Szwajcarskie serce wciąż bije
Czy wygrana w Paryżu z Juanem Martinem del Potro była pierwszym krokiem Rogera Federera ku lepszemu? Z pewnością, ale od Rafaela Nadala i Novaka Djokovicia Szwajcara wciąż oddziela przepaść.
Jakiej miary by nie stosować, ten sezon był dla Rogera Federera fatalny. Jeden tytuł, w turnieju rangi "250", jeden finał imprez ATP Masters 1000 i "500", jeden półfinał Wielkiego Szlema i w zasadzie na tym wyliczanie wartościowych wyników można zakończyć. Zaskakujące porażki rozmnożyły się w zastraszającym tempie, a pojedynki, w których Szwajcar prezentował się słabo lub bardzo słabo aż trudno zliczyć.
Rok do zapomnienia
Bazylejczyk przez dziewięć miesięcy raził nieskutecznością, a rywale z czołówki zaczęli go pokonywać z zadziwiającą regularnością; coraz śmielej zaczęli poczynać sobie także niżej klasyfikowani tenisiści. Ci, którzy przez lata wychodzili na kort, by odebrać lekcję od szwajcarskiego wirtuoza, nagle zaczęli dostrzegać swoje szanse. Widzi to zresztą sam Federer, choć nie uważa, by był to powód do narzekań.
Szwajcarowi w tym przypadku można uwierzyć, choć próby zmiany rakiety w trakcie sezonu to wyraźny sygnał, że sprawy naprawdę wymykały się spod kontroli.
Federer wylądował na zjeżdżalni, której końca nie było widać. Owszem, zjeżdżalnia czasami się wypłaszczała i można było nawet odnieść wrażenie, że zatrzymanie się jest kwestią kilku spokojnie wygranych spotkań, jednak w ogólnym rozrachunku zjazd trwał pełne dziewięć miesięcy. Z całego grona niechlubnych statystyk najboleśniejsza jest chyba jedna, dość drobna: między turniejami w Melbourne i Paryżu Szwajcar nie pokonał tenisisty z Top 10.
Tenis na SportoweFakty.pl - polub i komentuj nasz profil na Facebooku. Jesteś fanem białego sportu? Kliknij i obserwuj nas także na Twitterze!