Milos Raonić od samego początku finałowego pojedynku z Keiem Nishikorim był zmuszony do wzniesienia się na swój najwyższy poziom. Problemy Kanadyjczyka zaczęły się już w drugim, maratońskim gemie pojedynku, w którym stracił podanie. Raonić, który w sobotę wyeliminował Andy'ego Murraya, odrobił stratę trzy gemy później i obaj tenisiści utrzymali serwis do końca partii (Kanadyjczyk przy stanie 5:6 odparł dwie piłki setowe). W tie breaku tenisista z Toronto szybko wyszedł na prowadzenie 3-0, ale od tego momentu dzielił i rządził Nishikori, który odrobił straty, a przy 6-4 dysponował dwoma setbolami, zamieniając na seta drugiego z nich.
W partii drugiej Raonić zdawał się powoli odzyskiwać kontrolę nad przebiegiem pojedynku. Pewnie wygrywane gemy serwisowe i przełamanie wywalczone na 5:3 pozwoliło mu wygrać partię, a jedynego break pointa bronił podając na seta i odparł go efektownym asem.
Do nieoczekiwanego zwrotu doszło w partii decydującej, w której Japończyk zaprezentował się rewelacyjnie. Znakomicie returnował potężny pierwszy serwis Raonicia i wywierał presję na drugim podaniu rywala. Grający szybko i agresywnie, deklasował przeciwnika w większości wymian i nie dał mu wywalczyć nawet jednego gema. Był to pierwszy set przegrany przez Raonicia 0:6 na kortach twardych w turnieju głównego cyklu.
- Mój przeciwnik atakował przy returnie i szybko biegł do siatki, był gotów podjąć ryzyko. Oglądałem jego mecz z Murrayem - analizował Nishikori. - Mimo breaka w pierwszym gemie, w partii otwarcia ciągle byłem w niebezpieczeństwie. Starałem się grać agresywnie, a że byłem w stanie utrzymać taką dyspozycję, to wygrałem trzeciego seta 6:0 - tłumaczył swoją taktykę japoński tenisista.
Dla Nishikoriego wygrana w Japonii to pierwszy tytuł w sezonie i największe zwycięstwo w karierze (w 2008 roku wygrał turniej w Delray Beach). Raonić występował w czwartym finale w sezonie i poniósł drugą porażkę. Kanadyjczyk ma fatalny bilans 0-3 w finałach turniejów rangi ATP World Tour 500. Za wygraną w Tokio Nishikori otrzymał czek na ponad 300 tysięcy dolarów i 500 punktów do rankingu ATP.
Świadkiem pierwszego triumf japońskiego tenisisty w Tokio był Ken Rosewall, australijska legenda dyscypliny, szesnastokrotny finalista turniejów wielkoszlemowych i 21-krotny finalista Szlemów "Pro" (w latach 60-tych zawodowi tenisiści rywalizowali w zamkniętym gronie), a także triumfator pierwszej edycji turnieju w stolicy Japonii, rozegranego 40 lat temu.
- Dotychczas nie byłem w stanie dobrze grać w Japonii, zawsze myślałem, że to dlatego, że jestem niewystarczająco silny mentalnie. Coś się zmieniło podczas meczu z Berdychem. Wczoraj grałem znacznie lepiej, tak samo dzisiaj - komentował swój sukces Japończyk na pomeczowej konferencji. - Z jednej strony, wciąż nie wierzę, że wygrałem ten turniej, z drugiej, jestem niezwykle szczęśliwy, że tego dokonałem - dodał.
Program i wyniki turnieju
Naprawdę podziwu godne jest to, że można jeszcze w dzisiejszym świecie wygrać BEZ ASÓW i ze znacznie mniejszą skutecznością pierwszego podania.
Wygrać po prostu szybkości Czytaj całość