- Zakończenie sezonu na 10. miejscu to osiągnięcie, nawet jeśli po drodze przegrało się jeden czy dwa ważne mecze. Nie spodziewałam się takiego skoku, kiedy w styczniu zaczynałam sezon pod koniec trzeciej dziesiątki. Myślałam o wejściu do dwudziestki, żartowałam, że chciałabym mieć jedynkę na początku. O ścisłej czołówce nawet nie marzyłam, a przez chwilę byłam nawet dziewiąta. Zaskoczyłam samą siebie - przyznała Radwańska.
Radwańskiej trudno wskazać najbardziej przyjemny moment sezonu, ale chyba najbardziej cieszyły mnie dwa ćwierćfinały wielkoszlemowe. Dotrwanie do drugiego tygodnia na takim turnieju daje niesamowitą radość. Świadomość, że razem z garstką najlepszych ocalało się z tego tłumu tenisistów, którzy grali w pierwszych rundach.
Kończący się rok, to jednak również przykre momenty. - Kontuzje. Ból i bezsilność, kiedy chciałoby się wygrywać, a nic nie można zrobić. Najgorzej było po Roland Garros, kiedy miałam uraz przedramienia. Potem przed igrzyskami też było fatalnie z moją ręką. Igrzyska to wprawdzie nie jest wielki szlem, gdzie są skumulowane punkty i pieniądze, ale to był ważny cel. Ale za cztery lata odbędą się w Londynie. Pewnie na trawie, czyli nawierzchni która bardzo mi odpowiada. Ma nadzieję, że powalczę o medale - powiedziała w rozmowie z Dziennikiem.