Mikołaj Banaś: Zerowy Tier

Gdy oglądam Polaków odnoszących sukcesy na żużlu i w Formule1, zastanawiam się czy przypadkiem nie warto by było przeforsować tych dyscyplin na igrzyska olimpijskie aby wzmocnić naszą pozycję w klasyfikacji medalowej. Zatem Gollob i Kubica startujący z pięcioma kółkami na piersi? Nigdy, nawet jeśli oznaczałoby to ostatnie miejsce biało-czerwonych w rankingu medalistów. Golfa na igrzyskach póki co nie ma i tenisa ziemnego też w zasadzie być nie powinno.

Rozgrywki tenisowe i skoki narciarskie na igrzyskach olimpijskich mają wiele wspólnego. To po prostu kolejny konkurs i kolejny turniej, który raz wygrywa faworyt, a raz człowiek znikąd, zaś przez to, że rozgrywany jest raz na cztery lata, ciężko znaleźć jakiekolwiek odniesienie do poprzednich zawodów tej rangi. Rangi zresztą zerowej lub jak kto woli zerowego tiera. Wszyscy szykują się na ten jeden moment deklarowany w wywiadach jako najważniejszy dla każdego sportowca, a już tydzień później grają i skaczą gdzie indziej, walcząc o kryształową kulę, wielkie szlemy i awans do turnieju masters, a więc to z czego tak naprawdę rozlicza historia tych dyscyplin.

Dla tenisisty sukces na igrzyskach olimpijskich jest tak samo istotny jak dla zwycięzcy Ligi Mistrzów wygranie Pucharu Interkontynentalnego (bez dodania krzty prestiżu przeobrażonego ostatnio w Klubowe Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej). To miły dodatek do statystyk, za brak którego wytykanie niekompletności kariery jest zwyczajnym nietaktem.

Czy Andre Agassi bez sukcesu w Atlancie mniej wyraźnie widniałby na kartach historii tenisa? W tym samym roku złoto w deblu zgarnęli legendarni "The Woodies", a sukces ten na losy najlepszej pary w historii wpływu nie miał absolutnie żadnego. A czy mniej żałujemy zmarnowanego talentu Kafielnikowa przez to, że jest złotym medalistą z Sydney? Sukces odniesiony w Atlancie przez Lindsay Davenport absolutnie nie zmienia faktu, że jak na swoje możliwości osiągnęła ona zbyt mało, podobnie jak Justine Henin, która mogła w swojej karierze wygrać jeszcze więcej, ale niekoniecznie krążków z najcenniejszego kruszcu. Powszechnie wiadomo też, że Amelie Mauresmo to, podobnie zresztą jak medalista w grze podwójnej Tim Henman, niespełniony talent, ale by tego dowieść, w żadnym z tych przypadków nie trzeba było, symbolizującego niepełne zwycięstwo, olimpijskiego srebra.

Świetny deblista Leander Paes również bardziej kojarzony jest z regularnymi sukcesami, wieloletnim utrzymywaniem się w czołówce, a u nas w kraju z zakończeniem sensacyjnej marszruty Matkowskiego i Fyrstenberga w Melbourne przed dwoma laty, aniżeli z medalem olimpijskim. A gdy przypomnę sobie nazwisko Arnaud Di Pasquale prędzej do głowy przychodzą mi kameralne i nieco zawilgocone korty, na których rozgrywany jest szczeciński challenger, niż brązowy medal z Sydney. Dwa razy na najniższym stopniu podium stawał też Goran Ivanisević, a myśląc o tym niesamowitym graczu mamy przecież przed oczami korty Wimbledonu, trzy srebrne patery i upragniony triumf w czwartym finale po starcie z dziką kartą. W porównaniu z tą historią reszta biografii Chorwata ma rangę zerową.

Charakter rozgrywek tenisowych, ich intensywność oraz niespotykana w innych dyscyplinach ponadnarodowość sprawia, że biały sport na igrzyska zwyczajnie nie pasuje. Najlepsi piłkarze świata zostali w domu, bo po co robić konkurencję dla Mistrzostw Świata czy Europy. Tym bardziej, że sezony ligowe są już w blokach startowych. Tenisiści trafią z formą w igrzyska albo nie, najważniejsze, że jest zbliżające się US Open i nikt nie będzie zaburzał przygotowań do najlepiej płatnego turnieju świata dla występu w Pekinie. Agnieszce Radwańskiej kibicowaliśmy, oczywiście, pamiętając jednak, że występ w stolicy Chin miał taki sam wpływ na jej karierę jaki miał udział w Suzuki Warsaw Masters.

Komentarze (0)