Zajęta do ostatniego miejsca Ágora, zewnętrznym kształtem w żaden sposób nieprzypominająca przystosowanej do organizacji wydarzeń sportowych hali, zapełniła się do ostatniego miejsca (jest ich ponad 6 tys.), kiedy Ferrer, naturalnie wspomagany przez "swoich", obnażył słabości jakby wyczekującego już wakacji Verdasco. Przed oboma jednak jeszcze wspólny cel: w pierwszy weekend grudnia będą walczyć o piąty Puchar Davisa dla Hiszpanii. Tymczasem spotkanie między tymi graczami, których miejscowi oczekiwaliby raczej w finale, było egzekucją popełniającego zbyt wiele błędów madrytczyka.
- David był regularniejszy, był faworytem, gra znakomity tenis - komplementował Verdasco. - Mylił się częściej niż zwykle - powiedział z kolei o koledze Ferrer - ale i tak nie było łatwo walczyć przeciw komuś, gdy wiesz jak on gra. Dobrze za to wiedzieć, że ma się po swojej stronie widzów. Walencja to mój dom - dodał już zakwalifikowany do Masters Ferrer, piąta rakieta świata. Jedynego break pointa musiał bronić wtedy, gdy serwował na wygranie pierwszego seta.
A podanie przy 5:3 w partii otwarcia miał dzięki popełnionemu chwilę wcześniej przez Verdasco podwójnemu błędowi serwisowemu. - Jestem zmęczony tym sezonem - przyznał Nando. - Jestem zmęczony podróżami. W ostatnim hiszpańskim turnieju chciałem zagrać jak najlepiej, ale się nie udało. Teraz porozmawiam z kapitanem [kadry narodowej] i moimi trenerami, wspólnie zaplanujemy przygotowania do następnego sezonu. Zrozumieć błędy, jaki popełniłem, by nie powielać ich w przyszłości: oto cel - wyjaśnił Verdasco, który w duecie z Feliciano Lópezem, partnerem w Pucharze Davisa, odpadł także w I rundzie debla.
Verdasco od podwójnego błędu rozpoczął również drugiego seta, w którym oddał dwa kolejne gemy serwisowe (0:3). Forhend w linię końcową i leworęczne podanie na ciało tudzież na zewnątrz kortu nie są obecnie wielkimi broniami tego Verdasco (triumfator starego turnieju w Walencji w 2004 roku), który wygrał siedem z 11 poprzednich starć z Ferrerem, w tym ostatnie, rozstrzygnięte w tie breaku piątego seta w III rundzie ubiegłorocznego US Open.
W środę, także w drugiej kolejności od godz. 13, Ferrer zagra o ćwierćfinał z Vaškiem Pospíšilem (ATP 133), który sensacyjnie odprawił w poniedziałek Johna Isnera. - Gra piękny tenis - powiedział Ferrer.
Na początek sesji wtorkowej dreszcz przeszedł po plecach Jo-Wilfrieda Tsongi, który wciąż zachowując znakomity bilans w jesiennych turniejach halowych (wygrał 12 z 14 kolejnych meczów, zgarniając tytuły w Metz i Wiedniu), poważne zagrożenie napotkał niespodziewanie w osobie Javiera Martí (4:6, 7:5, 6:2 w 2h17'). Nastoletni madrytczyk, startujący z dziką kartą numer 182. rankingu, przełamał Francuza przy 5:4 w pierwszym secie, potrafił odrobić 1:3 w drugiej partii, nie bał się wywierać presji na rozstawionym z dwójką Tsondze, który był zmuszany tym samym do błędów.
Passing shoty Martí, posługującego się równie efektownie jednoręcznym bekhendem jak i wolejem, rozgrzewały trybuny Ágory, już na początek sjesty w Święto Wszystkich Świętych wypełnionej niemal w całości. Dla wciąż potrafiącego skutecznie użyć dwuręcznego, po definitywnym przestawieniu się na jedną rękę, bekhendu Tsongi, który przed dwoma dniami w wiedeńskim finale rozbił del Potro (teraz mogą spotkać się w ćwierćfinale), powrót do rytmu z Austrii nie był łatwy: po szybkim przełamaniu młodziana na początku drugiego seta Jo znalazł nieprawdopodobny kąt zagrania forhendu, po czym - może z wrażenia... zapomniał na którą stronę ma następnie serwować (a zagrał kolejno dwa asy).
Proste błędy taktyczne (zagranie na rakietę stojącego przy siatce rywala) i psychika (podwójny błąd serwisowy przy 5:6) nie pomogły Hiszpanowi w kluczowych momentach, co nie znaczy, że nieraz zawstydzał on Tsongę, tego totalnego wirtuoza ofensywy. Przed walczącym o Masters Francuzem mecz 1/8 finału (w czwartek) z Samem Querreyem (ATP 116), wtorkowym pogromcą Ernestsa Gulbisa (6:3, 6:4 w 1h11').