Tsonga: Nie mogę się doczekać powrotu do Australii

- Presja jest gdy wracasz do domu w nocy i zdajesz sobie sprawę z tego, że nie masz pracy ani pieniędzy, żeby zapłacić czynsz. W moim przypadku sport nie generuje szczególnej presji, ponieważ nie walczę codziennie o to aby przeżyć - mówił na spotkaniu z dziennikarzami na obiektach Roland Garros Jo-Wilfried Tsonga, najlepszy francuski tenisita, finalista Australian Open 2008. W niedzielę wylatuję do Brisbane rozpocząć nowy sezon.

W tym artykule dowiesz się o:

Tsonga jest usatysfakcjonowany ze swojej fizycznej kondycji a także morale przed pierwszym wielkim szlemem w 2009 roku. 19 stycznia urodzony w Mans tenisista rozpocznie walkę o Australian Open, w którym rok temu osiągnął największy sukces w swojej karierze. We wtorek w sali konferencyjnej kortu im. Philippe'a Chartier zwołał konferencję prasową z okazji otwarcia swojej oficjalnej strony internetowej jowiltsonga.fr.

- Cały czas dochodzę do formy. Jestem przygotowany do sezonu w 75%. Ostatnio badałem wytrzymałość moich mięśni a te nigdy nie wykazywały u mnie tak dobrych wyników. Wykonałem świetną pracę. Paradoksalnie, czuję się lepiej niż na tym samym etapie przygotowań rok temu. Ważna jest dla mnie obecność Cyrila [Brechbühla, trenera przygotowania fizycznego], który cały czas podróżuje ze mną i możemy pracować regularnie a dzięki temu wznoszę się na wyższy poziom niż w zeszłym sezonie. Wcale jednak nie przygotowywałem się inaczej niż wtedy. Jedyną rzeczą, którą dodałem do treningu był praca nad mięśniami nóg. Od trzech czy czterech lat nie dbałem o ten element.

- Przeniosłem swoje przygotowania z powodu turnieju Masters w Szanghaju. Zakończę je dopiero kiedy będzie rozgrywany turniej w Brisbane. Tam już będę czuł kort, będę przygotowany do gry, ale jednocześnie będę kontynuować pracę. To nie jest dla mnie problem: podobnie było w zeszłym roku w Australii, kiedy cykl przygotowawczy uskuteczniałem zarównio w Adelaide jak i w Sydney. Zakończyłem go dopiero cztery dni przed startem Australian Open. Ten był dla mnie raczej dobry... - mrugnęło oko 23-latka.

- Z tego powodu, że mam wielkie ambicje chciałbym udanie wejść w rok 2009. Myślę, że Australian będzie decydujący w kwestii jak ten sezon się ułoży. Jeśli tam zagram dobrze, będę w dobrej pozycji przed atakiem na wyższą pozycję w rankingu - stwierdził. - Zaczynam ten sezon z takim samym nastawieniem jak poprzedni. Mimo, że mój status się zmienił: teraz jestem jednym z faworytów. Zobaczymy jak wejdę w drugi tydzień rywalizacji w Melbourne, bo apetyt mam duzy. Jestem zachłanny, jak zawsze! - śmiał się sympatyczny Jo-Wilfried.

- Mam większe ambicje niż w poprzednim sezonie. Nawet dużo większe. Zdałem sobie sprawę w tym roku, że jestem w stanie osiągnąć rzeczy wielkie. Jestem nastawiony na wielkie imprezy i mam nadzieję, że ten rok będzie dla mnie zwycięski. Byle ominąć kontuzje... Ale, szczerze mówiąc, poza kolanem nie jestem zdenerwowany na moje zdrowie. W 2008 roku doskwierwało mi tylko to kolano, z którym mam problemy od wielu lat, więc nie mogę tutaj nic zrobić.

Uwaga mediów w Australii będzie skupiona na numerze 6 rankingu ATP: - Niecierpliwie czekam, żeby tam powrócić. Mam wrażenie, że nie grałem w wielkim szlemie od Australian 2008. To jest dla każdego najważniejszy cel. Czuję się kandydatem do tytułu. Marzę o wygraniu turnieju wielkiego szlema. Jednego albo czterech! - wybuchnął śmiechem Tsonga.

Francuz wypunktował swoje priorytety na następny sezon: Roland-Garros, Davis Cup, Wimbledon. - Wszyscy mówią mi o presji ciążącej na mnie w Australii. Ale ja takiej w tenisie nie wyczuwam. Presja to jest wtedy gdy wracasz w nocy do domu i zdajesz sobie sprawę, że nie masz pracy ani pieniędzy, żeby opłacić czynsz. W moim przypadku sport nie generuje specjalnej presji. Ja nie walczę każdego dnia o przetrwanie - wyznał.

Rodzina Tsongi pochodzi z Demokratycznej Republiki Konga. Jego ojciec był reprezentantem tego kraju w piłce ręcznej. Dziadek cały czas mieszka w kraju przodków. Jo-Wilfried czuje się jednak Francuzem i bardzo wysoko stawia udział w rozgrywkach międzypaństwowych. - Nigdy nie poświęciłbym pucharu Davisa na rzecz poprawy swojego rankingu ATP. To jest w ogóle kwestia niepodważalna - przyznał. A ranking ma bardzo ładny, choć aż 51% jego punktów przypada na miesiąc wrzesień (wygrana w Paryżu-Bercy i Bangkoku) a 38% na styczeń (półfinał AO, półfinał w Adelaide). Jest co bronić.

O co Jo-Wilfried poprosiłby św. Mikołaja? - O coś zupełnie niesamowitego: wsparcie, na przykład! - uśmiechnął się najlepszy francuski tenisista, który został przez największy dziennik sportowy nad Loarą, "L'Equipe" umieszczony w galerii 9 największych postaci tamtejszego sportu w 2009 roku.

Komentarze (0)