Potrzebujemy większego wsparcia fanów podczas Pucharu Davisa - rozmowa z Łukaszem Kubotem

- Choć nie miałem żadnego highlightu, jak przed rokiem czy dwoma, to grałem w tym sezonie solidnie i równo - w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl podsumowuje swój tenisowy rok Łukasz Kubot.

Robert Pałuba
Robert Pałuba

Robert Pałuba: Do Paryża przyjechał pan prosto z Bazylei, gdzie wystąpił pan w II rundzie i osiągnął ćwierćfinał debla. Jak oceni pan ten występ?

Łukasz Kubot: To był dobry turniej, choć uważam, że zupełnie nie wyszedł mi mecz z Benoîtem Paire'em. Wszystkie wcześniejsze mecze rozegrałem na korcie nr 1, z Francuzem graliśmy na korcie centralnym, więc warunki były trochę inne. Tym się jednak charakteryzują wielkie turnieje i na kort centralny trzeba się zakwalifikować. Zagrałem cztery mecze, trzy wygrałem, choć myślę, że mecz z Francuzem był fatalny. Takie jest życie.

Po turnieju w Szwajcarii natychmiast musiał pan udać się do Paryża. Z jakimi problemami wiąże się tak częste zmienianie kortów, miejsca pobytu i stref czasowych?

- Przestawienie się z miejsca na miejsce w tak krótkim czasie jest z pewnością bardzo trudne, ale ostatecznie podjąłem decyzję, że przyjadę też do Paryża. Na korty dotarłem w dniu spotkania. Grałem z Benjaminem Beckerem [4:6, 6:7], strasznie długo wchodziłem w ten mecz, w pierwszej partii przegrywałem już 0:4, właśnie dlatego, bo długo łapałem rytm gry. W drugim secie czułem się już lepiej, szkoda, że nie zamknąłem go w tie breaku. Zabrakło trochę czasu na przygotowanie, ale też sił. To mój ostatni turniej w tym sezonie, próbowałem zagrać najlepiej jak potrafię. Nie wyszło, ale trzeba patrzeć w przyszłość.

Skoro turniej w Paryżu był pana ostatnim występem w sezonie, to można pokusić się o krótkie podsumowanie. Stawiał sobie pan przed jego rozpoczęciem jakieś konkretne cele?

- Najważniejsze było pozostanie zdrowym, żebym wytrzymał cały rok. Wszystko wyszło fajnie, nie odczuwałem poważniejszych urazów i cieszę się, że udało się dotrwać do końca. Aczkolwiek nie ma co ukrywać, nie miałem żadnego highlightu, jak przed rokiem czy dwoma. W tym grałem bardzo równo, nie miałem wielkich wyników, spektakularnych sukcesów w Wielkich Szlemach, ale prezentowałem się solidnie, bardzo mało przegrywałem w pierwszych rundach. Tego jednego wyniku właśnie zabrakło, trzeba będzie wyciągnąć z tego wnioski i przygotować się w przyszłym sezonie jeszcze lepiej.

Planuje pan dłuższy urlop od tenisa?

- W ostatnich kilku latach bardzo mało odpoczywałem pomiędzy sezonami. Wynikało to z tego, że bardzo dobrze graliśmy z Oliverem Marachem w deblu i kończyliśmy rozgrywki w pierwszym tygodniu grudnia. Odpoczynku było mało. W tym roku, po raz pierwszy od kilku sezonów, będę bardzo dobrze przygotowany. Kończę starty na początku listopada: mam dwa miesiące, żeby się zregenerować i przyszykować do kolejnego sezonu.

Odniósł pan w tym sezonie kilka znaczących sukcesów deblowych, w tym finał turnieju Masters 1000 w Rzymie. Rozważał pan wznowienie stałej kariery deblowej?

- Priorytetem na pewno cały czas będzie gra pojedyncza. Będę starał się jednocześnie występować w grze podwójnej, bo singiel pomaga mi w deblu, a debel w singlu. Nie mam stałego partnera, na początku roku będę prawdopodobnie grać z Jérémym Chardym. Wystartuję w Australian Open i wcześniejszych turniejach w Australii, ale jeszcze nie wiem w których. Będę się starał grać przede wszystkim wielkie turnieje, a turnieje deblowe to będzie druga szansa.

Myślał pan już nad wstępnym kalendarzem startowym na rok 2013?

- Sezon dopiero się kończy, mamy dużo czasu, żeby wyciągnąć wnioski i się przygotować. Zobaczymy jeszcze, gdzie będę łapać się do turniejów głównych. Wchodzi też w rachubę gra w reprezentacji, w Pucharze Davisa, trzeba będzie podjąć decyzje i opracować cały plan. Najważniejsze jednak będzie, abym bardzo solidnie przepracował okres zimowy, przygotował się na pierwsze dwa, trzy miesiące, bo będą one dla mnie bardzo ważne.

Na co będzie położony szczególny nacisk?

- Na pewno będzie czas, by poprawić parę rzeczy, przede wszystkim serwis - pierwszy i drugi - przejście do siatki i atak. Są to elementy, które jeszcze mogę doszlifować i w grudniu będzie sposobność, by spokojnie nad tym popracować. Od tego mam swój sztab, trenerów i będziemy o tym decydować. Pierwsze dziesięć dni to na pewno wypoczynek, potem zobaczymy, sezon przecież dopiero się zakończył.

Do sezonu będzie się pan przygotowywać w Czechach, jak w latach poprzednich? Wystąpi pan w lokalnej lidze?

- Na pewno będę trenować pod okiem moich dwóch trenerów: Jana Stočesa i Ivana Machytki, odpowiedzialnego za przygotowanie fizyczne. Jeszcze nie zadecydowaliśmy, gdzie dokładnie będziemy trenować. W lidze czeskiej na pewno zagram, reprezentuję klub TK Neridé. Mecze rozpoczynają się w połowie grudnia i będzie to fantastyczne przetarcie przed występami w Australii. Kilka dodatkowych pojedynków na pewno dobrze na mnie wpłynie.

Mijający sezon był najlepszym rokiem w polskim tenisie od czasów Wojciecha Fibaka. Czy da się już odczuć wzrastającą popularność białego sportu wśród kibiców i młodzieży?

- Mam nadzieję, że wpływ tych sukcesów na młodsze pokolenie będzie znaczący. Z roku na rok jest coraz lepiej, wiąże się to także z wynikami Agnieszki Radwańskiej, która na pewno miała fantastyczny sezon. Tenis jest bardzo dobrze promowany, choć uważam, że mecze Pucharu Davisa powinny być lepiej zorganizowane, żeby przychodziło na nie więcej kibiców. Jako zawodnicy, staraliśmy się zrobić wszystko najlepiej, jak tylko możemy. Starał się cały polski tenis, w różnych miastach jak w Inowrocławiu czy w Łodzi. Liczę, że w następnym roku będą to jeszcze inne miasta, może większe, a na mecze przyjdzie jeszcze więcej fanów.

Uważam, że nasza reprezentacja jest bardzo silna. Od razu chciałbym wszystkich zaprosić, bo mecze Pucharu Davisa mają specyficzną atmosferę, gramy dla Polski. To dwa, trzy mecze pojedynki w roku, które kosztują nas, zawodników, bardzo dużo energii. Gra się do trzech wygranych setów, od piątku do niedzieli. Potrzebujemy dopingu. Potem od razu jedzie się na turniej. Tenis to nie jest sport, w którym można świętować i cieszyć się ze zwycięstwa, trzeba cały czas walczyć o każdą piłkę.

Czołowi polscy tenisiści regularnie występowali w tym sezonie w Pucharze Davisa. Czy są już jakieś postanowienia na rok kolejny?

- Odnośnie Pucharu Davisa mamy wstępną, dżentelmeńską umowę z chłopakami z drużyny. Tak, jak powiedziałem, jeśli wszyscy będą gotowi, to wystąpimy. PZT wie, co ma zrobić i myślę, że w połowie grudnia zapadną decyzje, kto zagra w reprezentacji. Zawodnicy są chętni do walki.

Czy rywalizacja z Jerzym Janowiczem o pozycję pierwszej rakiety kraju jest dodatkowym czynnikiem motywującym?

- Powiem szczerze: przez parę lat byłem numerem jeden w Polsce i nic specjalnego z tego nie wynikało. Cieszę się, że coraz więcej chłopaków odnosi sukcesy. Motywuje mnie to szczególnie w rozgrywkach międzynarodowych. Mamy świetną drużynę, z którą naprawdę można powalczyć o awans do Grupy Światowej [Pucharu Davisa]. Mówię to zupełnie poważnie. Możemy grać na każdej nawierzchni, gdziekolwiek i z kimkolwiek. Jurek zrobił niesamowity postęp, należą mu się ogromne brawa, dla niego i dla całej drużyny. Potwierdza to teraz w wielkich turniejach. To kwestia czasu, by znalazł się w czołowej pięćdziesiątce, a nawet trzydziestce świata [stanie się to w poniedziałek]. Ma ku temu predyspozycje, ma warunki, jest obiecującym zawodnikiem. Myślę, że dzięki niemu będziemy odnosili także wielkie sukcesy jako drużyna.

Jak wygląda sytuacja finansowa zawodowego tenisisty plasującego się poza najściślejszą czołówką? Takiego, który nie dostaje milionów dolarów za samo pojawienie się na korcie.

- Gdy mówi się o zarobkach zawodników, zapomina się, ile musimy wydać. Dwie trzecie swojego budżetu, tego, co wygram, inwestuję w trenerów i siebie. To są ogromne koszta: hotele, jedzenie, przeloty. Oczywiście, jestem sponsorowany przez firmę KGHM, której jestem za to bardzo wdzięczny, choć trzeba przyznać, że jeśli zawodnik chce rywalizować na najwyższym szczeblu, to musi mieć kogoś z boku, kto go wspomoże.

W przyszłym sezonie mają ulec zwiększeniu pule nagród w największych turniejach. To chyba pierwszy krok ku lepszemu?

- Pule nagród? W jakich turniejach? Być może nagrody będą wyższe w Australian Open, ale to dopiero przed nami. Ta młodsza generacja, za cztery, pięć lat będzie miała bardzo dobrze. Wzrost wynagrodzenia w nadchodzących sezonach powinien być niesamowity.

Zatem na jakie wyrzeczenia profesjonalista może sobie pozwolić, a gdzie nie należy oszczędzać?

- Nie można żałować pieniędzy na klasę biznes, na dobre jedzenie, to jest wszystko inwestycja w siebie. Dopóki będę grał na wysokim poziomie, muszę być świadom, że trzeba będzie ponieść koszta. Dziś trzeba wydać, jutro zarobię więcej. To koło, z którym trzeba się zmierzyć. Duże pieniądze zacząłem zarabiać odkąd gram singla i debla, wcześniej była to cały czas inwestycja. Zacząłem jeździć z jednym trenerem, potem z drugim, ostatnio doszedł fizjoterapeuta. Walka trwa cały czas, nie mamy pewnych pieniędzy, kontraktu, nic nie dostajemy z góry, cały czas trzeba wygrywać.

Wspominał pan o sukcesach Agnieszki Radwańskiej. Śledził pan jej występy pod koniec sezonu i w Mistrzostwach WTA?

- Tak, oglądałem dwa mecze: z Szarapową i Errani. Chylę czoła przed Agnieszką. To był niesamowity turniej, niesamowita walka od początku do końca. Chciałbym pogratulować jej i całemu sztabowi. Uważam, że nie powinna zważać na innych, na oceny. To sukces dla całego polskiego tenisa. Należą jej się wielkie brawa i uszanowanie za walkę od początku do końca. Jak powiedział Wojciech Fibak: wszystko było przygotowane pod Williams i Szarapową. Amerykanka miała dzień przerwy i to wyszło na korcie. Nie mówię, że Agnieszka mogła pokonać Serenę, ale mogłoby to inaczej wyglądać, gdyby była w pełni sił. Isia pokazała niesamowitą wolę walki i charakter i zasłużenie znajduje się w pierwszej piątce rankingu.

poniedziałek, 29 października 2012

Robert Pałuba
z Paryża
robert.paluba@sportowefakty.pl



Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×