Ci, którzy spóźnili się w czwartek na Rod Laver Arena, niewiele stracili, a ci co na trybunach głównej areny się pojawili, obejrzeli jednostronne widowiska, choć po Clijsters wybijającej tenis z głowy Suárez na kort obok Nadala wyszedł wcale śmiało poczynający sobie Sweeting.
Polacy w większość swoje zadanie wykonali: Radwańska pokonała Martić i jest w III rundzie, a od pewnych zwycięstw rywalizację deblową rozpoczęli Kubot, Matkowski i Fyrstenberg. Jedynie Rosolska i Jans zawiodły siebie i liczących na sukces fanów, po raz pierwszy odpadając w Melbourne już na samym starcie.
Tymczasem zanim Stosur ocaliła honor gospodyń, to także mająca polski rodowód Molik pozostawiła koleżankę samą na placu boju. Jedyny Aussie pozostały w męskiej drabince, Tomić, być może wchodzi właśnie na wyższy poziom tenisowej kariery.
Reminiscencje mocnych finalistów męskich: ubiegłoroczny - Murray, zgładził nadzieje Marczenki; bohater edycji 2006 Baghdatis wyrzucił za burtę del Potro, a finalista 2008, Tsonga, nie dał się Seppiemu.
Aussie Open, jeden z ostatnich tabu dla Söderlinga, chyba już tabu nie jest. Niezmierzone są za to koleje losu tenisistek: Janković nie ugrała ani seta z Chinką Peng, a próbująca znów dowieść Francuzom (mają już nową gwiazdkę - Caroline Garcię) swojej prawdziwej wartości Cornet odprawiła uskuteczniającą arcyciekawy i aszoblonowy styl Maríę José Martínez.