Wyprawa w tenisowe Himalaje

Łukasz Iwanek
Łukasz Iwanek
Pytanie dlaczego ITF nie próbuje coś zmienić w tej formule? Przecież przejście na trzydniowy system rywalizacji to żaden problem, w końcu to nie wymaga zagospodarowania dodatkowego weekendu dla Pucharu Federacji? Tak by musiało być tylko wtedy, gdyby z dwóch Grup Światowych stworzono jedną i najlepszych 16 drużyn rywalizowałoby systemem pucharowym, na wzór Pucharu Davisa. A może jednak rywalizacja w ciągu dwóch weekendowych dni bardziej przystaje do obecnej tenisowej epoki? Faza kontynentalna to istne piekło na ziemi, ale systemowi w Grupie Światowej i Grupie Światowej II opartemu na dwudniowej rywalizacji również daleko do ideału i to jest być może kolejny powód, dla którego wiele czołowych rakiet świata przypomina sobie o Pucharze Federacji, gdy trzeba wyrobić normę olimpijską. Z drugiej strony Puchar Davisa też ma swoje problemy - co zrobić, gdy już po sobotnim deblu rywalizacja jest rozstrzygnięta? I od lat toczy się dyskusja co z tym fantem uczynić. Mimo wszystko raczej formuła z dwoma singlami w piątek, deblem w sobotę i dwoma singlami w niedzielę jest najlepsza, jaką można było stworzyć.

W ostatnich latach w Pucharze Federacji ciągle przewijają się te same drużyny - jak nie Czeszki to wygrywają Włoszki, a wcześniej Rosjanki, gdy jeszcze poważnie traktowały te rozgrywki. Dlatego bardzo mnie cieszy podejście, jakie do Pucharu Federacji prezentują Niemki i Australijki. Mecz o finał w Brisbane na korcie twardym, u progu europejskiego sezonu na kortach ziemnych, z udziałem drużyn grających w najmocniejszych składach świadczy o tym dobitnie. Powraca w pełni poważne podejście do rozgrywek i teraz nie można dopuścić, by znów czuć było fetor, tak jak rok temu w finale, gdy Rosjanki ośmieszyły ideę Pucharu Federacji, niestety do spółki z władzami ITF, które obudziły się z ręką w nocniku. Niedopuszczalne jest, by turniej WTA rozgrywany był w terminie Pucharu Federacji, a już w szczególności, gdy dotyczy to finału tych drużynowych rozgrywek. Na szczęście od tego sezonu finał Pucharu Federacji i małe Mistrzostwa WTA w Sofii nie będą ze sobą kolidować.

Dodatkowy powód do radości to awans do Grupy Światowej Polek, Kanadyjek i Francuzek, bo bez obecności Amerykanek w elicie te rozgrywki sobie poradzą. Te trzy drużyny oraz Czeszki, Włoszki, Niemki i Australijki występy w Pucharze Federacji traktują niezwykle prestiżowo i tylko z Rosjankami nigdy nic nie wiadomo. Jak na tle tych siedmiu reprezentacji wyglądają podopieczne Tomasza Wiktorowskiego? Z każdą drużyną można powalczyć i to nie jest pompowanie balona, bo z każdą z nich można zarówno wygrać, jak i przegrać. Nawet z Czeszkami i Włoszkami można zwyciężyć, bo tutaj każdy pojedynek to odrębna bitwa i bardzo ważne są detale w postaci poziomu fizycznej i mentalnej świeżości na początku meczu oraz gdy rywalizacja wkracza w decydującą fazę.

Do lutego jest jeszcze cała masa czasu i trudno przewidywać na jakim poziomie sportowego zaawansowania będą poszczególne ekipy. Czy nie będzie kontuzji i jak drużyny z elity poradzą sobie nie tylko fizycznie, ale i mentalnie, bo w Pucharze Federacji tenisistki wchodzą na wyżyny emocjonalnych przeżyć, na jakich się nie znajdują w żadnym turnieju WTA. W normalnym turnieju, nawet wielkoszlemowym, emocje narastają z każdym kolejnym meczem, a w drużynowych mistrzostwach świata od samego początku ich natężenie jest jak erupcja wulkanu, bo każda zawodniczka jest odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale za cały zespół. Niektórym to pęta nogi, a inne zawodniczki ta adrenalina uskrzydla i dlatego wiele tenisistek z tzw. drugiego planu swoje najlepsze mecze rozgrywa właśnie w Pucharze Federacji. No i niezwykle istotne będzie to, gdzie będą się odbywać poszczególne mecze, bo lepiej jest grać u siebie, gdy ma się wpływ na wybór nawierzchni, niż na wyjeździe, przynajmniej teoretycznie. Wiadomo, że z Włoszkami zdecydowanie łatwiej grałoby się naszym tenisistkom u siebie, bo wyjazd to gwarancja kortu ziemnego, a ta nawierzchnia na starcie daje przewagę reprezentantkom Półwyspu Apenińskiego w rywalizacji ze zdecydowaną większością drużyn.

Nie wiemy jaki będzie faktyczny poziom polskiej drużyny w lutym, więc w tej chwili nawet nie ma sensu prognozować z kim teoretycznie najłatwiej byłoby się zmierzyć. Zawsze może się odbudować Urszula Radwańska, czy też Katarzyna Piter, Magda Linette bądź Paula Kania mogą osiągnąć stabilny poziom godny drugiej rakiety kraju. W tenisie ciężko przewidywać co wydarzy się za dwa czy trzy miesiące, a siedem czy osiem miesięcy to praktycznie wieczność. W deblu jest Alicja Rosolska, która w tym sezonie wspólnie z Agnieszką Radwańską zdobyła dwa decydujące punkty, w lutym w meczu ze Szwedkami i w wielkanocną niedzielę w Barcelonie. Szczególnie w spotkaniu z Hiszpankami warszawianka zaimponowała swoją dyspozycją, dając Radwańskiej komfort psychiczny, że nie musi sama ciągnąć tego wózka. A gdy do dobrej dyspozycji wróci Klaudia Jans-Ignacik wówczas pole manewru jeszcze się zwiększy.

Na początku czerwca poznamy rywalki Polek w meczu I rundy, który odbędzie się w dniach 7-8 lutego przyszłego roku (być może w naszym kraju, jeśli dopisze szczęście w losowaniu). Trzeba jednak twardo stąpać po ziemi i zdać sobie sprawę, że każdy mecz w Grupie Światowej Pucharu Federacji jest jak wyprawa w Himalaje, którą trzeba odbyć trzy razy, by sen o zwycięstwie się spełnił. A już jeden wygrany mecz to gwarancja utrzymania miejsca w elicie na kolejny sezon. Na razie cieszmy się, ale umiarkowanie, że w 2015 roku czekają nas przynajmniej dwa mecze o wysoką stawkę i żaden z nich nie będzie niósł za sobą zagrożenia degradacją do fazy kontynentalnej. Nasza drużyna ma ten komfort, że przynajmniej dwa lata będzie w najlepszej "16" Pucharu Federacji i to jest niebagatelna sprawa dla ekipy, którą do tego poziomu w znacznej mierze doprowadziła jedna tenisistka.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×