Szwajcarskie serce wciąż bije

Czy wygrana w Paryżu z Juanem Martinem del Potro była pierwszym krokiem Rogera Federera ku lepszemu? Z pewnością, ale od Rafaela Nadala i Novaka Djokovicia Szwajcara wciąż oddziela przepaść.

Robert Pałuba
Robert Pałuba

Jakiej miary by nie stosować, ten sezon był dla Rogera Federera fatalny. Jeden tytuł, w turnieju rangi "250", jeden finał imprez ATP Masters 1000 i "500", jeden półfinał Wielkiego Szlema i w zasadzie na tym wyliczanie wartościowych wyników można zakończyć. Zaskakujące porażki rozmnożyły się w zastraszającym tempie, a pojedynki, w których Szwajcar prezentował się słabo lub bardzo słabo aż trudno zliczyć.

Rok do zapomnienia

Bazylejczyk przez dziewięć miesięcy raził nieskutecznością, a rywale z czołówki zaczęli go pokonywać z zadziwiającą regularnością; coraz śmielej zaczęli poczynać sobie także niżej klasyfikowani tenisiści. Ci, którzy przez lata wychodzili na kort, by odebrać lekcję od szwajcarskiego wirtuoza, nagle zaczęli dostrzegać swoje szanse. Widzi to zresztą sam Federer, choć nie uważa, by był to powód do narzekań.

- Zawsze mówiłem, miałem nadzieję, że niżej klasyfikowani tenisiści będą mieli więcej wiary we własne umiejętności w meczach przeciwko czołowym zawodnikom. Nie tylko przeciwko mnie, nie tylko dlatego, że trochę słabiej mi idzie. Na przykład mecz Rosola z Rafą na Wimbledonie - dobrze było zobaczyć kogoś zrelaksowanego, wierzącego w sukces, któremu się udało. Liczę, że takie obrazki będziemy oglądać częściej, bo odnoszę wrażenie, że tenisiści nie wierzą w siebie - mówił Szwajcar podczas konferencji w Paryżu.
W 2013 roku ten widok pojawiał się zaskakująco często W 2013 roku ten widok pojawiał się zaskakująco często
Temat "kończącego się Federera" media przewałkowały na wszystkie możliwe sposoby. Nieodłącznym elementem artykułów stało się sformułowanie "Po raz pierwszy od 2002 roku...", głowili się inni tenisiści, trenerzy, eksperci i fani. Spokój zachował chyba tylko sam zainteresowany, na każdym kroku tłumacząc, że wciąż daleko mu do paniki i liczy na to, że karta ostatecznie się odwróci. Niektóre porażki zdecydowanie bardziej bolały wielbicieli talentu Maestro niż tenisistę.

Szwajcarowi w tym przypadku można uwierzyć, choć próby zmiany rakiety w trakcie sezonu to wyraźny sygnał, że sprawy naprawdę wymykały się spod kontroli.

Federer wylądował na zjeżdżalni, której końca nie było widać. Owszem, zjeżdżalnia czasami się wypłaszczała i można było nawet odnieść wrażenie, że zatrzymanie się jest kwestią kilku spokojnie wygranych spotkań, jednak w ogólnym rozrachunku zjazd trwał pełne dziewięć miesięcy. Z całego grona niechlubnych statystyk najboleśniejsza jest chyba jedna, dość drobna: między turniejami w Melbourne i Paryżu Szwajcar nie pokonał tenisisty z Top 10.

Tenis na SportoweFakty.pl - polub i komentuj nasz profil na Facebooku. Jesteś fanem białego sportu? Kliknij i obserwuj nas także na Twitterze!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×