29-latek awansował niedawno do czwartej rundy Wimbledonu. Wcześniej jedynymi polskimi singlistami, którzy dokonali tej sztuki, byli Wojciech Fibak, Jerzy Janowicz, Łukasz Kubot oraz Hubert Hurkacz. Majchrzak wygrał w tym roku na kortach w Londynie trzy mecze, choć w 2024 roku musiał budować swoją pozycję w światowym tenisie od zera po dyskwalifikacji za złamanie przepisów antydopingowych.
Tenisistę zawieszono na 13 miesięcy za pozytywny wynik testu, który był efektem przyjęcia zanieczyszczonego suplementu. Dziś, jako 81. gracz rankingu ATP, znów jest drugą polską męską rakietą, a niebawem może zostać pierwszą.
Kamil Kołsut: Jak długo po zawieszeniu wstydziłeś się wychodzić na ulice?
Kamil Majchrzak: Jakieś półtora miesiąca. Czułem się winny, choć nie mogłem przewidzieć, że będę walczył z taką sprawą. Obwiniałem się, że coś takiego na siebie sprowadziłem. Dopóki sam nie rozwiązałem zagadki tego, co oraz skąd wzięło się w moim organizmie, i nie miałem na papierze, że doszło do zanieczyszczenia, niechętnie opuszczałem dom. To była moja bezpieczna przystań.
Bałeś się, że ludzie będą cię oceniać?
Nie jestem chyba na tyle znany, żeby ktoś w sklepie miał mnie wytykać palcem. Raczej sam widziałbym siebie w obliczach innych. Nie chciałem tego prowokować. To był czas, gdy nie do końca miałem w życiu cel i poczucie, że cokolwiek ode mnie zależy. Negatywnych emocji było naprawdę dużo, więc wolałem spędzać ten czas samotnie w domu.
Dziś, zwłaszcza po Wimbledonie, chodzisz po ulicy już z dumnie podniesioną głową?
Dumnie może nie, ale już od momentu, gdy mogłem udowodnić przed International Tennis Integrity Agency (ITIA), że wszystko odbyło się nieświadomie, jest lepiej, bo przestałem sobie mieć cokolwiek do zarzucenia. A powrót i dobre granie w ostatnich miesiącach pomogły w tym, że faktycznie chodzę z podniesioną głowa.
Iga Świątek żartowała niedawno w rozmowie z Anitą Werner z TVN24, że czuje się starsza niż wskazuje jej metryka. Ty też masz wrażenie, że przeżyłeś już kilka tenisowych żyć?
Wiele się nauczyłem, zyskałem nową perspektywę. Wiem, że są rzeczy gorsze niż porażka. Wyrwałem się w ten brutalny sposób z rutyny i zdążyłem za sportem zatęsknić. Dziś wiem, jak bardzo kocham tenis, choć kiedyś to kwestionowałem. Bardziej wszystko doceniam i nie mówię tylko o rzeczach pozytywnych. Będąc zawieszonym, wiele bym dał, żeby móc przegrać jakiś mecz czy zmarnować szansę. Mam zdrowsze podejście i staram się go trzymać.
Ta zmiana perspektywy sprawiła, że jesteś silniejszy mentalnie także na korcie?
Częściej jestem opanowany i spokojny, dzięki czemu mogę lepiej wykorzystywać mój tenisowy analityczny umysł, ale wciąż pracuję nad tym, aby być w tym jeszcze lepszym.
Jesteś dziś lepszym tenisistą niż przed zawieszeniem?
Raczej czuję, że wróciłem jako tenisista nowy. Gram na zbliżonym poziomie, bo już ostatni sezon przed zawieszeniem kończyłem w okolicach 80. miejsca w rankingu i miałem przed sobą optymistyczne otwarcie kolejnego. To był czas, gdy poczułem, że dorosłem do lepszego grania. Teraz wróciłem do miejsca, które jest dobre, by atakować dalej.
Pytam, bo pracujący z Jannikiem Sinnerem Marco Panichi zawieszenie Włocha przedstawił jako szansę, aby jeszcze mocniej podrasować silnik jego Ferrari, skoro latając z turnieju na turniej na taką spokojną pracę czasu brakuje…
Dwa-trzy miesiące to jednak coś innego niż trzynaście, a tyle trwało moje zawieszenie. Decyzję poznałem po ośmiu i pięć pozostałych faktycznie dobrze przepracowałem. Wiedziałem, że po powrocie zacznę od mniejszych turniejów i liczba meczów w sezonie może być wyższa niż zazwyczaj. Moje ciało musiało być na to gotowe. Cieszę się, że wytrzymało i wciąż wytrzymuje.
Jak wyglądał ten powrót na mniejsze turnieje?
Zaczynałem od eliminacji, gdzie mecze gra się bez sędziego. Stołkowy jest dopiero na turnieju głównym, ale sam, więc wiadomo, że kiedy jedna osoba musi pilnować całego kortu, to błędy się zdarzają. Organizując trening musiałem dzień wcześniej wpisywać się na kartkę, którą zostawili gdzieś organizatorzy. Zdarzało się, że tworzyły się kolejki i trzeba było odstać nawet godzinę. Czasami ktoś kogoś wykreślił, więc najlepiej było robić zdjęcia na potwierdzenie w razie ewentualnego wykreślenia. Piłki do treningów na takich turniejach często bywają zużyte. To faktycznie kuźnia charakterów, zwłaszcza gdy dobry junior przechodzi w wiek seniora. A poziom w takich turniejach cały czas rośnie, to nie jest spacerek.
Właściwie każdy, kto nie jest Australijczykiem, Francuzem, Brytyjczykiem albo Amerykaninem, musi ją przeżyć?
Tak, zawodnicy spoza tych najpotężniejszych federacji, którzy nie mają w swoim kraju tylu turniejów ATP czy nawet challengerów, muszą przez to przejść. Tak wygląda droga. Pokonywał ją Jurek Janowicz i Hubert Hurkacz. Dla Polaka nie ma innej opcji.
Co czułeś, ponownie stając na początku tej ścieżki?
Wiele emocji - zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Nie wiedziałem, jak po tej całej sprawie z zawieszeniem zostanę odebrany. Środowisko tenisowe w Polsce stanęło za mną murem, ale nie wiedziałem, jak zachowa się to międzynarodowe. Miło więc było słyszeć, gdy inni mówili: „Dobrze, że jesteś z powrotem”. Na tych emocjach się skupiałem, choć bałem się stagnacji i tego, że na tym niższym poziomie po prostu utknę. Dobrze ułożony plan startów pozwolił mi jednak przez to przebrnąć.
Zawieszenie to zamknięty rozdział czy jego echa i tamte emocje wciąż wracają?
Ta sprawa wciąż ze mną żyje, zwłaszcza gdy dochodzi do kontroli antydopingowej, i wiem, że będzie żyła dalej.
Często masz niezapowiedziane kontrole?
Często, ale już przestałem je liczyć. Na pewno od momentu powrotu było ich całkiem sporo.
Stresuje cię to?
Tak, i będą, bo choć wiem, że nie mam sobie nic do zarzucenia oraz nie robię niczego, co mogłoby mnie narazić, to przecież tak samo było przed kontrolą, która dała pozytywny wynik. To ze mną zostanie. Nie lubię kontroli i po nich też zachowuję się inaczej. Sprawdzam, czy wrócił wynik, staram się być na bieżąco. Suplementy też mam ograniczone, a te, które stosuję, były kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt razy przebadane.
Czujesz się ofiarą systemu?
System mógłby zostać dopracowany, zwłaszcza pod kątem skali rozwoju czułości urządzeń laboratoryjnych. Już w mojej sprawie stężenie substancji, jakie wykryto, musiałoby być kilka tysięcy razy wyższe, aby dać jakąkolwiek korzyść. A udowodniłem przecież, że do wszystkiego doszło nieświadomie, więc kara mogłaby być krótsza. Procedury trwały jednak długo. Lepiej było już więc przyjąć karę, zamiast dalej się sądzić, bo to wszystko zajęłoby pewnie jeszcze więcej czasu, nie mówiąc już o wydatkach.
Ile kosztowała cię ta sprawa?
Kilkaset tysięcy złotych.
Był moment, gdy pojawiło się zagrożenie, że nie będzie cię stać na powrót do tenisa? Trzeba przecież nie tylko opłacić proces, ale później także wyjazdy, korty, trenerów.
Miałem to szczęście, że nie odwrócili się ode mnie firma Nowalijka ani Polski Związek Tenisowy. To ułatwiło planowanie. Mój budżet oczywiście ucierpiał. Nie zarabiałem, a musiałem wydawać. Miałem środki na powrót, ale wiadomo, że w przypadku stagnacji szybko zaczęłyby się kurczyć. Trzymałem więc rękę na pulsie. Nie wykluczałem, że jeśli będzie źle, to mogę dojść do momentu, gdy nie będzie sensu, albo nie będzie za co tego kontynuować.
Twój tenis jest dziś lepszy niż miejsce w rankingu?
W wielu momentach tak, ale czasami brakuje mi jeszcze regularności i powtarzalności oraz, w niektórych sytuacjach, odwagi.
Jechałeś na Wimbledon po siedmiu porażkach. Jak bardzo zmienił cię wygrany mecz pierwszej rundy z Matteo Berrettinim?
Byłem zawiedziony tym, jak przed wylotem do Londynu grałem w innych turniejach na trawie, a widząc Berrettiniego po drugiej stronie siatki, mogłem tak obniżyć oczekiwania, że zagrałem bez jakiejkolwiek presji. Wyciągnąłem z tego zwycięstwa mnóstwo pewności siebie.
Dlaczego dwa kolejne turnieje - w Gstaad i Umag - zakończyłeś na drugim i pierwszym meczu?
Zaplanowałem je przed Wimbledonem, który okazał się lepszy, niż się spodziewałem. Było dużo szumu, a czasu na przygotowanie mniej. Ale teraz na szczęście trochę odpocząłem.
Twoja żona Marta też?
Z nią jest tak, że kiedy tylko praca jej pozwala, a jest fizjoterapeutką i trenerką personalną, jeździ ze mną na turnieje. Była ze mną w Londynie, a potem w Umagu. Zostaliśmy więc na tych kilka dni w Chorwacji razem.
Co ci mówiła, kiedy zostałeś zawieszony?
Była największym wsparciem, bo od samego początku musiała wysłuchiwać moich lamentów. Widziała, jak wiele mnie ta sprawa kosztuje.
A jak zareagowali twoi rodzice?
Też cierpieli. Powtarzali, żebym się trzymał. Ani oni, ani Marta nigdy we mnie nie zwątpili.
Myślałeś o tym, że wszystko, co poświęcili, pracując na dwa-trzy etaty, żeby pomóc ci w karierze, może przez to zawieszenie pójść na marne?
Może trochę, ale rodzice nigdy nie dali mi tego odczuć, wszystko działo się jedynie w mojej głowie. A wiem przecież, ile wyrzeczeń kosztowało ich to, abym mógł grać. Nigdy nie powiedzieli mi, że nie dadzą rady, tylko zaciskali zęby. Jestem im za to wdzięczny. Nie usłyszałem też nigdy, że muszę wygrywać. Raczej mówią, że zawsze trzeba walczyć, nie odpuszczać. Nauczyli mnie, że nigdy nie wolno się poddawać i o wszystko trzeba się szarpać.
Niełatwo chyba wychować tenisistę z pensji nauczycieli informatyki?
Miałem to szczęście, że od najmłodszych lat należałem do najlepszych w swoim roczniku, dzięki czemu Polski Związek Tenisowy zabierał mnie na wyjazdy. Byliśmy też na tyle zgraną ekipą, że często jeden rodzic zabierał do auta kilku dzieciaków. Pomagaliśmy sobie, minimalizując koszty.
Dziś łatwiej być w Polsce młodym tenisistą?
Jest więcej miejsc do treningu. To nie oznacza jednak, że jest łatwiej. Wiem, że moje treningi - gdy zimą musiałem jeździć z Piotrkowa Trybunalskiego do Pabianic, gdzie korty w hali były dostępne tylko wieczorami, albo na sale gimnastyczne do pobliskich wiosek - kształtowały charakter. Dziś jest więcej możliwości, ale uprawianie tenisa wciąż wiąże się z olbrzymimi wydatkami.
Dużo zmieniła Iga Świątek?
Jest i będzie ikoną. Jej kariera inspiruje oraz pokazuje, że możemy wychowywać wielkoszlemowych mistrzów. Ludzie mówią o naszym sporcie, interesują się i dzięki takim postaciom jak Iga, Hubert, Jurek czy Agnieszka Radwańska kultura tenisa w Polsce się rozwija.