Z linii końcowej: Agnieszka Radwańska Don Kichotem światowego tenisa?

East News
East News

Tenis to gra wyboru. Nie tylko kierunku i głębokości piłki, ale też rotacji i długości piłki, ewentualnej zmiany ustawienia, obejścia forhendu lub bekhendu. Jednak niektórzy uznają te czynniki za rejony dostępne tylko Agnieszce Radwańskiej.

Nie rozumiem dzielących tenis na tłuczenie i przebijanie, jednocześnie niedopuszczających niczego więcej. Tenis to gra wyboru. Trudno to sobie uświadomić, ale nawet w głowie takiego "tłuka" są podejmowane decyzje. Co do kierunku, mimo wszystko siły, ale też rotacji, długości piłki, ewentualnej zmiany ustawienia, obejścia forhendu na bekhend lub odwrotnie. Tak, poprawnym wnioskiem z tego zdania jest to, że Camila Giorgi myśli na korcie.

Jednak kiedy przejdziemy do przebijania, zauważymy od razu, że nawias, w jaki można wziąć "puszerki", jest jeszcze większy. Bo przy odpowiednich warunkach, zarówno Andrea Petković, jak i Irina Falconi to przebijaczki. Co je różni? Poziom mocy, jaką dysponują. Obydwie biegają głównie za piłkami przeciwniczek i odgrywają je głównie na środek, jednak u Niemki trudno przy tym policzyć obroty, jakie piłka wykonuje w trakcie lotu. I to ma przełożenie na ich pozycję w rankingu.

A gdybym postawił w tym samym rządku Agnieszkę Radwańską... ale jak to? Przecież Polka gra finezyjnie! Jednak czym jest ta cała "finezja"? Słownik języka polskiego PWN podpowiada: precyzja i subtelność w wykonaniu czegoś lub w postępowaniu.

Nikomu nie bronię przypisywać finezji krakowiance, ale ja sam tego nie uczynię (nie tylko u Polki, jak i każdej innej tenisistki). Nie można jej odmówić precyzji, to prawda, jednak stwierdzanie u kogoś subtelności to już przekraczanie bariery obiektywizmu. Bo ta cała "finezja" w dyscyplinie jaką jest tenis to po prostu umiejętność zastępowania sobie brakujących elementów tenisowej układanki tymi innymi.

Wszyscy wiemy, że Radwańska nie będzie zawodniczką uderzającą bardzo mocno. Nie chodzi o to, że jest już za późno, nie chodzi o brak muskułów. Bo o dziwo, tutaj mogę zniszczyć "tenisopogląd" niektórych, ale czystymi uderzeniami z techniką dopasowaną do warunków fizycznych, można nadrobić pracę na siłowni i oszczędzić sobie przepychania ciężarówek na treningach. Bo wystarczy spojrzeć w ranking, dla pewności wyszukać sobie zdjęcia i można zobaczyć, że nie każda mocno bijąca (vel "tłuk") to potencjalna kandydatka do tytułu Ms. Olympia.

Nie ujmuję krakowiance umiejętności, ale nie popadajmy w paranoję, że Agnieszka Radwańska jest Don Kichotem kobiecego tenisa, gdzie wiatrakami są te monstra, co biją mocniej od niej.

Jak wspomniałem, Polce brakuje siły, więc aby się liczyć (żeby nie powiedzieć wyróżniać) musiała to czymś nadrobić. Dobrze porusza się po korcie, świetnie antycypuje zachowania rywalek, dużo widzi w nadlatujących piłkach. Ale kluczowe są zmiany rytmu, w którym sam szczerze przyznaję, Polka jest świetna. Wiele osób ogranicza je do tego, że zagrywa slajsa lub dropszota. Ale te slajsy i dropszoty same w sobie są też bardzo ograniczone.

Radwańska gra bardzo miękko, przez co trudno jest jej ze slajsów zrobić uderzenia ofensywne. To najczęściej długie, bardzo mało cięte piłki pod końcową linię, które przy dobrze poruszających się zawodniczkach są bezużyteczne. A główną bronią dropszotów krakowianki jest umiejętność ukrycia zamiaru ich zagrania w podstawowym uderzeniu. Ale same w sobie nie są perfekcyjne, po pierwszym koźle bliżej im linii serwisowej aniżeli siatki.

Mocno cięty slajs stał się bronią Moniki Niculescu, która zastąpiła nim standardowy płaski forhend. Zagrywa go bardzo umiejętnie z dość dużą mocą, dużymi możliwościami co do kierunku i przeróżnymi rotacjami. Można odnieść wrażenie, że Rumunka momentami sama nie wie, gdzie dokładnie poleci piłka po takim uderzeniu. Potrafi zepsuć szyki największym, patrząc na pojedynki z Sereną Williams w Indian Wells i w Miami. Pokazała jak bardzo sztywna jest Amerykanka, jak słabo się porusza, jak mało widzi w nadlatującej piłce, jak nie potrafi dostosować siły do zamiarów, jak toporne są jej uderzenia i to jak szybko kończą jej się scenariusze na grę.

Ale kiedy przyszło do punktów kluczowych w kontekście całego pojedynku, Amerykanka wszystko wykonywała dużo lepiej i z dużo większą skutecznością. Bo tenisistkę bardziej charakteryzują te mecze, w których podnosi się z kolan i wygrywa, niż te, w których od początku jej rywalki są na kolanach. Dlatego pytanie: czy ktokolwiek pamięta pojedynek, w którym Agnieszka Radwańska w tarapatach sięgnęła właśnie po swoją "finezję" i za jej pomocą diametralnie zmieniła swoją grę?

Tutaj powinien pojawić się przykład meczu z Wiktorią Azarenką w zeszłorocznym Australian Open, który staje się tak samo nieśmiertelny jak turnieje azjatyckie w 2011 roku w wykonaniu Polki lub mecz z Marią Szarapową w Miami, które sam nie wiem dlaczego stawiane są w jednym rzędzie.

Wystarczy powrócić do meczu półfinałowego Wimbledonu z Garbine Muguruzą. Półtora seta to mdłe przebijanie piłki przez Polkę na drugą stronę kortu, gdzie stawały się coraz to nowymi wystawkami dla Hiszpanki. Ta mogła uderzać czym chciała i gdzie chciała. Zmiany rytmu pojawiły się na chwilę, w połowie II seta. Zadziałały, siały spustoszenie po stronie kortu Hiszpanki. Wynik się wyrównał, a slajsy praktycznie zniknęły. W zamian pojawiła się znów Radwańska biegająca dwa metry za linią końcową i odgrywająca piłki na środek.

Mecz z Madison Keys w US Open? To samo. Problem w tym, że Amerykanka cały czas się rozwija, pracuje nad swoją grą, nad poruszaniem się, nad stabilnością swoich uderzeń. I to ona wygrała 90 proc. wymian powyżej dziewięciu uderzeń w tym meczu. Radwańska nie potrafiła wykorzystać tego, że Keys ma ogromne problemy z mieszanym tempem wymian i bardzo łatwo nabiera się na rotację awansującą. Nie, Polka dostarczała piłki na drugą stronę, od czasu do czasu zmieniając kierunek.

Rozumiem, że człowiek w sytuacjach kryzysowych cofa się do swoich instynktów i najbardziej bezpiecznych zachowań. Jeśli tak wygląda "chodząca finezja kobiecego tenisa", to ja dziękuję.

Kacper Kowalczyk

Źródło artykułu: