We wrześniu 2015 roku polskie środowisko tenisowe obiegła wiadomość o dyskwalifikacji dwóch zawodników - Piotra Gadomskiego i Arkadiusza Kocyły przez Tennis Integrity Unit (TIU), organizację powołaną do walki z korupcją. Polacy zostali zawieszeni (odpowiednio na siedem i pięć lat) za rzekome ustawianie meczów.
Po roku ojciec jednego z nich, Krzysztof Kocyła postanowił na łamach "Przeglądu Sportowego" ujawnić, że korupcja w tenisie jest czymś bardzo powszechnym i obecna na wielu turniejach na świecie.
- Chciałbym opowiedzieć o tym, dlaczego do niej doszło, ale też o tym, że tenis wcale nie jest białym sportem. Jest brudny. Mecze są ustawiane, wyniki fikcyjne. Dzięki temu zarabia wiele osób. Nie tylko na kortach - rozpoczyna swoją opowieść Kocyła.
Ujawnia realia, w jakich jego syn rozpoczynał przygodę ze sportem w Polsce i jakie były różnice w nagrodach między naszym krajem a państwami z zachodu Europy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: w piłce kobiet również padają wyjątkowe bramki. Zobacz gola z 50 metrów
- Syn grał coraz lepiej, aż został mistrzem Polski juniorów w hali, we Wrocławiu. Latem obronił tytuł. Na zachodzie Europy z takim zawodnikiem podpisywany jest kontrakt, rodzice nie muszą dokładać do interesu. A w Polsce? Arek za mistrzostwo Polski juniorów dostał puszkę piłek, ręcznik, frotkę, puchar z ceną pod spodem 18 zł i uścisk dłoni - wyznaje i ujawnia, jak wygląda tenis z udziałem młodych zawodników.
- Szukaliśmy turniejów, by zdobywać punkty do rankingu. Turniejów rangi futures. Najpierw jest losowanie. Po nim wiadomo, kto z kim gra i zaczynają się kombinacje. Spora cześć zawodników traktuje turnieje tenisowe nie do końca poważnie i już po losowaniu zaczynają się podchody. Uczestniczą w tym zawodnicy, trenerzy, opiekunowie i osoby trzecie, które też chciałyby coś ugrać, bo z tego żyją. (...) W Teheranie pierwszy raz ja miałem propozycje od zawodnika. Poszedł do mnie Francuz (grający trener) i prosto w oczy, bez skrupułów powiedział, że jeżeli dam mu 500 euro, on "odpuści" mecz z moim synem. Odmówiłem.
Kocyła senior przyznaje, że także w naszym kraju dochodzi do "dziwnych" sytuacji, nie do końca tożsamych z duchem sportu.
- Pamiętam challenger w Szczecinie, rok 2011. Podchodzi do mnie dyrektor sportowy, przedstawiciel znanej firmy na Polskę i mówi: "będzie dzika karta dla syna, ale musisz wpłacić tysiąc euro na fundację." Szczęka mi opadła, a on ciągnie: "Syn dostanie 1100 euro startowego, więc nawet jeśli przegra w pierwszej rundzie, to i tak 100 euro mu zostanie..." Nie miałem wyjścia, musiałem przelać tę kwotę, w złotówkach, na fundację - ujawnia.
Porusza także przypadek swojego syna, który został zdyskwalifikowany na pięć lat. Nie zamierza jednak przekonywać wszystkich o jego niewinności.
- Nie wiem, ile syn puścił meczów bokiem. Czasami wydawało mi się, że ma za dużo pieniędzy. Stać go było na zabawę, ciuchy. Śledztwo ciągnęło się przez ponad dwa lata. Ja o tym nie wiedziałem - mówi. Przekonuje też, że Arkadiusz Kucyła nie zamierza wracać do tenisa po odbyciu karencji.
- Nie oszukujmy się, pięć lat dyskwalifikacji to sportowa śmierć. Ale co nas nie zabije, to nas wzmocni. Więcej niż na korcie będziemy zarabiać na tenisie w sieci i to całkiem legalnie, nikogo nie podkupując. W wielu przypadkach widać jak na dłoni, który mecz jest "tankowany". Kursy mocno szybują w górę. Wówczas "wchodzi się" w grę z tzw. kontrą na faworyta, któremu wydawać by się mogło mecz "ucieka", ale to złudzenie. A mając wiele kont w firmach bukmacherskich i kilka laptopów o szybkich łączach można zarobić duże pieniądze - kończy swoją opowieść Kocyła.
Jak najwiecej wygrywac, by sie stamtad wyrwac.
Jesli jest sie stale w szarej masie przecietniakow, pozostaje liczenie na lu Czytaj całość