Barcelona, chce się żyć - rozmowa z Patrycją Sanduską, tenisistką na emigracji

Podróżuje po łańcuchu Londyn-Paryż-Barcelona, ale najbardziej chciałaby być znowu w rodzinnych Pabianicach. Zwyciężczyni dwóch turniejów ITF we Francji, Patrycja Sanduska (rocznik 1986) bazę treningową ma także w Barcelonie.

W tym artykule dowiesz się o:

Krzysztof Straszak: Po pani wyjeździe z Pabianic lokalną rakietą numer jeden została Katarzyna Kaleta, niedawna mistrzyni kraju juniorek. Znacie się?

Patrycja Sanduska: - Tak, trochę. Bo gdy ja wyjeżdżałam za granicę, ona była jeszcze... malutka.

Pani wyjazd miał podłoże rodzinne.

- Sześć lat temu wyjechał mój tata, który dostał pracę w Anglii, a ja do niego dołączyłam po szkole. Mama została w domu przez jakiś rok, bo miała jeszcze pracę i trudności z językiem angielskim, ale i ona do nas dołączyła. Tak to się zaczęło: wyjechałam, na początku niedaleko Manchesteru - tam mieszkaliśmy przez jakiś czas, potem się przeprowadziliśmy i teraz mieszkamy w Londynie. Właściwie to rodzice tam mieszkają i pracują.

W Londynie da się trenować na kortach ziemnych?

- Tam raczej nie trenuję. Mimo że jest taka możliwość i znam ludzi, korty są drogie, w ogóle... wszystko jest drogie. Od około roku trenuję pod Barceloną: to tam wybieram się wtedy, gdy mam przerwę między turniejami. Mój drugi punkt treningowy znajduje się pod Paryżem. Mój trener ma zresztą we Francji rodzinę, więc ten aspekt także bierzemy pod uwagę przy wyborze lokalizacji.

Tegoroczna mistrzyni Polski do lat 18, Paulina Lewandowska, która w styczniu ma zadebiutować w juniorskim Wielkim Szlemie, także znalazła przystań we Francji.

- Nie znam jej; raczej nie utrzymuję kontaktów z tak o wiele młodszymi tenisistkami.

Czy pani wyjazd z kraju był bardziej przymusowy czy "tenisowy"?

- W Polsce... zresztą wie pan, jak jest w Polsce: po przybyciu do Anglii szybko mieliśmy lepsze życie. Ale tata, kierowca autobusów, też myślał, żeby wesprzeć moją karierę tenisową.

Od kiedy pracuje pani z argentyńskim trenerem Gustavo Cavalero?

- Od około roku. To jest mój trener pełnoetatowy, indywidualny. Spotkaliśmy się na turnieju we Francji. Rozmawiamy ze sobą po hiszpańsku: ja nie mówię biegle, ale się porozumiewam.

Z czym kojarzy się pani nazwa Les Contamines - Montjoie?

- Z wygranym turniejem! [śmiech]

W 2009 roku tylko jeden portal zajmował się na poważnie występami Polaków w turniejach ITF. W komentarzu pod naszym tekstem o pani sukcesie pojawił się serdeczny wpis rzekomo od pani dziadków.

- Od dziadków?! Nie wiedziałam nawet, że rodzina tak się wczuwa w moje występy. Nie czytam też niczego o sobie.

Czyli nie wie pani jakie nastroje panują wśród ludu? Dziś popularne jest mieszanie z błotem na forach internetowych. Można nie czytać, żeby się nie denerwować, ale z drugiej strony ciągnie do tego.

- Ja nawet nie wiem, gdzie miałabym pójść, na jaką stronę, żeby zobaczyć, co ludzie piszą.

Od paru ładnych lat gra pani w cyklu ITF, gdzie nawet zwycięstwo turniejowe nie może pokryć kosztów utrzymania tenisistki. Jak pani sobie radzi?

- Niestety, tenis jest sportem drogim. Gdy jestem we Francji, staram się grać mniejsze turnieje, w których dzięki temu że mam dużo meczów, mogę zarobić dodatkowe pieniądze. Poza tym występuję we francuskich rozgrywkach klubowych, w Orleanie, dokąd po otrzymaniu lepszej oferty przeniosłam się spod Nicei.

Notowana w połowie piątej setki rankingu, ostatnio próbuje pani sił w turniejach o wyższych pulach nagród.

- Okazuje się, że poziom "dziesiątek" [turnieje o puli nagród 10 tys. dol.] praktycznie nie odbiega dzisiaj za bardzo od tego w "25" lub "50". Widzimy młode dziewczyny, które zaczynając swoje kariery nie mają nic do stracenia, walczą i radzą sobie naprawdę dobrze. Tymczasem punkty w "dziesiątce" są żadne: czy się ją wygra czy odpadnie w I rundzie, niewielka różnica, podczas gdy w lepiej płatnych turniejach oprócz większej ilości punktów można nabyć też więcej doświadczenia i znaleźć się w lepszej atmosferze. To dlatego próbuję teraz grać w turniejach wyższej rangi.

W środę w Hiszpanii święto Kolumba, a my nie odkryjemy Ameryki, jeśli powiemy, że najstarsze zawodowe tenisistki w Polsce to dziewczyny z pani rocznika: Domachowska, Brózda czy Kosińska. Na rozstaju kariery, na równi pochyłej, z ambicjami, z możliwościami. Jak widzi pani swoją najbliższą przyszłość?

- Oj, nie mam zielonego pojęcia [śmiech]. Nie myślę o tym nawet. Na razie gram i zobaczymy, co będzie dalej.

Jako obywatelka Europy ma pani swoje ulubione miejsce na świecie?

- Pabianice! [śmiech] Tęskni się za rodzinnym miastem i choć nie ma tam nic ciekawego, to jest rodzina. Wprawdzie urodziłam się w Łodzi, ale całe życie przed wyjazdem mieszkałam w Pabianicach. W Europie wracam najchętniej do Barcelony: bo pogoda, bo język, bo ludzie.

Ciągle w podróży, wie pani co to jest wolny czas?

- Za bardzo nie mam czegoś takiego. Oglądam filmy, idę gdzieś, nic ciekawego. Ciągle tylko tenis, tenis, tenis... Nie oglądam go w telewizji: gdy przegram mecz, wolę jechać do domu, żeby nie patrzeć już na to wszystko [śmiech].

Komentarze (0)