Anna Niemiec: Na początku chciałabym Ci pogratulować zdobycia tytułu halowej mistrzyni Polski. To chyba Twój pierwszy taki sukces w zawodach tej rangi?
Natalia Kołat: - Dziękuje bardzo. Tak, do tej pory zdobywałam złote medale w kategoriach młodzieżowych i w grze podwójnej.
Przed turniejem wspominałaś, że nawierzchnia w tej hali nie jest Twoją ulubioną. Nie trenowałaś również zbyt wiele tuż przed zawodami. Co w takim razie pomogło Ci wygrać?
Nie przepadam za tą nawierzchnią, ponieważ jest ona dosyć wolna. Zdecydowanie lepiej czuje się na szybszych kortach, gdzie większą rolę odgrywa serwis. Nie grałam swojego najlepszego tenisa, ale się udało. Nie wiem jednak co okazało się kluczem do zwycięstwa, może sama chęć wygrania. Chyba wypadałoby zapytać moich przeciwniczek, czemu nie udało im się ze mną wygrać.
Najtrudniejszy mecz?
- Finał i... I runda. Z tym, że w meczu z Olą Rosolską problemy miałam trochę na własne życzenie: niepotrzebnie zwolniłam w końcówce i dałam jej wejść w uderzenie. Oprócz tego całą noc męczyła mnie gorączka i ten pojedynek wyczerpał mnie fizycznie. Z kolei moja finałowa przeciwniczka, Paula [Kania], była zdecydowanie najsolidniej grająca rywalką w turnieju. Wiedziałam, że jest wszechstronna i muszę bardzo na nią uważać.
Wróciłaś do gry w turniejach po ponad trzyletniej przerwie. Dlaczego praktycznie odłożyłaś rakietę na tak długi czas?
- Odłożyłam rakietę rok po maturze, kiedy poszłam na studia. Po licznych perypetiach zdrowotnych, za którymi poszedł niespełniający oczekiwań sezon, musiałam podjąć decyzję co dalej. Czy spróbować jeszcze rok pograć czy zadbać w inny sposób o swoją przyszłość i pójść na studia. Istniało realne zagrożenie, że nie będę w stanie już grać na tym samym poziomie, więc zdecydowałam, że rozpocznę studia na wrocławskim AWF.
Codziennie treningi i częste wyjazdy na zawody zniknęły z Twojego życia. Nagle okazało się, że masz sporo czasu na inne zajęcia.
- To zupełnie inne życie, kiedy nie ma już tego rygoru treningowego. Na pewno udało mi się bardzo dobrze poznać wszystkie uroki życia studenckiego. Nadrobiłam wszystkie zaległości jeśli chodzi o rzeczy, na które wcześnie nie było po prostu czasu, np. wakacje. Okazało się że razem ze mną na studia poszły Marta Leśniak i Sylwia Humińska, które też grały w tenisa. Stworzyłyśmy więc drużyną akademicką, z sukcesami zresztą. Oprócz tego przez niecały rok pracowałam jako trenerka w nowo otwartym klubie tenisowym Matchpoint we Wrocławiu.
Co było głównym impulsem do tego, żeby wznowić karierę? Życie studenckie jednak do końca Cię nie satysfakcjonowało?
- To nie tak. Życie studenckie było satysfakcjonujące i bardzo przyjemne. Jednak, jak niektórzy mówią, w nadmiarze nawet przyjemności zaczynają męczyć i nudzić. Ja po drugim roku studiów miałam już powoli dosyć nicnierobienia. Oprócz tego, że zaczęłam trochę pracować i przypomniałam sobie jak trzymać rakietę, sama zaczęłam zapewniać sobie więcej ruchu. Zaczęłam pojawiać się na fitnessie i siłowni, sporo biegałam z koleżankami. W lipcu tradycyjnie zdecydowałam się na start w mistrzostwach Polski. Z nadzieją, że uda mi się zdobyć jakiś medal do stypendium i miło spędzę czas ze znajomymi.
Na MP zaprezentowałaś naprawdę dobrą formę. Jak burza doszłaś do półfinału.
- Przed tym turniejem dosyć intensywnie trenowałam z zawodniczkami UKT Radość 90. Później miałam też zagrać drużynówkę z dziewczynami z tego klubu. Faktycznie nie grało mi się najgorzej, gdy po tygodniu treningu pojawiły się pierwsze głosy czemu nie gram już żadnych turniejów. Potem były akademickie mistrzostwa Europy w Portugalii i tam przekonałam się, że z moją kondycją nie jest aż tak źle jak myślałam. Udało mi się wytrzymać trudy tych naprawdę ciężkich zawodów. Pojawiły się kolejne sugestie, że mogłabym spróbować, bo przecież nadal potrafię grać i nie jestem wcale taka stara.
Wywróciłaś swoje życie do góry nogami. Rodzice poparli Twoja decyzję?
- Tak. Zdecydowałam, że pójdę na studia zaoczne i wznowię treningi. Wróciłam do swojego rodzinnego Gryfina. Wiadomo, że życie, przede wszystkim to towarzyskie lekko podupadło, a Wrocław to jednak Wrocław... Jeśli jednak zdecydowałam się na powrót, to nie wyobrażałam sobie, żeby robić to na pół gwizdka. Zarówno rodzice jak i przyjaciele bardzo się ucieszyli i zaakceptowali moją decyzję. Obiecali pomóc, jeśli w jakiś sposób będą w stanie. Przedyskutowałam tę decyzję z Sergiejem Soboliewiem i rozpoczęliśmy współpracę.
Anna Niemiec i Natalia Kołat podczas mistrzostw Polski w 2009 roku (foto Robert Baran)
Sergiej Soboliew był Twoim wieloletnim szkoleniowcem. Czy Wasze wspólne treningi wyglądają tak samo jak przed przerwą?
- To prawda pracowaliśmy razem bardzo długo i zawsze byłam zadowolona z tej współpracy. Dlatego był on pierwszą osobą, do której się zwróciłam. Sama współpraca wygląda chyba podobnie... o ile jeszcze dobrze pamiętam. Różnica jest taka, że kiedyś w Szczecinie grało dużo więcej osób. Teraz gdyby nie Rafał Teurer, który gra ze mną przez większość czasu i niezwykle mi pomaga, ciężko by było pracować nad czymkolwiek. Trener nie może już zastępować sparingpartnera.
Od czego zaczęliście przygotowania?
- Od ułożenia planu. Musieliśmy dobrze rozplanować treningi i obciążenia na nich. Nie mogłam przecież zacząć od 6 godzin treningów dziennie. Po trzyletniej przerwie od wyczynowego sportu taka dawka wykończyłaby mnie bardzo szybko. Najwięcej pracy było i w sumie nadal jest nad przygotowaniem ogólnym. A na korcie nadal "łatamy" moją małą dziurę na forhandzie. Idzie całkiem nieźle i jest ona coraz mniej zauważalna.
Dosyć szybko doszłaś do niezłej dyspozycji. Odniosłaś już kilka sukcesów, ale czy udało Ci się wrócić do pełni możliwości? Czy czegoś nadal Ci jeszcze brakuje?
- "Niezłej" to dobre słowo, bo do "dobrej" jeszcze sporo mi brakuje. Udaje mi się co prawda od czasu do czasu grać na takim poziomie na jakim bym chciała, ale nie jestem w stanie utrzymać tego przez kilka meczów z rzędu. Nie jestem jeszcze przygotowana fizycznie na dużą ilość grania. Niedawno byłam na dwóch turniejach w Estoni. W drugim, przechodząc najpierw przez eliminacje, doszłam do ćwierćfinału. Przegrałam tam z dziewczyną, która na pewno była w moim zasięgu. Myślę, że gdyby to była I runda, to udałoby mi się ja pokonać. Niestety nie wytrzymałam trudów poprzednich pojedynków. Potrzebuje jeszcze kilku miesięcy, żeby taka sytuacja nie miała już miejsca.
Twoje podejście do gry jest takie samo jak przed przerwą?
- Ciężkie pytanie. Wydaje mi się, że o dziwo, mam dużo więcej pewności na korcie, bardziej wierzę w swoje możliwości. Jest to lekkim paradoksem, bo większe chyba nie są. Poza tym gram już tylko i wyłącznie dla siebie. Już nie dla trenera czy rodziców. Nie czuję żadnej presji i nie muszę przejmować się głosami z zewnątrz, które u nas niestety najczęściej skupiają się na narzekaniu i mieszaniu człowieka z błotem.
Poziom tenisa zmienił się w Tourze przez trzy lata Twojej nieobecności?
- W naszym domowym, polskim tenisie niestety nie. Wydaje mi się, że w młodszych kategoriach może nawet lekko spadł, ale może ciężko mi to obiektywnie ocenić.
A na świecie?
- Za granicą wydaje mi się, że na pewno się wyrównał, a może i trochę poszedł do przodu. Pamiętam, że kiedyś dziewczyny z rankingiem niższym niż 700-800 WTA grały raczej słabo. Różnicę było widać gołym okiem. Teraz ranking nie odgrywa już takiej roli. Jest coraz więcej nieźle grających dziewczyn, z którymi trzeba się solidnie napracować, żeby wygrać.
Jakie masz plany na najbliższy czas?
- Nie są one niestety do końca sprecyzowane, ponieważ w marcu i kwietniu będę musiała pogodzić granie ze zjazdami na uczelni. Nie chciałabym zawalić semestru. Wolałabym jak najdłużej grać w hali, więc muszę sprawdzić, do których imprez się załapie i na ile da się to zrealizować. Imprezy pod dachem zawsze są mocniej obsadzone, a mój ranking nie jest jeszcze na tyle wysoki, a właściwie można powiedzieć że w singlu jeszcze go nie ma, żeby zapewniał start nawet w eliminacjach. Prawdopodobnie pojadę najpierw do Francji, a potem w kwietniu do Turcji.