Radosław Szymanik po triumfie swoich podopiecznych w Madrycie tryska humorem. Do Barcelony nie mógł lecieć i tak ominęła go przyjemność odbierania gratulacji jako trenera międzynarodowych mistrzów Hiszpanii, mistrzów najstarszego turnieju na Półwyspie Iberyjskim, w najsłynniejszym tamtejszym klubie.
Ziemne korty Królewskiego Klubu Tenisowego 1899 w Barcelonie to cała historia białego sportu za Pirenejami. Razem z obiektami Rolanda Garrosa w Paryżu są punktami odniesienia dla innych kortów ceglanych. Barcelońskie wolne, paryskie szybkie - taki kanon. Z tradycją zerwano natomiast w Madrycie, gdzie zaserwowano zawodnikom kort ziemny (tak oficjalnie) koloru niebieskiego - bardzo szybki, szybszy od nawierzchni twardych.
Polscy debliści wygrali zatem dwa kolejne turnieje na korcie ziemnym, choć faktycznie odbyły się one na kompletnie różnych od siebie nawierzchniach. Znani z sukcesów przede wszystkim na hardzie (finał US Open), w hali (finał Mastersa) i na trawie poza Wimbledonem (dwukrotni mistrzowie Eastbourne), Matkowski i Fyrstenberg błyszczą teraz na - zwał jak zwał - mączce.
Przełomowy set z... trenerem
To już teraz najlepsza wiosna, a więc okres między końcem Australian Open (początek lutego) a Rolandem Garrosem (maj), w karierze reprezentantów Polski. Przed tym rokiem wygrali jedenaście turniejów premierowego cyklu, ale tylko jeden w tym odcinku sezonu: w 2004 roku w Brazylii (kort ziemny).
Obecny sezon na kortach ziemnych zaczął się jednak od potknięcia, z Jürgenem Melzerem i Florianem Mayerem w Monte Carlo. Kto wie jednak, czy nie właśnie w Księstwie Matkowski i Fyrstenberg "nawrócili" się na mączkę.
Gdy Mariusz Fyrstenberg zbiera myśl, wtrąca się Szymanik. - A tak, ten wygrany set singlowy z trenerem w Monte Carlo! Był przełomowy! - na sugestię niezamierzającego tracić dobrego humoru trenera przytakuje mu warszawianin.
Szukając wyjaśnienia dla sukcesu swoich zawodników w Hiszpanii, Szymanik sięga do genezy debla Matkowski-Fyrstenberg. - Wróciliśmy do tego, z czego chłopaki słynęli, gdy wchodzili do czołówki - wyjaśnia. - A to była ich solidna gra z tyłu kortu. Bo nie ma co ukrywać: przecież ich początki to tenis dwóch singlistów mocno grających z tyłu i mocno serwujących. Wolej nie był ich atutem. Zaczęli go trenować, jak przeszli przez początkowy etap. Dużo pracy Leszek Bieńkowski poświęcił temu, by przeszli do "klasycznego" debla: to wtedy gra z głębi została, że tak powiem, zagubiona.
Począwszy od 2006 roku i turnieju w Bazylei do lutego tego roku i występu w Dubaju, Matkowski i Fyrstenberg zagrali w 23 finałach w premierowym cyklu (Wielki Szlem + ATP World Tour), ale tylko cztery z tych imprez (dwie w Polsce: Sopot i Warszawa) odbywały się na korcie ziemnym.
Wrażenie wzmacnia fakt, że Matkowski i Fyrstenberg nie wygrali tej wiosny turniejów kadłubowych, a dwie największe organizowane w Hiszpanii. Mistrzostwa Madrytu zaliczane są do serii Masters 1000 i tytuł tam (ich drugi) jest największym w ich karierze. Barcelona Open to zawody ATP World Tour rangi 500. W obu turniejach wystąpili bracia Bryanowie, najbardziej utytułowany debel w historii. W obu turniejach biało-czerwoni pokonali Daniela Nestora i Maksa Mirnego, którzy w Madrycie wystąpili jako liderzy rankingu.
Djoković to wie
Szymanik odkrywa mentalną stronę przygotowania deblistów do zmiany nawierzchni. - Trochę rozmawialiśmy o tym, jak kończyli grać na kortach twardych - mówi. - Omawialiśmy elementy ważne przy grze na mączce. Potrzeba było nie tyle treningu, co właśnie rozmowy i przypomnienia sobie pewnych spraw. I też większego spokoju.
- To dwa dość niespodziewane tytuły - przyznaje Fyrstenberg. - Uważam, że od przyszłego sezonu będziemy troszeczkę inaczej podchodzić do kortów ziemnych. Przez ostatnie lata graliśmy bardzo dobrze na hardkortach, a na ziemi słabo. Teraz czujemy się na mączce bardzo dobrze. Mam nadzieję, że utrzymamy formę na kortach twardych. Pokazujemy, że możemy wygrywać przez cały rok: to jest bardzo ważne.
Kluczowe czynniki: rytm meczowy i pewność siebie. Oba niezbędne Matkowskiemu i Fyrstenbergowi, by pokonać np. Nestora i Mirnego. - Teraz z takim przekonaniem, że możemy pokonać każdego, wychodzimy na kort zawsze - przyznaje Matkowski. - Wiadomo jednak, że sytuacja jest inna, gdy ma się za sobą wygrany turniej i parę meczów pod rząd niż wtedy, gdy w paru kolejnych turniejach zatrzymujesz się na I rundzie: wtedy brakuje rytmu.
Rytmu ostatnio brakowało polskim deblistom w analogicznym okresie ubiegłego roku, kiedy od lutego do maja, od Dubaju przez Stany Zjednoczone po Rolanda Garrosa, w ośmiu turniejach wygrali ledwo trzy mecze.
- Prawda jest taka, że w tym sezonie grają dobrze - stwierdza Szymanik. - I to od początku, więc od razu inne jest też nastawienie. Wygrać dwa mecze pod rząd: to daje wewnętrzne przekonanie, że jest dobrze. Nawet jak się przegra, to nie ma takiego ciśnienia przed kolejnym meczem. Chłopaki prezentują się w miarę przyzwoicie od początku roku. Australian Open był ok, zakończony dobrym meczem przegranym w ćwierćfinale. Potem przyszedł może gorszy występ w Rotterdamie, aczkolwiek w Dubaju zagrali znów dobry tenis i był finał, w którym byli lepsi, ale zwyciężyli rywale. Potem w Stanach kolejny dobry występ i jeden słaby: tak się zdarza.
- Dla nas zawsze najważniejszym było, by zagrać kilka meczów pod rząd i złapać rytm meczowy. Wtedy jest zupełnie inaczej - utrzymuje Matkowski. - Widać to było w Barcelonie, gdzie wygraliśmy parę ciężkich meczów, ale to były cztery mecze w jednym tygodniu. Kiedyś było tak: mecz, przegrana i brak rytmu. Dopiero pod koniec sezonu zwykle łapaliśmy serię. Teraz pojawia się to już na początku roku: gramy dużo pewniej i jednocześnie lepiej.
Pewność siebie. - Każda wygrana ją podnosi - mówi Szymanik. - Popatrzmy na Djokovicia. Przed poprzednim sezonem można było narzekać: a, bekhend ma taki, forhend tutaj nie jest optymalny, bo grany mechanicznie... Co z tego? Dla niego to nie ma znaczenia. On wie, co może zrobić. Jeżeli jest wewnętrzne przekonanie: "ja potrafię to zrobić, mogę to zrobić", to o wiele łatwiej się gra - tłumaczy trener ściśle współpracujący z psychologiem Pawłem Habratem.
Na urlop między tytułami
Szymanik o kontroli nasycenia tenisem: - Początek sezonu na mączce był słaby. Wtedy wygrali w Barcelonie i od razu pojechali ze swoimi kobietami na trzy dni urlopu - tak miało być i dobrze, że tak się stało. Potem trenowaliśmy trzy dni w Warszawie i przylecieliśmy do Madrytu. Po takim turnieju, jak są nagrani, po co ich cisnąć do końca? Jeżeli się czują dobrze, a dostaną trochę odpoczynku, to mają więcej energii i chęci do pracy. Wydaje mi się, że czasem jak idzie, to chciałoby się jeszcze: ach, jeszcze poprawimy to i to. A lepiej dać trochę przestrzeni: wywołać "głód" tenisa i wysiłku.
Z czynników subiektywnych: szczęście. - Oczywiście, trzeba go trochę mieć i jego łut wykorzystywać. Nie ma co ukrywać: w półfinale w Madrycie, piłka przy 8-8 [w meczowym tie breaku], zagrana przez Marcina, mogła wylecieć w aut, a zahaczyła o linię. Inaczej byłoby prawdopodobnie po meczu. Trzeba zatem dziękować Bogu i brać to, co jest. Jak się gra dobrze, to trzeba korzystać z tego, co się nadarzy. Nie wiadomo, kiedy będzie znowu taki okres, kiedy będzie się grało dobrze i będzie się miało szczęście. To nie jest teoria, ale moje twierdzenie: jak gra się dobrze i czuje się dobrze, trzeba zwyciężać w każdym możliwy meczu. Nie ma się co załamywać i marudzić.
Sezon na kortach ziemnych zamyka się międzynarodowymi mistrzostwami Włoch w Rzymie i Rolandem Garrosem. - Przeciwnicy będą się nas obawiali - przewiduje Matkowski. - Gramy na dużej pewności siebie. Będziemy starali się osiągnąć kolejny sukces - zapowiada.
-Jesteśmy tak bardzo zadowoleni z tego zwycięstwa - mówił Matkowski po sukcesie w Caja Mágica. - Wygraliśmy w Barcelonie na bardzo wolnych kortach, wygraliśmy w Madrycie na bardzo szybkich. Możemy więc wygrywać na każdej nawierzchni.