ale po perypetiach z Pawłem Ostrowskim zatrudniła też nowego trenera i czeka na lepsze czasy.

Nowy człowiek to młodszy od obecnego szkoleniowca Angelique Kerber Słowak Mario Trnovsky, który prowadził Marcina Gawrona gdy ten był jeszcze poważnym kandydatem do reprezentacji Polski. Domachowska tymczasem dawkuje występy w zawodowych turniejach (grała w drużynowych mistrzostwach Francji), a i nowy sezon rozpocznie dopiero od eliminacji Australian Open.

Bodajby znów w swoim ulubionym Wielkim Szlemie potrafiła przezwyciężyć bardzo nieciekawy okres, w którym znika na długo z Top100 listy WTA. Tak samo jak dwa lata temu, kiedy stoczyła się pod koniec drugiej setki, by chwilę potem w palącym słońcu Melbourne dojść do 1/8 finału, będąc zastopowaną dopiero przez Venus Williams.

Wtedy odżyła, poszła za ciosem, bojąc się jedynie premierowego meczu eliminacyjnego, wyprowadzającego ją w piękny polski serial w Australii roku 2008 (Isia Radwańska też doszła do najlepszej szesnastki, a nawet ósemki). Na drugim końcu świata Marta ponownie uwierzyła w siebie i choć na dotrzymanie kroku galopującej, zgarniającej tytuły Radwańskiej nie było ją stać, to powróciła w trakcie sezonu do połowy czołowej setki.

Tegoroczny spadek rozpoczął się od samego początku, czyli porażki w I rundzie w Melbourne, po czym przyszły kolejne dwa feralne miesiące z problemami zdrowotnymi. Wyspami na oceanie ogólnej niemrawości są dwa ćwierćfinały Touru, z których ten w Stambule zasługuje na wyróżnienie - to tam widzieliśmy Martę walczącą, ryzykującą w swoim stylu, ale nie ograniczoną już tylko do prób "zabicia" rywalki siłą uderzenia. To była Marta jakby natchniona - być może tym, że pół godziny przed meczem Paweł Korzeniowski został wicemistrzem świata na 200 m delfinem.

Wyniki jednoznacznie wskazują, że wybranek serca nie wpłynął na sportsmenkę Domachowską pozytywnie. Nigdy nie brakowało czynników, które ją na korcie płoszyły, nie pozwoliły wzbić się na poziom przewidziany pierwszym najczystszym polskim talentem XXI wieku. Marta prowadziła 3:0 z Venus, Marta przewróciła się depcząc własną stopę gdy biegła do dropszota, popełniała masę podwójnych błędów serwisowych. Ale jej motto brzmi: uwierz w siebie.

Komentarze (0)