- Ja to wszystko czuję filozoficznie - zamknął Tsonga (ATP 9), numer dwa francuskiego tenisa, w jednym zdaniu swój stan ducha po porażce 4:6, 5:7 z Ljubuciciem (ATP 54).
Na korcie im. Arantxy Sanchez w kompleksie Caja Magica w Madrycie Tsonga nie wykorzystał własnego podania przy stanie 5:3 (wcześniej wygrał dwie piłki przy 4:0, by oddać gema). We wtorek pokonał Marata Safina i to jedyne jego tegoroczne zwycięstwo na korcie ziemnym.
Ostatnią szansą dla finalisty Australian Open 2008 na poprawienie nastroju sobie i rodakom będą drużynowe mistrzostwa świata w przyszłym tygodniu w Düsseldorfie. Tsonga odpadł wcześniej w pierwszej rundzie imprezy w Rzymie.
- Przynajmniej wygrałem ten jeden mecz - ironizuje o triumfie nad Safinem. - To już dobrze. Czekam na spotkania, w których gra się do trzech wygranych setów. Czuję, że fizycznie jestem przygotowany na takie mecze. Mam dobry timig - przyznaje w rozmowie z dziennikiem "L'Équipe".
Na porażkę z Chorwatem znalazł wytłumaczenie. - Zamierzasz serwować w takim ważnym momencie. Wszyscy na ciebie patrzą, a ty tylko słyszysz klak, klak, klak, klak, klak! - mówi o skierowanych w niego obiektywach aparatów fotograficznych. - To dekoncentruje. A gdy robi się gorąco, to naprawdę denerwuje - przyznaje.
Siebie jednak całkowicie z zarzutów nie oczyszcza. - W każdym razie to moja wina. Ale oni też powinni mieć więcej taktu - nie daje za wygraną.
Trener Éric Winogradsky mówi, że Tsondze potrzeba spokoju. - To nie był piękny mecz. Pozytywem było to, że walczył do końca - mówi opiekun drugiej rakiety "trójkolorowych". - Zawsze mówiłem, że ktoś o charakterystyce ofensywnej, ma problemy na wolniejszej nawierzchni - konstatuje.