Czy można było obawiać się o wynik meczu Igi Świątek z Dianą Sznaider? Tak, bo Polka mierzyła się kolejny raz z leworęczną tenisistką i mogliśmy mieć wątpliwości, czy Rosjanka sprawi naszej rodaczce tak wiele problemów, jak choćby Alexandra Eala.
Decydujące miało być doświadczenie, płynność gry i chłodna głowa. I taką właśnie Igę Świątek oglądaliśmy we wtorek, ale trwało to tylko 22 minuty. Jednak właśnie tyle czasu wystarczyło Polce do wygrania pierwszego seta.
To był po prostu pokaz siły. Świetnie grała z głębi kortu, swobodnie, znakomicie działał forehand a także serwis, po którym piłka regularnie osiągała imponujące prędkości. Dawno nie widzieliśmy jej w takiej dyspozycji, jak w pierwszym secie wtorkowego spotkania.
ZOBACZ WIDEO: Nie jedna piłka, ale trzy! Zawodnicy PSG pokazali swoje umiejętności
Wyglądało to tak, jakby poniedziałkowa przerwa, spowodowana gigantyczną awarią prądu na Półwyspie Iberyjskim, tylko jej pomogła. Za to wywołała poważne problemy u Sznaider, której momentami właściwie ten prąd odcinało.
Już w połowie pierwszej partii, po pierwszym przełamaniu na korzyść Polki, Rosjanka zaczęła zachowywać się niezwykle nerwowo. Widząc, że jej plan na mecz zupełnie nie działa, wydobywała się z niej frustracja i bezradność. Błagalne poszukiwanie wzrokiem pomocy ze strony sztabu i rozłożone ręce tylko to potwierdzało.
W efekcie Iga Świątek zdeklasowała ją w pierwszym secie, nie tracąc nawet jednego gema. Głośny okrzyk "jazda!" po asie serwisowym dał wszystkim do zrozumienia, że to jest jej dzień. Tak się przynajmniej wydawało. I można było zakładać, że mecz może się szybko zakończyć.
Pierwsze obawy pojawiły się na początku drugiej partii. Polka zanotowała niezrozumiały przestój, szybko została przełamana, a przy wyniku 0:2 była o krok od straty kolejnego podania. Obroniła jednak break-pointy i ostatecznie to ona zdobyła niezwykle ważny punkt. I chyba zrozumiała, że pośpiech nie jest wskazany, bo ten tylko napędzał rywalkę.
Rosjanka prezentowała się już znacznie lepiej, a przegrywała przede wszystkim z własnymi nerwami. Po przegranych akcjach, gdy traciła wcześniej wypracowaną przewagę, głośno wyrażała swoje żale w kierunku swojej trenerki, słynnej Dinary Safiny. Potrafiła jednak wrócić do gry po tak druzgocącej porażce.
Polce zdarzały się niewymuszone błędy i było ich całkiem sporo. W drugiej partii mogła niepokoić większa nerwowość i brak kontroli nad pojedynkiem. Niepotrzebnie próbowała szybko kończyć akcje, ryzykowała, zamiast spokojnie budować swoje akcje. A to prowadziło do błędów.
Końcówka seta była pełna niezrozumiałych akcji, jakby o wszystkim co dzieje się na korcie decydował przypadek. Raz proste błędy popełniała Sznaider, raz Świątek. Raz odcinało prąd Rosjance, raz Polce, od 0:40 do 40:40 w dwie minuty. Kontroli nie było w tym żadnej, więcej irytacji po obu stronach siatki.
To działało tylko na korzyść rywalki, która zdołała odwrócić losy meczu. Doprowadziła do tie-breaka, w którym okazała się znacznie lepsza od wiceliderki rankingu. Świątek straciła spokój, pewność siebie, uleciała gdzieś konsekwentna gra.
Tylko w drugim secie, w co aż trudno uwierzyć, zanotowała aż 34 niewymuszone błędy. Statystyka po prostu wstydliwa, którą trudno w jakikolwiek sposób wytłumaczyć.
Decydujący set można określić jednym słowem - szarpanina. Znów nie widzieliśmy płynności, akcje były rwane, pełne nerwowości i niezrozumiałych zachowań z obu stron. Swoje robiło już też coraz większe zmęczenie u tenisistek, na pewno nie pomagały też porywy wiatru.
Na szczęście więcej sił zachowała Polka. Udało się jej przełamać Sznaider w trzecim secie, momentami wreszcie widzieliśmy powrót do pierwszych 22 minut spotkania. Rosjanka znów przegrywała z nerwami, w kilku sytuacjach psując bardzo proste piłki, a wściekłość biła z jej oczu.
Po ostatniej piłce Iga Świątek musiała odetchnąć. Nie widać było na jej twarzy radości, przede wszystkim ulgę, także w pomeczowym wywiadzie. Tak, to była droga przez mękę.
Ale najważniejsze, że mimo takich problemów udało się jej awansować do ćwierćfinału. Można narzekać, ale liczy się wynik.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty
W pierwszym meczu, z Ealą, błędów było 57. Czyli gra równo - tak samo słabo.
I to już będzie t Czytaj całość