Cud nie zdarza się dwa razy. Karierę Söderlinga na wyższy poziom wyniosła ubiegłoroczna wygrana w IV rundzie z Rafą Nadalem, z którym Szwed zmierzy się w niedzielę o tytuł. Powtarzając wynik z poprzedniej edycji międzynarodowych mistrzostw Francji, podopieczny Magnusa Normana (ostatni przed nim szwedzki finalista w Wielkim Szlemie) udowodnił, że jego sukces nie był przypadkiem.
Siódme zwycięstwo w jedenastym meczu z Berdychem (czas trwania 3 godziny i 27 minut) nie było najlepszym występem Robina w turnieju. W Miami łatwo wygrał Berdych, ale teraz różnicę sprawiła nawierzchnia ziemna. Obaj panowie nie potrafili grać po swojemu, prześcigając się w liczbie błędów i straconych okazji. Przełamanie nie było wcale wielką przewagą, bo serwis Szwedowi i Czechowi pomagał tylko uderzany pierwszą próbą. Berdych (jedynie połowa skutecznych pierwszych podań) zanotował 21 asów, a operujący podobną siłą Söderling o trzy mniej. - Może lepiej, że przegrałem teraz, a nie w finale - przyznał Tomáš.
Potężnie uderzający piłkę rywale nie potrafili przez dłuższy czas utrzymać rytmu gry, ale nie można przyznać, że nie szukali kończących uderzeń (62-42 dla Szweda, który popełnił także więcej błędów niewymuszonych: 63-41). Ale to momenty słabości były tymi, które charakteryzowały mecz. Podwójny błąd serwisowy Berdycha w szóstym gemie dał przełamanie ( - Choć grałem w tym fragmencie źle, udało się zyskać break. To mógł być punkt zwrotny meczu), które było kluczem do zakończenia przez Söderlinga otwierającego seta (w 33 minuty).
Robin Söderling, 25 lat, w ubiegłym roku przegrał w finale z Federerem (foto PAP/EPA)
Berdych (z sześciu straconych przez niego gemów serwisowych połowa przypadła na pierwszego seta), w drugiej partii nie dał rywalowi szans przy podaniu, nie skończył ani jednej piłki przy siatce, ale utrzymał przewagę przełamania i wyrównał stan meczu. - Trudno było mi prezentować własną grę, bo rywal nie dawał mi wiele czasu. Warunki pozwalały na szybszą grę, a on uderzał naprawdę mocno i płasko - przyznał Szwed. Do Czecha należał także set trzeci, w którym Söderling (dwa podwójne błędy serwisowe na początku) agresywną grą odrobił wczesną stratę podania (na 3:3), ale przy 5:5 znów zawiódł go serwis.
- Miałem swoje szanse w trzecim secie, ale on wyskoczył ze świetnymi serwisami w ważnych momentach i z trudem mogłem sobie z nimi poradzić. Rakieta wściekłego Szweda miała bliskie spotkanie z kortem, ale to właśnie on - przeciw debiutującemu na tym szczeblu wielkoszlemowym młodszemu rywalowi, miał opanować się i po swojej myśli zamknąć mecz. Życiowy wynik powtórzył na nawierzchni ziemnej: - Myślę, że dobrze radzę sobie na każdej - powiedział - i tak naprawdę nie ma takiego kortu, na jakim nie lubiłbym grać, ale nie mam też ulubionego. Jeden break w czwartej partii wystarczył, ale w decydującym secie przełamany na otwarcie Berdych powrócił do gry. Czech, który trzeciego seta kończył asami, tylko jednego zanotował w końcowym secie, a poza tym jeszcze ledwie pojedynczą wygrywającą piłkę. - Trudno mi znaleźć ten moment, który odwrócił losy meczu - przyznał Berdych.
W piątek było w Paryżu 25 stopni C, a prognozy na niedzielę są ostrożne: ma być chłodniej. Gorąco będzie w związku z emocjami na stadionie Chatrier. - Pierwszy finał zawsze jest najtrudniejszy. Mam nadzieję, że teraz będzie mi łatwiej - powiedział Söderling, który nie uważa, że Nadal tłumaczyłby swoją ubiegłoroczną porażkę jedynie kontuzją. - Wciąż jestem szczęśliwy z powodu tego zwycięstwa i w ogóle wyniku, który wtedy osiągnąłem. Nieważne kogo pokonałem i czy był kontuzjowany czy nie. Od pamiętnej IV rundy Nadal pokonał Szweda już trzykrotnie.