Sezon 2010, kryzys kobiecych rozgrywek trwa. Fani Jeleny Dementiewej liczą, że przychylne okoliczności pomogą ich ulubienicy wznieść w górę wielkoszlemowy puchar. Nadzieje na antypodach rozpala zwycięstwo w Sydney, lecz w Australian Open Rosjanka szybko wypada z gry o tytuł. Fakt faktem po niesamowitej, prawie trzygodzinnej batalii z Justine Henin, gdzie nie wystarczyła przewaga przełamania w pierwszym secie, nie wystarczyła przewaga przełamania w drugim secie i piłka setowa zdobyta po obronie meczowej. Niewiele brakowało, żeby Belgijka zeszła przegrana z kortu, lecz to w grze 29-letniej mieszkanki Monte Carlo zabrakło chłodnej głowy w kluczowych punktach. Marzenia o premierowym tytule Wielkiego Szlema dla urodzonej w Moskwie zawodniczki trzeba odłożyć do maja, do Rolanda Garrosa.
[ad=rectangle]
W Paryżu ze zdrowiem nie było najlepiej, jednak wielka wola walki daje Rosjance drugi francuski półfinał w karierze, po pamiętnej edycji w 2004 roku (przegranej w finale z Myskiną). Dla Dementiewej otwiera się ogromna szansa na spełnienie swojego tenisowego marzenia, którą przekreśla w tie breaku pierwszego seta kontuzja lewej łydki. Łzy schodzącej z kortu sportsmenki zyskały nowe znaczenie po ostatnim meczu sezonu (rozegranym w Turnieju Mistrzyń) tej inspirującej zawodniczki, gdyż wiedziała ona o tym, że wystąpi tylko w jeszcze dwóch Szlemach. Plany musiały zostać zweryfikowane, bo leczenie wymagało dłuższej rekonwalescencji, skutkiem czego Rosjanka wycofała się z Wimbledonu.
Nowy Jork to ostatni wielkoszlemowy przystanek w karierze Dementiewej. Z US Open pożegnała się po godz. 1:35 miejscowego czasu (7:35 czasu polskiego), marnując w potyczce ze Stosur cztery piłki meczowe. Była to przejmująca porażka, a jak ogłosiła w Ad-Dausze - ostatnia w grze o brakującą wisienkę na torcie. Karierę zakończyła będąc dziewiątą rakietą świata. Pięć pozycji niżej w rankingu sezon uwieńczyła niezbyt wyróżniająca się w tourze polska tenisistka, której nikt poważny nie typował do gry o Szlema, a nawet bardzo przychylne krajowe media marzyły "tylko" o półfinale.
Pretendentka
Agnieszka Radwańska tamten rok zakończyła przedwcześnie, mając poważny problem z kontuzją stopy. Absencja mogła trwać aż do ceglanej części następnego sezonu, jednak doskonale przeprowadzone leczenie pozwoliło na powrót do gry już w styczniu. Australian Open kończy dużym sukcesem - czwarty w karierze wielkoszlemowy ćwierćfinał (choć lekko nie było) i pojedynek z Kim Clijsters. Polka miała swoje szanse, po prostu zabrakło wiary w zwycięstwo. W grze było widać pewne udoskonalenia, lecz nie przekładało się to na satysfakcjonujące rezultaty. Czarę goryczy przelała IV runda Rolanda Garrosa, porażka z rąk Szarapowej, gdzie krakowianka miała przewagę w obu setach. Tuż po turnieju Radwańska, zapytana o relacje z ojcem-trenerem odpowiedziała: - On jest cały czas wściekły i zawiedziony. Taki jest mój ojciec - jemu nigdy nie dogodzę. Zawsze u niego wszystko jest na nie, zawsze wszystko jest źle. Ja już do tego przywykłam. Ja już mam to... daleko. Mnie to fruwa i powiewa. Gdy zasugerowano możliwość zmiany trenera dodała: - Mogę, i coś takiego prędzej czy później nastąpi. Może nie całkowicie, ale będziemy mieszać, w zasadzie już od pewnego czasu tak robimy - zakończyła krakowianka.
Zmiany nadeszły już od turnieju w Eastbourne. Agnieszka rozpoczęła współpracę z Tomaszem Wiktorowskim. W Polsce siostry Radwańskie miały pracować z ojcem, na turniejach z drugim trenerem (Urszula z Maciejem Synówką). Nie było jak w bajce - współpraca rozpoczęła się od blamażu w Wimbledonie, potem ćwierćfinałowej porażki w Stanford. W międzyczasie minęło 1000 dni bez tytułu w głównym cyklu. Przełamanie nastąpiło w San Diego - Polka wygrała te zawody w pięknym stylu, w finale pokonując trzecią rakietę świata, Wierę Zwonariową. Chociaż US Open było kolejnym nieudanym epizodem tandemu Radwańska-Wiktorowski, to azjatyckie tournée zamieniło się bez wątpienia w najlepsze dwa tygodnie ponad sześcioletniej kariery tenisistki znad Wisły. Zwieńczone fenomenalnym finałem w Pekinie, zagwarantowało kilkanaście dni później bilet do Turnieju Mistrzyń, gdzie wystąpiła po raz pierwszy jako pełnoprawna uczestniczka. Radwańska przeszła do pierwszej linii kobiecych rozgrywek.
Taką pozycję w kobiecym tenisie Polka potwierdziła wygrywając w 2012 roku prestiżowe zawody w Miami, dochodząc do finału Wimbledonu i triumfując w dwóch innych turniejach. Spotkanie o tytuł w świątyni tenisa z Sereną Williams mogło dać jej nie tylko pierwszego Szlema, mogło dać pozycję liderki rankingu. Nic z tego nie wyszło, to Amerykanka uniosła w górę Venus Rosewater Dish, ale o Radwańskiej zaczęto mówić w kontekście pretendentki do gry o wielkoszlemowy skalp.
[nextpage]Próżny trud
Już od pierwszego znaczącego wielkoszlemowego sukcesu w karierze (US Open 2007) krakowianka marnowała szanse na wielkie wyniki. Osiem lat temu w Nowym Jorku poza zasięgiem była tylko Henin, która dominowała w przeciwnej połówce. W kolejnych latach ze Szlemami kojarzył się coraz to bardziej niedosyt. Sensacyjna porażka z Kateryną Bondarenko w Australii, problemy z przebrnięciem II rundy na Flushing Meadows. Nie wspominając o trzech kolejnych ćwierćfinałach w Melbourne (lata 2011-2013) czy też zmarnowanych szansach w meczu przeciwko Errani w Roland Garros. Sceptycy mogli marudzić odnośnie prezentowanej dyspozycji Polki, odnośnie niedostępności rywalek w ewentualnych półfinałach czy finałach. Szczerze mówiąc, niełatwo znaleźć mocne kontrargumenty do tych twierdzeń.
Pierwszym rezultatem trzeciego dnia 127. edycji Wimbledonu był krecz Johna Isnera w meczu z Adrianem Mannarino. Wylot turniejowej "18" był tylko niepozorną zapowiedzią sensacji, w jakie będzie obfitował Wimbledon anno Domini 2013. Tamtego dnia z turniejem kobiecym pożegnały się Azarenka, Szarapowa, Woźniacka, dwie najlepsze Serbki: Ivanović i Janković, a punktem kulminacyjnym "Czarnej Środy" była porażka u mężczyzn szwajcarskiego Maestro. Tymczasem Radwańska w pierwszych dwóch rundach straciła ledwie sześć gemów. Wraz z biegiem turnieju Polka miała coraz większe trudności, przegrała seta z Keys, jak również z Pironkową. Los Bułgarki na tym samym etapie podzieliła sensacyjnie Serena Williams, która odpadła z Sabiną Lisicką. Droga do wygrania pierwszego Szlema nagle stała się prostsza.
Etap ćwierćfinałów. Lisicka pewnie pokonuje Kanepi i czeka na lepszą z pary Radwańska - Na Li. Polka świetnie się broni, od czasu do czasu atakuje, ale nie wystarcza to na mądrze grającą Chinkę, która w większość ofensywnych zagrań wkłada rotację awansującą. Li dysponuje piłkami setowymi, przy jednej z nich serwuje w karo, jednak arbiter liniowy wykrzykuje "aut!". Zawodniczka nie sprawdza śladu, sędzia na stołku nie reaguje i gra toczy się dalej. Polka przełamuje, w tie breaku wygrywa seta do pięciu. W kolejnej partii krakowianka marnuje przewagę przełamania, a piłki po taśmie pomagają rywalce. Przed decydującą odsłoną Radwańska decyduje się na przerwę medyczną i od tego momentu gra jak natchniona - przejmuje inicjatywę, nie daje przeciwniczce dojść do słowa. Wygrywa 6:2 i awansuje do półfinału. Na tym etapie z zawodami żegna się Kvitová, co jest równoznaczne z dołączeniem nowej tenisistki do plejady wielkoszlemowych mistrzyń.
Bartoli gra świetnie w 1/2 finału, nie daje najmniejszych szans Flipkens. Po nich na kort wychodzą Polka i Niemka. W pierwszym secie Sabina Lisicka gra bardzo dobrze, choć rywalka nie odstępuje jej na krok. O losach partii decyduje jedno przełamanie serwisu krakowianki, która miała co prawda szansę na odrobienie straty, ale zagranie po taśmie uratowało pogromczynię Williams. Radwańska od początku drugiej odsłony gra agresywnie, dodatkowo wykorzystuje mały kryzys przeciwniczki i prowadzi 4:6, 6:2, 3:0.
Wtedy odzywają się stare demony, które nakazały krakowiance oddać inicjatywę, cofnąć się do tyłu i umożliwić powrót do meczu Lisickiej. Bardzo szybko rezultat zmienia się na 5:4 dla Niemki. Stres przy serwisie po finał okazuje się paraliżujący i Lisicka oddaje Radwańskiej gema. Polka jest już blisko upragnionego zwycięstwa, zwłaszcza gdy jest 6:5 i 15-15. Wtedy panie rozgrywają symboliczny punkt. Na wyrzucające podanie Radwańska odpowiada tuż za siatkę. Niemka gra ostrego krosa, do którego Polka ledwo dobiega i odgrywa na środek, co karci rodaczka Steffi Graf. Wściekła Isia w akcie rozpaczy rzuca rakietę w kierunku piłki. To właśnie ten punkt mógł odmienić losy jednej z najlepszych batalii tamtego sezonu. Półfinał kończy się wynikiem 9:7 dla Lisickiej, gasnąca finalistka poprzedniej edycji nieuprzejmie dziękuje rywalce za mecz i szybko ucieka z kortu, łamiąc wimbledoński zwyczaj. Ma świadomość, że w finale czeka tenisistka, z którą wygrała wszystkie siedem dotychczasowych spotkań...
Kolejne półtora roku nie przyniosło wielkich zmian. Szans na zwycięstwo w turnieju wielkoszlemowym już nie było. Chociaż trzeba przypomnieć tegoroczne Aussie Open. Początek zawodów nie zwiastował niczego dobrego - Polka potraciła sety z Putincewą i Pawluczenkową, a w turnieju wciąż były trzy najmocniejsze tenisistki ostatnich dwóch lat, z Azarenką na kursie kolizyjnym w 1/4 finału. Jednak w IV rundzie odpadła Szarapowa, odpadła również Serena Williams. Pokonanie Białorusinki byłoby nie tylko przerwaniem fatalnej passy w bilansie bezpośrednim, pierwszym półfinałem w Melbourne, ale też realnym sygnałem, że Radwańska jest wciąż poważną kandydatką do zdobycia wielkoszlemowego trofeum. Fenomenalny tenis, który dał pierwsze od Tokio 2011 zwycięstwo nad niewiele młodszą rywalką zachwycił światowe media, ekspertów i kibiców. Czar prysł po ledwie 24 godzinach. Unoszący się ku górze balon nadziei i oczekiwań przebiła mierząca ledwie 161 cm Dominika Cibulková, a Radwańska zdobyła w tym meczu raptem trzy gemy. Sama tłumaczyła porażkę niedostatecznym zregenerowaniem się, jej trener przyczyn szukał w sferze mentalnej. Trzy kolejne najważniejsze turnieje nawiązały do tej Radwańskiej sprzed przełomu sezonu 2011. Znów na czołówkach gazet pisało się o rozczarowaniu, klęsce i porażkach.
[nextpage]Wrodzony minimalizm
Musi budzić podziw sposób, w jaki Radwańska przeszła z rozgrywek juniorskich do seniorskich. Jako 17-latka wygrała pierwszy turniej w karierze, a niespełna rok później zadebiutowała w Top 10 mając na koncie dwa ćwierćfinały Szlema. Jednak atuty w grze z nastolatkami mogą być wadami, gdy po drugiej stronie kortu stoi doświadczona, obyta w profesjonalnym tourze, tenisistka. Takim problemem stała się gra "na małe pola", w której Radwańska często jest nie do pobicia. Zazwyczaj za bardzo eksponuje swoje dobre czucie, zwłaszcza zagrywając woleja. To uderzenie musi być częściej kończące, nie dające przeciwniczce złudzeń, że akcja jeszcze trwa. Podobnie ma się sprawa ze smeczem, który jest bardzo niepewnym elementem arsenału krakowianki. Nieraz nie zwraca ona uwagi na pozycję rywalki, smeczuje bez większej mocy lub chociaż rotacji. Daje tym samym przeciwniczkom szanse na minięcie, a to podcina skrzydła nomen omen finalistce Wimbledonu.
Znacznie poprawiony musi być forhend Radwańskiej. Grany chwytem pół-zachodnim (semi-western) jest dobrze kontrolowany, w wymianach zazwyczaj nie kończy na aucie lub w siatce. Jednak brakuje mu mocy. Polka musi mieć argumenty, którymi może prowadzić wymianę. I tak jest lepiej, gdyż swego czasu tylko odwrotny kros z prawej strony dawał przewagę sytuacyjną. Obecnie jest to solidna broń. Dobrze plasowany, z przyzwoitą prędkością, zagrywany w korcie zamienia się często w efektownego winnera. Udoskonalenia wymaga jeszcze forhend po linii. Nie raz już Polka przecinała krosową wymianę zagraniem po prostej, jednak brakuje jej pewności siebie, odwagi, żeby zaryzykować mocnym uderzeniem przez wysoką siatkę.
- Za nisko wyrzuca piłkę, na przykurczonej ręce, ale za żadne skarby nie chce robić tego inaczej. Jak grochem o ścianę - tak najsłabszy punkt tenisa córki opisał Robert Radwański. Od momentu, gdy wypowiedział te słowa (konferencja po przegranym ćwierćfinale Wimbledonu 2009) dużo się zmieniło, jednak słynna "dwójka" nadal jest kopalnią punktów dla rywalek. Właściwie jedynym ważnym spotkaniem, gdzie ten element gry nie zawodził, był finał Miami - tam Polka oddała w prezencie słownie dwa(!) baloniki, które wykorzystała Szarapowa. Później jednak nie było tak dobrze. Był to główny czynnik porażki w finale Stanford, sama Cibulková, z ironicznym uśmiechem na ustach, przyznała podczas konferencji pomeczowej: - Drugi serwis Agnieszki jest naprawdę wolny. W 1/4 finału Australian Open 2014 Polka wywierała piorunujące wrażenie w każdym elemencie gry, jedynym wyłomem był drugi serwis. To właśnie przez niego przegrała drugiego seta z Azarenką i zwycięstwo nie było tak imponujące. Ten element gry Radwańskiej wymaga wzmocnienia fizycznego. Im dłużej Agnieszka przebywa na korcie, tym ten element jest słabszy. Jeśli będzie potrafiła wzmocnić ten aspekt gry, to Szlem do byłej wiceliderki rankingu się przybliży.
Niewytępione maniery
Podczas spotkania II rundy US Open z Peng na jednym z serwisów społecznościowych pojawiła się po pierwszym secie statystyka spotkań, które wygrała Polka po przegraniu otwierającego seta. Jak wiadomo, na Flushing Meadows jeszcze się ona pogorszyła i osiągnęła niechlubne 15 przegranych w 2014 roku, przy tylko jednym zwycięstwie (w Melbourne z Pawluczenkową). Jest to stała tendencja spadkowa. W swoim najlepszym "mentalnie" okresie, po Roland Garros 2011, do końca ówczesnego sezonu takich meczów przegrała siedem, a wygrała aż pięć. W całym sezonie 2012 było tyle samo wygranych co przez poprzednie pół, lecz aż 18 porażek. Ubiegły rok to drobna poprawa tej statystyki (6 udanych i 16 nieudanych), lecz trzeba wziąć poprawkę na fakt, iż krakowianka nader szczodrze rozdawała słabszym rywalkom partie otwarcia. Dawna wiceliderka rankingu nie potrafi się przełamać w trakcie pojedynku, nie umie wyzwolić w sobie wystarczającej motywacji, żeby odrobić stratę i jeszcze przycisnąć.
Mówi się, że droga do wielkoszlemowego tytułu musi zawierać jeden gorszy mecz, w którym nie idzie, wychodzi się z trudnego położenia. Oczywiście, są wyjątki (ostatnie US Open Sereny Williams to świetny przykład), ale częściej w pierwszych rundach późniejsze mistrzynie rozgrywają trzysetowe batalie, grając słaby tenis, a i wymienienie trzech triumfatorek, które broniły piłek meczowych w drodze po najwyższą tenisową nagrodę nie jest trudnym wyzwaniem. Dopiero, gdy Agnieszka Radwańska przypomni sobie jak wygrywać w regularnym cyklu mecze, w których idzie jak "po grudzie", to można myśleć o realnych sukcesach tam, gdzie spoczywa na Polce największa presja.
Z tą niechlubną statystyką ściśle związane jest defensywne nastawienie do gry. Okopanie się za linią końcową, mdłe przebijanie pasywnych, nieraz liftowanych piłek i czekanie na błędy. Żelazna defensywa w kobiecych rozgrywkach daje tytuły, nawet te wysokiej rangi, czego przykładem jest w karierze Radwańskiej turniej w Miami. Tam oczywiście dorzuciła jeszcze wspomniany już wcześniej świetny (jak na personalne standardy) drugi serwis, prawidłową taktykę oraz wykorzystała ekstremalnie sprzyjającą drabinkę do samego finału. W Szlemach niestety pasywność nie popłaca. Wcześniej czy później defensorka trafia na ofensywną baselinerkę, która zbyt pewnie i celnie atakuje. Tylko ryzyko i co najmniej pomysłowe kontrowanie mocnych zagrań daje szanse na wygranie siedmiu meczów z rzędu w wielkoszlemowym turnieju singlowym.
Sokoli wzrok
System pozwalający sprawdzanie śladu lądującej piłki, to na korcie jeden z większych sprzymierzeńców Radwańskiej. Większość weryfikacji kończy się dla niej sukcesem. Jest to powiązane z jej świetnym okiem, a to z kolei z fenomenalną antycypacją. Właśnie dzięki niej potrafi się tak dobrze bronić. Nie jest tak, że Polka jak Woźniacka umie biegać kilka metrów za linią końcową i świetną kondycją wyczyniać cuda w obronie. Jej tajemnicą defensywy jest "odczytywanie" ustawienia przeciwniczki, dlatego krakowianka tak łatwo radzi sobie z nisko klasyfikowanymi rywalkami, które nie potrafią zmieniać w ostatnim momencie kierunku zagrania. Przykładowo, zawodniczka z "górnej półki", Andrea Petković, gra dość przewidywalny i czytelny tenis. Jak wygląda jej rywalizacja z Radwańską? Sześć meczów, sześć porażek. Niemka nie potrafiła pokonać zmęczonej przeciwniczki mającej w nogach dziewięć konfrontacji w niecałe dwa tygodnie, nie potrafiła wykorzystać kontuzji stopy czy nadgarstka. Nawet tenis życia popularnej Petko nie wystarczył w finale Pekinu. Przewidywanie kierunku zagrań przeciwniczek w tak zaawansowanym stopniu jest dużym atutem, choć nie do końca docenianym ze względu na jego pośrednie efekty. Antycypacja pomaga wyjść z trudnej sytuacji, ale konieczne jest do tego wykorzystanie dobrej sytuacji na korcie zagraniem piłki kończącej. Tego brakuje.
Wydaje mi się, że nie można mieć jednowymiarowych poglądów co do odporności psychicznej chorążego olimpijskiej reprezentacji z Londynu. Radwańska potrafi udźwignąć presję, wygrać po obronie piłek meczowych (vide spotkanie z Kuzniecową w Madrycie). Jeśli jest ona pewna swojej gry, czuje dobrą dyspozycję, to nie ma z tyłu głowy myślenia o poprzednich niedociągnięciach. Istotne jest, by takie nastawienie dominowało zawsze, nie tylko gdy jest lekko, gra się bez presji, ale też gdy nic nie wychodzi.
Podopieczna trenera Wiktorowskiego to jedna z najlepiej przygotowanych taktycznie i realizujących postanowienia z trenerem tenisistek touru. Oczywiście strategia w dużej części bazuje na zagraniach, które stanowią jej oręż (tych coraz więcej). Przede wszystkim latami szkolony pierwszy serwis - nie ma nawet sensu krytyka prędkości tego podania. Świetnie plasowane, miksowane pod względem kierunku i rotacji, dochodzące do 175 km/h. Radwańska potrafi serwować asy zarówno przy piłkach setowych, jak i przy bronieniu break pointów. Pięć asów na mecz nie jest większym problemem, zdarzały się nawet w karierze Polki gemy, gdzie serwowała po trzy (finał Tokio 2012).
Jednym z najładniejszych i najbardziej efektywnych zagrań krakowianki z linii końcowej jest bekhend po linii. Potrafi ona nim świetnie kontrować, mijać przy siatce i kończyć wymiany, w których dyktowała warunki. Dużym plusem tego uderzenia jest fakt, iż wymaga ono mniej energii - bardzo często Radwańska korzysta z siły rywalki. W tym sezonie do mocnego lewego skrzydła dodana została solidna prawa strona. Kros forhendowy (zwłaszcza grany przed linią końcową) zamienia się w piłkę kończącą, albo daje przewagę sytuacyjną. Następne zagranie do drugiego boku lub uderzenie z powietrza zamyka akcję.
Ważnym atutem Polki jest też szybkość na korcie. Świetnie porusza się do przodu, nie ma rasowej singlistki, która tak pewnie dobiegałaby do siatki i wracała na tył kortu. Dzięki temu może zagrać tweenera, choć to generalnie nieistotne zagranie, które jest efektowne, nie efektywne. Na linii końcowej, biegając od lewej do prawej, też jest bardzo dobra. Brakuje jej sporo do Wiktorii Azarenki w najlepszym wydaniu, ale rywalka musi dysponować dużą siłą ognia, by grając z 25-latką z Krakowa wypracować sobie dużą przewagę sytuacyjną w drugim czy trzecim uderzeniu.
[nextpage]Wyścig z czasem
Wielkoszlemowy debiut Isi nastąpił w Londynie dziewięć lat temu, gdy jeszcze pseudonim Isia funkcjonował na porządku dziennym. Przez ten czas karierę dwukrotnie zdążyły zakończyć dwie belgijskie sławy, Serena Williams dołożyła 11 tytułów wielkoszlemowych do swojego dorobku, a Petra Kvitová jako pierwsza z tenisistek urodzonych w latach 90. wygrała Szlema. Odwiesić rakietę na kołek Polka planuje nieprędko, w bardzo mglistych wizjach widzi to wydarzenie w okolicach 2020-2021 roku, co daje jakieś 20-24 szanse na zapisanie się złotymi głoskami w historii tenisa. To dużo i niedużo. Krakowianka wciąż przybliża się do upragnionego sukcesu, nie można jej odmówić chęci i włożonej pracy. Wraz z trenerem Wiktorowskim, wcześniej z ojcem, poprawia swoją grę, niweluje braki, jednak nikt nie gwarantuje, że to wystarczy.
Obecna scena kobiecego tenisa jest podzielona na trzy grupy. W jednej, na czele z siostrami Williams znajdują się starsze, doświadczone latami gry zawodniczki. One lata temu wygrywały największe turnieje, toczyły niezapomniane boje. Zachowała się dominacja młodszej z Amerykanek, reszta nestorek nie jest tak niedostępna dla Polki. W drugim zespole są młode kandydatki do tytułów. Dopiero zaczynają swoją wielką przygodę, zdarzają im się wielkie mecze, pukają do czołówki. Tu bez wątpienia można zaliczyć Madison Keys, Belindę Bencić, Eugenie Bouchard czy nawet odrobinę starszą Simonę Halep. Pomiędzy nimi jest "obóz" kobiet w sile wieku, które powinny dominować i rozdzielać między sobą najważniejsze trofea. Taką postawę wykazywała swego czasu Azarenka, chwilami dominowała Kvitová. W tej grupie są jeszcze Karolina Woźniacka, Andżelika Kerber i właśnie Agnieszka Radwańska. W sumie Ivanović czy Szarapowa również do niej przynależą, w rozgrywkach przodują od lat. Wynika to jednak z ich fantastycznego startu w profesjonalnym tenisie.
W sezonie 2014 ta, zdawałoby się, najsilniejsza grupa zawodziła. Szalały doświadczone tenisistki - Williams, Li, Pennetta, o najwyższe laury grały Bouchard, Halep. A panie w najlepszym wieku do uprawiania "białego sportu"? Szarapowa z sukcesami tylko na cegle (potem jeszcze Pekin), Ivanović słabiutka w Szlemach, a Kvitova wyskoczyła na Wimbledonie i w Chinach. Woźniacka dopiero wraca na właściwe tory, zaś Kerber z Radwańską trochę straciły wiarę w swoje możliwości. Niby dużo, ale jeśli porównamy to z wyczynami Henin czy sióstr Williams sprzed lat to obecna elita wypada blado.
Opisując karierę Radwańskiej można zauważyć, że wszystko następuje krok po kroku. Do 1/4 finału Szlema trzeba było dwóch porażek w IV rundzie, do 1/2 aż pięciu ćwierćfinałowych. Obecnie etap najlepszej czwórki (na którym wypadałoby krakowiance się ustabilizować) staje się kolejną barierą. Tak samo było z niektórymi rywalizacjami, np. z liderującą Woźniacką - zaczęło się od zaciętej batalii w Stuttgarcie, przez trzysetówkę w Turnieju Mistrzyń (to wszystko w sezonie 2011), na zwycięstwie w Sydney kończąc. I nie byłoby to nazbyt niepokojące gdyby nie fakt, iż klepsydra odmierzająca czas do zakończenia kariery Polki już raczej przesypała połowę piasku, a każde spadające ziarenko wygląda na większe, cięższe i utrudnia jej zdobycie upragnionego trofeum. Tym większym będzie ewentualny sukces, jeżeli ten wyścig z czasem wygra.
Niemożliwe jest możliwe
Na kreczu Dementiewej w półfinale Roland Garros 2010 skorzystała zawodniczka "drugiego szeregu", Francesca Schiavone, w meczu o tytuł nie była faworytką, wszyscy eksperci doceniali drogę, jaką przebyła jej finałowa rywalka - Samantha Stosur. Bo jak tu nie być herosem turnieju, skoro pokonuje się kolejno Justine Henin (na Roland Garros!), Serenę Williams, a w półfinale miażdży Jelenę Janković. W tamto sobotnie popołudnie na korcie Phillippe'a Chatriera grupa włoskich kibiców przygotowała transparenty z napisem "Impossible is possible" (co znaczy "Niemożliwe jest możliwe"). Z każdą minutą ich dewiza coraz to bardziej odzwierciedlała zdarzenia na polu gry, aż po zakończeniu drugiego seta się po prostu spełniła, gdy przeszczęśliwa Włoszka całowała paryską mączkę w geście triumfu.
Nie wierzę, żeby Agnieszka Radwańska została mistrzynią wielkoszlemową. Utwierdził mnie w tym choćby przywoływany już mecz z Sabiną Lisicką, zwłaszcza tak ważny punkt przy stanie 6:5 i 15-15. Tak jak piłka zagrana przez Niemkę uciekała Polce i tylko rakieta podążyła w jej kierunku, tak odpłynęły w moich oczach wielkoszlemowe szanse. Możliwe, że nie wszystko stracone - po meczu nie umiała się pogodzić z porażką (co pokazało gorzkie pożegnanie przy siatce), uciekła z kortu i nie straciła motywacji. W Australii walczyła dzielnie. Niestety, trzy ostatnie turnieje wielkoszlemowe wskazują na kapitulację krakowianki. Jeśli jednak kiedykolwiek przydarzy się jej znów rozegrać wielkoszlemowy finał, to oczami wyobraźni zobaczę grupę fanów, którzy wznoszą ku górze transparent z tekstem "Niemożliwe jest możliwe". Mógłby znów przynieść wybuch radości.
***
Ten tekst był ukończony jeszcze przed zawodami w Wuhan. Chciałem jednak wstrzymać się z publikacją, żeby ujrzeć finisz Radwańskiej w Azji. Jak było? Ogólnie mówiąc, to na dwóję z plusem - brzydkie porażki z Lepchenko, Garcią i Vinci, jeszcze półfinał Turnieju Mistrzyń. W Singapurze rezultat zadowalający, ale czy Szarapowa była poza zasięgiem? Czy Halep grała tak dobrze? Szczerze wątpię.
W przerwie między sezonami Polka ogłosiła, że chce nabrać masy mięśniowej, że chce grać agresywniej. Zatrudniła nawet na stanowisko konsultanta Martinę Navratilovą. To genialne posunięcie marketingowe, nie wiadomo jeszcze czy również tenisowe. Jednak ja z prognozami, odczuciami się wstrzymam, bo interesują mnie jedynie fakty, a nie wizje. Kto wie, jak zmieni się tenis krakowianki, przecież nikt nie powiedział, że 18-krotna mistrzyni wielkoszlemowa będzie bajkową wróżką chrzestną, która zamieni udział Radwańskiej w turnieju wielkoszlemowym w dwutygodniowy bal z happy endem.