Marcin Frączak: Trudno było się spodziewać innego wyniku, niż pewnego zwycięstwa Polski. Czy wiedział pan przed meczem w ogóle coś o rywalu?
Mariusz Fyrstenberg: Niewiele. Wiedziałem, że przeciwnicy trenują we Francji, w Paryżu. Z Madagaskarem zagraliśmy na szybkiej nawierzchni, w hali. Tego rodzaju nawierzchnia nie oddaje w pełni różnicy jaka dzieli tenisistów. Potrafi "ukryć" niedostatki w grze.
Co zapamięta pan z meczu z Madagaskarem?
- Chyba przede wszystkim to, że na nasz mecz deblowy przyszło dwa tysiące kibiców. Nigdy w Polsce, w Pucharze Davisa, nie grałem przy tak licznej publiczności. Była to dla mnie bardzo miła niespodzianka.
A co pan powie o strasznie długich nazwiskach rywali z Afryki? Antso Rakotondramanga i Lofo Ramiaramanana, to byli przeciwnicy debla z Polski. Czy można zapamiętać tak długie nazwiska?
- Przed meczem gdy znajomi pytali się mnie i Marcina Matkowskiego z kim gramy, odpowiadaliśmy, że nie wiemy. To nie był brak szacunku dla rywala, ale my naprawdę nie wiedzieliśmy. Strasznie ciężko zapamiętać nazwiska rywali. Polska nie straciła z Madagaskarem nawet seta, ale jeden z rywali zaprezentował się naprawdę dobrze. Miał nawet piłkę setową.
Rywal nie należał do specjalnie wymagających. Na mecz z Madagaskarem nie przyjechał kontuzjowany Łukasz Kubot. Czy pan i Marcin Matkowski, zastanawialiście, się aby darować sobie mecz z Madagaskarem? Może warto było dać szansę jakiejś innej parze deblowej z Polski, skoro rywal był niezbyt mocny?
- Łukasz jest kontuzjowany, a my nie zastanawialiśmy się w ogóle nad tym, aby nie zagrać. W Pucharze Davisa gramy już od kilkunastu lat i sprawia nam to przyjemność. Poza tym mecz był w moim rodzinnym mieście, w Warszawie, więc tym bardziej chciałem zagrać. Bałem się trochę o frekwencję na trybunach. W Warszawie jest wiele atrakcji, więc Puchar Davisa nie musiał wszystkich interesować. Graliśmy jednak przy pełnej hali. Dwa tysiące widzów na trybunach, tego naprawdę się nie spodziewałem.
W następnej rundzie Polska, w dniach 6-8 kwietnia, zagra z Estonią. To będzie trochę trudniejszy przeciwnik!
- Estonia ma dwóch zawodników w drugiej setce [faktycznie jednego], którzy nieźle grają na szybkich nawierzchniach. Dlatego z Estonią najprawdopodobniej zmierzymy się w Inowrocławiu na korcie ziemnym.
Wiele wskazuje na to, że później, o awans do grupy I Strefy Euroafrykańskiej Polska będzie grała z Białorusią. Jak panu się podoba taki rywal?
- Najpierw trzeba wygrać z Estonią. Jeśli tak się stanie, pewnie będzie czekała na nas Białoruś. To trudny przeciwnik. Na szczęście Maks Mirny będzie grał tylko w deblu.
Czy poza Pucharem Davisa, nasza najlepsza para deblowa wystartuje w jakimś turnieju w Polsce?
- Wystąpimy na wiosnę, na kortach Warszawianki. Zagramy w pokazowym turnieju Siemens AGD tennisCup 2012. To będzie nasz jedyny start w Polsce w tym roku poza Pucharem Davisa.
Kibice w Polsce czekają na triumf pary Mariusz Fyrstenberg/Marcin Matkowski w turnieju Wielkiego Szlema. Czego do tego brakuje?
- W 2011 roku graliśmy w finale US Open, ale przegraliśmy 2:6, 2:6 z Austriakiem Jürgenem Melzerem i Niemcem Philippem Petzschnerem. Czego brakuje nam do zwycięstwa w Wielkim Szlemie? Przede wszystkim spokoju na początku meczu finałowego. Nie może nas sparaliżować presja.
Przeciwko komu nie lubi pan szczególnie grać?
- Na pewno do moich ulubionych rywali nie należy Daniel Nestor. On jednak nie jest aż tak zły. Nie jestem zadowolony gdy z drabinki wynika, że naszym rywalem będzie Maks Mirny. Generalne nie lubię zawodników, którzy wygrywają większość meczu samym serwisem.
Jakie plany na najbliższą przyszłość przed naszą eksportową parą deblową?
- Najpierw zagramy w Rotterdamie. Później czekają nas, Dubaj, Indian Wells oraz Miami.