Lipiec 2012 roku i turniej na trawiastych kortach Wimbledonu długo był dla Agnieszki Radwańskiej najpiękniejszym okresem w karierze. Polska tenisistka dotarła tam aż do finału, gdzie po pięknej walce przegrała z Sereną Williams. W kolejnych latach dwa razy meldowała się w półfinale, jednak do awansu do decydującego starcia na londyńskiej imprezie zawsze czegoś brakowało.
I gdy wydawało się, że to stolica Anglii, bądź jeszcze tak lubiana przez nią Australia będzie miejscem jej największego triumfu, jesienią 2015 roku Radwańska pokochała Singapur, a Singapur pokochał ją. 1 listopada ubiegłego roku nasza zawodniczka weszła na szczyt światowego tenisa i spojrzała na wszystkich z góry. Tak, jak jeszcze nigdy dotąd. Wygrała w wielkim stylu mistrzostwa WTA, choć tak na dobrą sprawę nic tego nie zapowiadało.
2015 rok nie układał się dla niej najlepiej. Zaczęło się od współpracy z Martiną Navratilovą, po której wszyscy wiele sobie obiecywali, a która trwała zaledwie pięć miesięcy. Były porażki w początkowych rundach na turniejach w Dubaju, Indian Wells, Stuttgarcie, brak zwycięstwa w słabo obsadzonym turnieju w Katowicach czy przegrane reprezentacji Polski w Pucharze Federacji. A wszystko podsumowało odpadnięcie z French Open już po meczu pierwszej rundy. Na ratunek przyszły ukochane przez nią trawiaste korty Wimbledonu - tam dotarła do półfinału. Gdy jednak nie podbiła Stanów Zjednoczonych (Miami, New Haven, Stanford, US Open) i spadła na 15. miejsce w rankingu WTA, wydawało się, że sezon można spisać na straty.
To były jednak złe miłego początki. Polka pojechała na wakacje, a jesienią wzięła się za pościg za czołówką rankingu. Najpierw przyszła wygrana turnieju w Tokio, czego dokonała nie tracąc nawet seta. W Pekinie dotarła do półfinału, a w Tiencinie znów nie miała sobie równych, dzięki czemu uzyskała awans do mistrzostw WTA w Singapurze.
ZOBACZ WIDEO Słynni sportowcy na zdjęciach z dzieciństwa. Rozpoznasz ich?
Po tak trudnym sezonie wydawało się, że sama obecność Polki w gronie najlepszych ośmiu tenisistek świata jest jej sukcesem. Tym bardziej, że losowanie nie było dla udane - Radwańska trafiła do jednej grupy z Marią Szarapową, Simoną Halep i Flavią Pennettą. I rzeczywiście, pierwsze dwa spotkania nie przyniosły radości.
Choć robiła co mogła i udało jej się rozpocząć pojedynek z Szarapową od wygrania seta, to później dominowała Rosjanka. Radwańska przegrała 6:4, 3:6, 4:6. Decydujące miało być starcie z Pennettą, tu Polka miała szukać szansy na zwycięstwo i zachować szanse na półfinał. Przegrała jednak 6:7(5), 4:6, ale sytuacja ułożyła się w taki sposób, że aby awansować do czołowej czwórki "wystarczyło" pokonać turniejową "jedynkę", czyli Simonę Halep.
I przeciwko Rumunce zobaczyliśmy po drugiej stronie siatki odmienioną zawodniczkę. Choć nie od razu - pierwszy set był niezwykle nerwowy, a gdy w tie-breaku Polka przegrywała 1:5 wydawało się, że tego dnia nie da rady rywalce. Wtedy jednak rozpoczęła pokaz tenisa na najwyższym poziomie. Zdobyła sześć punktów z rzędu i wygrała partię, a w drugiej wręcz zmiażdżyła Halep 6:1. Jej wspaniałe akcje fani oklaskiwali na stojąco. To był moment, w którym Radwańska zyskała ich przychylność.
W półfinale na Polkę czekała jednak Garbine Muguruza. Ta sama, która wyeliminowała ją w tym roku w półfinale Wimbledonu. Ta sama, która wygrała z nią cztery ostatnie pojedynki. I to Hiszpanka okazała się lepsza w pierwszym secie (7:6), jednak od drugiej partii oglądaliśmy koncert naszej rodaczki. Walczyła nie tylko z rywalką, ale też z samą sobą. W ciągu gry nie dawał o sobie zapomnieć ból w prawym udzie. Pokonała jednak wszystkie słabości i wygrała całe spotkanie.
- Nie mam słów, nie sądziłam, że uda mi się odwrócić bieg wydarzeń po pierwszym secie. Miałam dużo wzlotów i upadków, jestem bardzo szczęśliwa - powiedziała po pierwszym w karierze awansie do finału turnieju Masters. Tam czekała już Petra Kvitova, z którą także miała niekorzystny bilans spotkań.
Genialna, niesamowita, najlepsza - tytuły polskich mediów opisujące Radwańską po spotkaniu z Czeszką nie mogły nikogo dziwić. Krakowianka pokonała Kvitovą (6:2, 4:6, 6:3) i osiągnęła największy sukces w karierze. - To był niesamowity dzień i turniej. Jeszcze kilka tygodni temu nie sądziłam, że się tu znajdę. To dla mnie najpiękniejszy dzień w karierze, dziękuję wszystkim, którzy mi pomogli - mówiła ze łzami w oczach.
- To wielkie zwycięstwo. Potwierdziła to, w co wielu wątpiło. Jest czołową tenisistką świata - mówił po jej triumfie zachwycony Wojciech Fibak. - Takiego momentu w polskim tenisie jeszcze nie było - przekonywał komentator TVP Sport Michał Lewandowski, a Joanna Sakowicz-Kostecka dodawała: - Osiągnęła ten sukces w niesamowitych okolicznościach. Zasługuje na szczególne uhonorowanie.
Zeszłoroczny sukces w Singapurze ugruntował jej pozycję nie tylko w czołówce światowego tenisa, ale też jako ulubionej zawodniczki wśród azjatyckich kibiców. Oni kochają jej styl gry: wspaniałe skróty, obrony czy magiczne odbicia piłki, po których z niedowierzaniem głową kręcą także jej rywalki. A ona kocha ich.
Teraz Ninja, jak nazwali ją kiedyś Amerykanie wraca do ich domu. Czy hala w Kallang znów okaże się miejscem jej wielkiego triumfu? Szanse ma jeszcze większe, niż w ubiegłym roku.