Po przegranej pierwszej rundzie challengera KGHM Dialog Polish Indoors Dawid Olejniczak opowiada o turnieju, o planach powrotu do formy z zeszłego sezonu i miejscu polskiego tenisa w świecie.
Maria Stryszewska: Jako jedyny z ośmiu startujących w eliminacjach Polaków dotarłeś do turnieju głównego KGHM Polish Indoors. Awans do kolejnej rundy Cię jednak przerósł.
Dawid Olejniczak: Mimo to cieszę się, że udało mi się w końcu do turnieju awansować, bo we Wrocławiu jeszcze nigdy nie przeszedłem przez eliminacje. Sądzę, że ze swojej strony zaprezentowałem dobrą grę, nie można powiedzieć, że mecz był jednostronny. Jedno przełamanie zadecydowało o dalszym przebiegu meczu. Strata serwisu okazała się nie do nadrobienia.
Na początku trzeciego seta nawiązałeś wyrównaną walkę z zawodnikiem z Tajlandii. Co się stało w drugiej połowie tej części meczu?
- Tak trochę przypadkowo straciłem ten serwis, choć miałem przewagi na wygranie gema. Niestety, bardzo ciężko jest odrobić taką stratę, szczególnie w trzecim secie. Próbowałem później gonić rywala, ale nie udało się.
W poprzednich latach brałeś udział tylko w eliminacjach do turnieju, więc nie miałeś okazji grać w Hali Ludowej. Zawody zostały przeniesione do Orbity, ponieważ zawodnikom było za zimno. Jak Ci się gra tutaj?
- Bardzo dobrze tutaj się gra, tylko jest strasznie gorąco, mogłoby tu być troszkę chłodniej na tej hali. Zdecydowanie lepiej grało się w eliminacjach na kortach AZS-u, gdzie temperatura była dużo niższa niż w Orbicie.
Wielu tenisistów wspomina, że nawierzchnia tego kortu jest bardzo szybka
- Jest szybka, ale nawierzchnia kortów w hali AZS-u, gdzie były eliminacje jest jeszcze szybsza.
Przy Twoim stylu gry to chyba akurat dobrze?
- Tak, dla mnie zdecydowanie lepiej. Jestem zawodnikiem, który swój tenis opiera na w miarę agresywnej grze. Skupiam się raczej na serwisie i nie przepadam za długimi wymianami piłki.
Przez pewną część poprzedniego sezonu byłeś najwyżej notowanym polskim zawodnikiem, sprawiłeś miłą niespodziankę przebijając się przez eliminacje do wielkoszlemowego Wimbledonu.
- Ten dobry okres zaczął się w marcu. Miałem dość kiepski początek zeszłego roku i postanowiłem jechać na dwa turnieje najniższej rangi do Anglii. Jeden wygrałem, w drugim dotarłem do półfinału. Później pojechałem do Meksyku na dużo większy turniej z serii challengerów i znów udało mi się wygrać. I wówczas automatycznie awansowałem o ponad sto miejsc w rankingu, w okolice miejsca dwusetnego, co jest olbrzymim skokiem. Samo miejsce dawało już możliwość gry w eliminacjach Wielkiego Szlema. Niestety, w Rolandzie Garrosie przegrałem w ostatniej rundzie eliminacji, a już w Wimbledonie udało mi się awansować do głównej drabinki.
Gra w jednym z czterech największych turniejów w sezonie to chyba marzenie każdego zawodowego tenisisty.
- Moim było również, więc mimo porażki byłem bardzo zadowolony z tego występu. Z tym, że spadło to na mnie nagle, więc obniżka formy po Wimbledonie to też kwestia psychiki.
Gdzie podziała się forma w drugiej części sezonu?
- Szczerze mówiąc, nie wiem co się stało. Dalej trenowałem tak samo, jeździłem na turnieje. Mogło to wynikać z pechowych losowań, często w pierwszej rundzie trafiałem na najwyżej rozstawionych zawodników, a trochę szczęścia też potrzeba, żeby się turniej ułożył. Pod koniec sezonu było szczególnie kiepsko. Zimę przepracowałem, ale nie tak jakbym chciał, co częściowo wynikało z moich problemów osobistych. To przełożyło się na słaby występ w Australian Open, więc ostatnie dwa tygodnie to powrót do ciężkich treningów.
Czyli będzie już tylko lepiej?
- Gorzej być nie może! (śmiech) Efekty tych ostatnich dni są już widoczne. Ja jestem takim zawodnikiem, który musi dużo meczów zagrać, żeby forma przyszła, dlatego cieszę się, że rozegrałem tu aż trzy spotkania. Teraz wracam do Warszawy, gdzie trenuję na co dzień i będę przygotowywał się do dalszej części sezonu.
A jakie masz w związku z tym plany? Wiesz w jaki sposób odrobisz rankingowe punkty?
- Nie skupiam się na tym. Nie lubię planować, chcę po prostu zagrać kolejny mecz dobrze. Jeżeli pojawi się okazja wyjazdu na większy turniej, na pewno z niej skorzystam. A potem zobaczymy jak będzie.
Powiedz, skąd taka przepaść między tenisem kobiecym a męskim w Polsce?
- Wydaje mi się, że kobietom łatwiej się przebić, kobiecy tenis jest zdecydowanie mniej konkurencyjny. Ranking u kobiet zmienia się w trakcie sezonu wiele razy, nie ma zdecydowanej liderki. Zawodniczki niżej notowane wykorzystują potknięcia faworytek i pną się w górę rankingu, a potem jest już dużo łatwiej. W tenisie męskim takie sytuacje to rzadkość.
Ale akurat Agnieszka Radwańska to przypadek osobny. Ona przez długi czas trenowała za granicą i to przekłada się na jej obecne sukcesy.
Czy pozycja najwyżej notowanego polskiego zawodnika przekłada się na miejsce Polski w światowym tenisie?
- Myślę, że w pewnym stopniu tak. Widać to szczególnie na dużych zawodach. Wchodzisz do turniejowej stołówki a tam przy stolikach siedzi piętnastu Francuzów, piętnastu Niemców. A Polaków – jeden, może dwóch. Nie mamy zaplecza finansowego, infrastruktury.
Kto według Dawida Olejniczaka jest w tej chwili najlepszym polskim tenisistą? Kto inny jest mistrzem Polski, kto inny ma najwyższy ranking.
- Mistrza Polski raczej nie brałbym pod uwagę. Mistrzostwa kraju to są zawody, na których nie gra czołówka polskich tenisistów.
Tegoroczne odbędą się już w przyszłym tygodniu. Wybierasz się?
- Zastanawiałem się nad tym, ale jednak nie pojadę. Chciałem jechać dlatego, że ostatnio mało jest turniejów, a grać gdzieś trzeba. Ale ja raczej wolę potrenować i startować w jakichś kolejnych zawodach w sezonie.
- A wracając do pytania. Biorąc pod uwagę wyniki singlowe i deblowe, to na pewno jest to Łukasz Kubot, który jest jednocześnie najwyżej notowanym polskim zawodnikiem. Ja myślę, że ranking jest najlepszym odzwierciedleniem miejsca w światowym tenisie. Cieszę się, że udało mi się w zeszłym roku Łukasza na tych kilka tygodni wyprzedzić.