Ratujmy polskie turnieje - rozmowa z Paulą Kanią, tenisową mistrzynią kraju

Dlaczego na roczniku 1992 zamyka się zawodowy tenis kobiecy w Polsce? Dlaczego zostały nam się trzy turnieje kobiece? Agnieszka Radwańska w światowej elicie, jej młodsze koleżanki - w tym Paula Kania - zastanawiające się, jak utrzymać się z gry na korcie.

W tym artykule dowiesz się o:


Paula Kania, 18 lat, sosnowiczanka (foto STRASZAK/SPORTOWEFAKTY.pl)

Krzysztof Straszak: Czy także tenisiści odczuwają na swojej skórze kryzys finansowy?

Paula Kania: - Z pewnością i my ucierpieliśmy. Każdy przecież chce zarobić, a tymczasem trzeba zapłacić na przykład za dojazdy na trening. W Chorzowie zawsze mieliśmy zimą do dyspozycji trzy balony, a teraz zostały się tylko dwa, więc już jest ciaśniej.

Jaki rezultat miał pani słynny apel o pomoc?

- Zero odzewu... W sumie dostałam wiadomości od dwóch osób, ale jedna odpadła od razu, bo była niepoważna. Druga to Piotr Rapa, który rozumie moją ciężką sytuację, który sam kiedyś trenował, ale kolarstwo, i zaproponował, że zrobi mi stronę internetową.

Gra pani w strojach Lotto, jak Agnieszka Radwańska i Francesca Schiavone. Co zawiera umowa?

- Dostaję od tej firmy tylko ciuchy, to wszystko.

Bez patrona czy sponsora, jak można radzić sobie z utrzymaniem się jako tenisistka?

- Pomocy znikąd. Zarobiłam nieco na meczach ligowych w Niemczech, gdzie gra się bardzo dużo. W sumie utrzymuję się sama: ze stypendium, bardzo marnego, w Sosnowcu oraz z tego, co wygram, np. takim zastrzykiem było mistrzostwo Polski.

Tegoroczny czempionat był bogatszy od poprzedniego, który także pani wygrała.

- Mistrzostwa w Łodzi zorganizowano dzięki klubowi Jerzego Janowicza i tamtejszym sponsorom. Tytuł wśród kobiet był wart 8 tys. złotych, podczas gdy ten w ubiegłym roku bodaj 2 tys. Co to są za pieniądze?

Jaka sytuacja w Chorzowskim Towarzystwie Tenisowym?

- Zawsze minusem było to, że nie ma tam kortów ceglanych, więc musiałam jeździć szukać ich po całym Śląsku: Sosnowiec, Dąbrowa, potem Świętochłowice, Bytom, Zabrze, Siemianowice, Katowice... objechać Śląsk, żeby móc zagrać trening.

Taka zabiegana, na korcie też. Poświęca pani dodatkowy czas na doskonalenie kondycji?

- Jakie treningi kondycyjne? Wydolność mam w genach. Moja mama była siatkarką.

Czy po zdanej maturze...

- Zdałam! Jeeeeest! [śmiech]

...nie musząc już rezerwować miejsca w planie dnia na naukę do egzaminów, poświęca pani więcej czasu tenisowi?

- Teraz chciałabym się wziąć solidnie do roboty. Jestem po rozmowach o współpracy z Jackiem Światem, młodym człowiekiem, który ma mnie przygotować motorycznie, ogólnorozwojowo plus dieta. To już będzie podejście takie bardziej "profi". Ma ogromną wiedzę na ten temat, skończył AWF. Nie ma wprawdzie pojęcia o tenisie w sensie technicznym, ale jego wiedza ogólna jeśli idzie o dietę i połączenie tego ze sportem wyczynowym jest naprawdę ogromna. Wydaję mi się, że to będzie dobra współpraca. Tylko te moje studia...


Kania wygrała dwukrotnie mistrzostwa Polski, w latach 2010-2011 (foto STRASZAK/SPORTOWEFAKTY.pl)

Nie chciała pani na żadne iść?

- Nie planowałam tego w tym roku, tylko skupić się na tenisie. Wyszło tak trochę bez sensu. Jestem na AWF-ie w Katowicach, ale... nie chciałam tam być i dalej nie chce. Uważam, że jest to uczelnia bez przyszłości. Jest inna sprawa: biorę pod uwagę wyjazd na studia w Stanach Zjednoczonych, gdzie miałam już opcję wyjazdu od stycznia 2012 roku, ale jest to dla mnie za wcześnie. Żeby przetransferować się tam, musiałam być na studiach w kraju. O takiej możliwości dowiedziałam się późno, a akurat był drugi nabór na AWF, więc skończyło się na tym, że właśnie tam wylądowałam.

Czy może pani powiedzieć, że obrona mistrzostwa Polski smakuje lepiej niż sięgnięcie po pierwszy tytuł?

- Tak, bo w tym roku była większa kasa [śmiech]. Tak na dobrą sprawę, mistrzostwo Polski nic nie daje. Co mi z tego? Co to za prestiż? Gram w tym turnieju, bo muszę, tylko z powodu stypendium. W zawodowym tenisie nie mamy mistrzostw Europy czy świata, żeby walczyć o kwalifikację tam w kraju. Wielu najlepszych zawodników w Polsce omija mistrzostwa, inni grają dla stypendium.

Ten sezon przyniósł pani pierwszy tytuł za granicą, w Horb (Niemcy, ITF, pula nagród 10 tys. dol.). Uważa pani to za istotny krok do przodu w karierze?

- Każdy wygrany turniej wiele daje, przede wszystkim doświadczenia i pewności siebie. Gdy gra się z dobrymi rywalkami, nie prezentuje się nawet swojego najlepszego tenisa i potrafi się odnieść zwycięstwo, choć ranga turnieju jest niska. Generalnie jednak mój rok był kiepski, także dlatego że z powodu matury nie mogłam normalnie trenować. Niestety, nie skończę sezonu na takim miejscu w rankingu, na jakim planowałam się znaleźć. Spadło mi dużo punktów. Od przyszłego roku trzeba się za siebie zabrać i będzie cacy.

Nieźle było już w październiku w Sant Cugat. Katalońskie słońce piekło, a pani po ponad trzech godzinach walki pokonała w eliminacjach Katarzynę Piter, by w I rundzie "nadgryźć" Czachnaszwili, nr 1 turnieju.

- Generalnie, to były moje dwa dobre mecze. Może przystopowałam trochę tylko z Gruzinką, ale i tak myślę, że i wtedy nie wyglądało to źle. Dostałam lekcję i szkoda tylko, że nie za ma to punktów... tylko jeden. Z Kasią zagrałam najdłuższy mecz w mojej karierze. Na dodatek z dobrą koleżanką, przeciw komuś takiemu zawsze trudno jest walczyć. A że rodaczka to dodatkowy czynnik, będący potem powodem wielu rozmów w kraju. Bo wszyscy na takie mecze patrzą, potem jest wiele komentarzy w klubach i rodzinach, bo ta wygrała z tą, a tamta z inną. Kasia miała meczbola w drugim secie, ale to po mojej stronie było szczęście. Zaserwowała w linię, ja odebrałam trochę dziwnym bekhendem, poszło po taśmie. Właściwie powinno się skończyć trochę wcześniej, bo miałam piłki na 4:1, ale byłoby za łatwo, nie?

Gdzie będzie się pani bić o punkty pod koniec sezonu?

- W Sewilli, gdzie jednak jadę w ciemno, bo... zapomniałam się zgłosić, co zdarzyło mi się pierwszy raz w życiu. Potem Zawada i Bratysława, już turnieje halowe. Po nich wakacje! W końcu, po tylu latach.

Kto wchodzi w skład teamu Kania?

- Team Kania? Można by stworzyć coś takiego [śmiech]. Generalnie zwykle ustalam plan działania ja sama z trenerem (Grzegorz Gelmuda - dop. red.). Najważniejsze osoby w moim światku tenisowym: mama, trener i Błażej (Koniusz, najlepszy deblista juniorskiego Australian Open 2006, prywatnie chłopak - dop. red.). Do takiego teamu musi przynależeć także mój tata, który wprawdzie nigdy nie był w sporcie, nigdy ze mną nie jeździł, ale to on zawsze dawał na wszystko pieniądze.

W byciu sportowcem pomaga fakt, że na przykład mama także nim była?

- Moja mama wie co to sport. Zawsze była za mną, zawsze chce dla mnie jak najlepiej, zawsze ma głowę na karku, jest moim aniołem stróżem, który wszystkiego pilnuje. Ostatnio planowałam lecieć do Gruzji, mimo nie za dobrych wyników badań krwi. Mama stwierdziła, że jestem nienormalna, bo jeszcze się coś tam stanie i że niby co ja wtedy zrobię. Miała rację - wyleczyłam się, odpoczęłam, potrenowałam i zaprezentowałam się dobrze w Sant Cugat.

Do Gruzji na turniej? A tak, bo w Polsce zostały są tylko trzy...

- To śmieszne. Zwłaszcza że chłopcy mają 12 turniejów. Ok, rozumiem, że tenis w wykonaniu facetów jest bardziej widowiskowy, ale bez przesady. Chcemy oglądalności, ale kto przyjdzie na "10" [turniej o puli nagród 10 tys. dol.]? Przecież nawet na dużych imprezach męskich, w Sopocie, Poznaniu czy Szczecinie, trybuny nie pękają w szwach, a co dopiero te na obiektach klubów goszczących Futuresy. Dziewczyny mają trzy turnieje, w tym jedną "10", w Iławie. Fajnie tam jest, a jeszcze fajniej byłoby z wyższą rangą, bo teraz więcej się tam traci niż zarabia.

Jeden pozytyw: nobilitacja challengera w Toruniu, do puli nagród 50 tys. dol.

- Ja swoją szansę wykorzystałam tam maksymalnie. Fakt, że trafiłam na Kasię Kapustkę. Na marginesie, przed turniejem powiedziałam jej, że spotkamy się w I rundzie i za chwilę zobaczyłam ją obok siebie w drabince. To było wymarzone losowanie. Potem grałam z Japonką, która pokonała pierwszą rozstawioną, i powiedziałam sobie: super, niech czyści drabinkę. Zagrałam dobrego pierwszego seta, a potem zeszła mi z kortu, do teraz nie wiem dlaczego. Takie turnieje są nam bardzo potrzebne.

A na Śląsku nie ma już żadnego. Za to w Bytomiu plany organizacji dwóch z rzędu męskich "10".

- Pytałam się właśnie trenera Łukaszewskiego: "faceci grają, to może jakiś turniej dla bab też będzie?". "No, może, może", usłyszałam. Ale jak zrobią nam kolejną "10", to co?

Od czegoś trzeba zacząć.

- No tak... Gdyby w całej Polsce było przynajmniej pięć turniejów, to już coś. Jest miesiąc grania, a nie tułaczki po świecie.


Kania, zawodniczka Chorzowskiego TT (foto BARAN)

Co pani obecnie czyta?

- Zaczęłam autobiografię Agassiego. Dobra książka. Na razie chłonę ją po polsku, mam też po angielsku, zamierzam przeczytać, ale ostatnio pożyczyłam Kasi Kawie.

Czym zajmuje się pani w wolnym czasie?

- Odpoczywam od tenisa. Słucham muzyki, ale nie mam ulubionego gatunku. Hmm, co ja jeszcze robię? Ale jestem nudna, nie? [śmiech] Chodzę na basen, ale bardziej w ramach relaksu. Poza tym kino i shopping, ale jak się nic nie ugrywa to... skąd pieniądze na ten shopping? Mogłam sobie pozwolić po wygranym turnieju w Niemczech.

Komentarze (0)