Łukasz Iwanek: Clijsters wraca! Hip Hip Hura!

Kim Clijsters po dwóch latach postanowiła wznowić swoją sportową karierę. Czy Belgijka, która w lutym 2008 roku urodziła córkę, znowu będzie podbijać światowe korty?

W tym artykule dowiesz się o:

Gdy 6 maja 2007 roku ogłosiła zakończenie kariery wielu kibiców było w szoku. Kim była wtedy miesiąc i dwa dni przed swoimi 24 urodzinami i wydawało się, że najlepsze lata dopiero przed nią. Wprawdzie wygrała US Open 2005 i była liderką światowego rankingu, ale przecież mogła jeszcze kilka lat grać na najwyższym poziomie. Tymczasem Belgijka nagle zeszła ze sceny i postanowiła założyć rodzinę.

Po radosnych chwilach związanych z narodzinami córki w jej życiu przyszedł czas na smutne przeżycia. Na początku stycznia 2009 roku zmarł ojciec Belgijki Leo.

Z powrotu Clijsters wypada się cieszyć. Na pewno przysporzy zainteresowania kobiecym rozgrywkom, w którym wielkich osobowości jest coraz mniej. Siostry Serena i Venus Williams coraz starsze i nie zawsze chce się im grać, Amelie Mauresmo nie ta sama, co przed kontuzjami. Nie widać zawodniczek, które mogłyby je godnie zastąpić. Dlatego z powrotem niedawnej gwiazdy światowych kortów wiążą się same plusy.

Trudno powiedzieć czy znowu będzie pierwszoplanową postacią w kobiecych rozgrywkach. Jedno jest pewne, jeżeli już zdecydowała się wrócić to czuje, że może coś ugrać. Na razie wypowiada się ostrożnie, że chce zobaczyć na co będzie ją stać. W końcu jak wiadomo powroty bywają bardzo trudne. Przekonała się o tym ostatnio Lindsay Davenport, która zaistniała w mniejszych turniejach, ale w tym największych wypadała blado.

Clijsters również nie będzie łatwo, tym bardziej, że jej tenis jest oparty na sile fizycznej. Kim zawsze imponowała fantastycznym przygotowaniem biegowym i bardzo dobrą grą na linii. W jej grze nie za wiele było technicznych fajerwerków, ale ta tenisistka miała charyzmę i kibice lubili ją oglądać w akcji. Szczególne wrażenie robiły jej głębokie szpagaty, dzięki którym odbijała piłki, wydające się poza jej zasięgiem. Dziś tenisistek grających, tak jak Belgijka jest cała masa, dlatego jej powrót będzie tym trudniejszy.

Kim przez lata toczyła pasjonujące pojedynki z siostrami Williams, które wielokrotnie ogrywała. Rozegrała także wiele niezapomnianych spotkań ze swoją rodaczką Justine Henin. Dla mnie jednak szczególny był finał French Open z 2001 roku. Kim przegrała wtedy z Jennifer Capriati po heroicznej walce (10-12 w trzecim secie). Obie zawodniczki walczyły jak lwice, mecz stał na niesłychanie wysokim poziomie i był niezwykle dramatyczny. Takich wspaniałych spotkań w historii startów Kim w WTA Tour było wiele i z pewnością wszyscy fani tenisa życzyli by sobie, by stworzyła jeszcze kilka emocjonujących, zapierających dech w piersiach widowisk.

Kim w każdym meczu heroicznie walczyła o każdą piłkę. Jednocześnie zawsze zachowywała się, jak na prawdziwego sportowca przystało. W jej postawie na korcie nie było agresji, zawsze podchodziła z szacunkiem do swoich przeciwniczek. Nawet, gdy przegrywała, to nie traktowała tego jak największej życiowej tragedii. A tak do tego podchodzi wiele dzisiejszych tenisistek. Po porażkach najchętniej znikają albo udzielają mediom zdawkowych wypowiedzi. Kim zawsze potrafiła dzielić się swoimi przemyśleniami z mediami, nawet po bolesnych porażkach.

Clijsters cieszyła się sympatią także ze względu na kontakty z kibicami. Nigdy nie odmówiła podpisania kartki, uśmiechała się do kibiców, zawsze emanowało z niej ciepło. Nie było w niej nic z rozkapryszonych gwiazd, jakich teraz mamy pełno. Dlatego cieszę się, że Kim wraca, bo doda kolorytu kobiecym rozgrywkom nie tylko swoją postawą na korcie, ale także poza nim, co jest równie ważne dla popularyzacji kobiecego tenisa.

Komentarze (0)