Agassi jako ostatni
W tym roku minie 10 lat odkąd ostatni Amerykanin sięgnął po tytuł w Paryżu. Był nim Andre Agassi, który w finale w 1999 roku pokonał w niezwykłych okolicznościach Andrieja Miedwiediewa. Amerykanin w tym pamiętnym meczu odrobił stratę dwóch setów i pokonał Ukraińca po blisko 3-godzinnym boju. Agassi wcześniej dwukrotnie dochodził w Paryżu do finału. W 1990 roku przegrał z Ekwadorczykiem Andreasem Gomezem. Rok później stoczył pięciosetową batalię ze swoim rodakiem Jimem Courierem.
Siedem lat później przeszedł do historii amerykańskiego tenisa, choć już w drugiej rundzie opór stawił mu reprezentant gospodarzy Arnaud Clement. Jednak tylko przez cztery sety, bo w piątej partii Amerykanin nie oddał Francuzowi nawet jednego gema. Andre później jeszcze trzy razy dochodził w Paryżu do ćwierćfinału. Po raz ostatni dokonał tego w 2003 roku i od tamtej pory żaden z jego rodaków nie zbliżył się do jego osiągnięcia. Z każdym kolejnym rokiem reprezentanci Stanów Zjednoczonych osiągali coraz gorsze wyniki na ceglanej mączce w Paryżu.
- Naprawdę boję się o amerykański tenis w tej chwili - powiedział były lider światowego rankingu i ośmiokrotny triumfator turniejów wielkoszlemowych Ivan Lendl. - Ta luka, ta próżnia, te oczekiwania na większe sukcesy nie dotyczą tylko Francji.
Obraz nędzy i rozpaczy
Żeby ujrzeć ciemny obraz amerykańskiego tenisa jako całości (nie tylko w odniesieniu do French Open) wystarczy przytoczyć jeden wymowny szczegół. W 2003 roku Andy Roddick wygrał US Open. Na liście triumfatorów 21 kolejnych turniejów wielkoszlemowych nie znalazło się nazwisko ani jednego Amerykanina. Stany Zjednoczone przeżywają najgorszy okres w 41-letniej historii swojego tenisa od czasu wprowadzenia Ery Open. Jedyny dłuższy okres bez wielkoszlemowej zdobyczy Amerykanie przeżywali w latach 1955-1963, gdy 30 kolejnych tytułów zdobyli tenisiści innych narodowości.
- Amerykanie przywykli do posiadania mistrzów - powiedział Jim Courier, zdobywca czterech wielkoszlemowych tytułów w latach 90. - Mieliśmy całkiem wielu zawodników stawiających sobie najwyższe cele i wygrywających Wielkie Szlemy.
No właśnie mieli w przeszłości. Od czasów, gdy na emeryturę odeszli Pete Sampras i Andre Agassi Amerykanie nie doczekali się żadnego wielkiego mistrza. Można dyskutować nad klasą Andy'ego Roddicka, który wprawdzie święcił triumf na kortach Flushing Meadows, ale jego katastrofalna gra w Paryżu jest symbolem klęski amerykańskiego tenisa. Andy w swoim debiucie na kortach Rolanda Garrosa (2001) doszedł do trzeciej rundy. W kolejnych sześciu startach cztery razy odpadał w pierwszej i dwukrotnie w drugiej rundzie! Owszem Pete Sampras również nigdy na kortach Rolanda Garrosa nie wygrał (raz był w półfinale, trzy razy w ćwierćfinale), ale po tym co osiągnął chyba nikt nie ma do niego o to pretensji.
Jedynie dwóch aktywnych amerykańskich tenisistów może się pochwalić występami w wielkoszlemowych półfinałach. Oprócz Roddicka jest nim Robby Ginepri, który grał w półfinale US Open 2005. Jednak w jego przypadku był to jednorazowy wyskok. We French Open Ginepri grał sześć razy i aż pięć razy odpadał w pierwszej rundzie. Tę fatalną serię przerwał w ubiegłym sezonie, gdy doszedł do czwartej rundy. Jest to jego...najlepszy wielkoszlemowy występ od czasu półfinału w Nowym Jorku.
Roddick parę razy pokazał, że drzemią w nim olbrzymie możliwości. Poza triumfem w US Open 2003 (w finale pokonał Hiszpana Juana Carlosa Ferrero) trzy lata później w Nowym Jorku ponownie grał w finale i tym razem musiał uznać wyższość Rogera Federera. Szwajcar pozbawił go również dwukrotnie szans na triumf w Wimbledonie (2004-2005) ogrywając go za każdym razem w finale. W Australian Open Roddick cztery razy dochodził do półfinału, za każdym razem w latach nieparzystych (2003, 2005, 2007, 2009).
Jest źle, ale będzie lepiej?
Jeżeli chodzi o French Open to o ból głowy amerykańskich fanów przyprawia pewna statystyka. Przez trzy kolejne lata trzech amerykańskich tenisistów dochodziło w Paryżu do trzeciej rundy. W 2007 roku Amerykanie nie mieli w tej fazie turnieju ani jednego zawodnika!
- Spośród zawodników reprezentujących obecnie Stany Zjednoczone nie ma takiego, który miałby jakiekolwiek szanse na wygranie French Open. Można to powiedzieć kategorycznie - stwierdził Cliff Drysdale, finalista US Open 1965 i analityk tenisowy ESPN od 30 lat.
Jednym ze znaczących powodów zjeżdżania po równi pochyłej, nie tylko w Paryżu, ale wszędzie, są dwaj giganci współczesnego tenisa, Roger Federer i Rafael Nadal. Szwajcar i Hiszpan podzielili między siebie 18 z 21 wielkoszlemowych tytułów. Ale to było by zbyt proste wyjaśnienie kryzysu amerykańskiego tenisa. Wystarczy spojrzeć na poniedziałkowe notowanie rankingu ATP i co tam widzimy? W czołowej 25 jest zaledwie dwóch Amerykanów: Andy Roddick (nr 6) i James Blake (nr 16). Do tego na 26. pozycji znajduje się Mardy Fish i w pierwszej 60 nie ma więcej reprezentantów Stanów Zjednoczonych! To dramat dla liczącego ponad 300 mln mieszkańców kraju. Taka mała Chorwacja (prawie 4,5 mln ludności) ma w top 60 czterech zawodników. A Francja aż 11, z kolei Hiszpania 8.
A nadziei na lepszą przyszłość na razie nie widać. Spośród amerykańskich tenisistów znajdujących się w pierwszej 100 tylko jeden ma mniej niż 23 lata. I trudno liczyć by nagle ktoś wyskoczył, jak filip z konopi. Jednak to tylko pozory, bo juniorów nie brakuje, tylko mocno zaniedbano szkolenie.
McEnroe lekiem na całe zło?
Honor amerykańskiego tenisa ratują kobiety, a właściwie dwie siostry. Chodzi oczywiście o Serenę i Venus Williams, które zgarnęły w sumie 17 wielkoszlemowych tytułów, w tym trzy w poprzednim sezonie. Ale to tylko zaciemnia obraz amerykańskiego tenisa kobiecego. W poniedziałkowym rankingu w czołówce mamy Serenę (nr 2) i Venus (nr 3), potem długo, długo nic i wreszcie na 44. pozycji plasuje się Bethanie Mattek-Sands, którą trudno nazwać nadzieją amerykańskiego tenisa.
- Jestem zaniepokojony tymi liczbami. Nie mamy zbyt wielu zawodników w czołowej 100 - powiedział Patrick McEnroe, który pełni funkcję kapitana amerykańskiej drużyny daviscupowej. W ubiegłym roku został mianowany przez Amerykańską Federację Tenisową (USTA) do wprowadzania programu rozwoju i podjęcia próby dokonania zmian. - Nie sądzę, że można stworzyć system, który pozwoli wykreować mistrzów. Moim zdaniem mistrzowie się rodzą i oni osiągną dobrą pozycję, a my możemy ich zachęcać i mobilizować. Jeżeli będziemy mogli podnosić poziom wielu juniorów, których przecież mamy, a następnie młodych zawodowych graczy, to jest możliwe, że wyrośnie nam John McEnroe, że pojawi się Pete Sampras lub Andre Agassi.
Sposób wydaje się banalnie prosty. Podobno najprostsze sposoby na dokonanie zmian najtrudniej jest dostrzec. Skoro Amerykanie wzięli się solidnie za odnowę swojego tenisa to oznacza, że w przyszłości znowu będą potęgą w tej dyscyplinie.
Amerykańska Federacja Tenisowa wydaje około 15 milionów dolarów rocznie na szkolenie być może przyszłych gwiazd tenisa i oznacza to wzrost o 50% w porównaniu z tym, ile wydawała przed 2008 rokiem. Można się spodziewać, że w końcu Amerykanie doczekają się prawdziwych mistrzów, ale póki co muszą się uzbroić w cierpliwość.
- To jest ogromny projekt - powiedział McEnroe. - To jest coś, co może przynieść jakieś wyniki w ciągu przyszłego roku, ale realnie patrząc, jest to plan pięcio-, sześcio-, siedmio-, a nawet ośmioletni.
Poświęcenie McEnroe'a może sprawić, że amerykańskie dzieci znowu zaczną się garnąć do tenisa. On może przekonać młodych adeptów tenisa, że również mogą być wielkimi mistrzami, jeśli tylko będą ciężko pracować i mocno w siebie wierzyć. Może im wszczepić mentalność zwycięzców i wtedy cały świat znowu będzie drżał przed amerykańskimi gwiazdami. Czy McEnroe przekona amerykańskich nastolatków, że mogą spełnić swoje marzenia o wielkoszlemowych triumfach?
Koszmar Paryża niebawem się skończy?
Dla Couriera - członka najnowszej generacji amerykańskich znakomitości obejmującej Samprasa i Agassiego - najbardziej obiecującym znakiem przyszłej siły może być po prostu to, że zaczęto się tym interesować i podjęto próbę zmian.
- Ilekroć zaczynamy o tym rozmawiać, to wszystko idzie w dobrym kierunku, to jest najważniejszy czynnik, który sprawia, że wszystko zaczyna się zmieniać - powiedział Courier. - Przypominam sobie, że słyszałem takie rozmowy, gdy nasza grupa się pojawiała.
Póki co szczególnie we French Open Amerykanie ciągle muszą znosić gorycz porażki i pogodzić się z tym, że tegoroczny turniej na kortach Rolanda Garrosa (początek 24 maja) znowu będzie dla nich wielkim upokorzeniem. Ale McEnroe i Courier wierzą, że to się zmieni. A jeżeli oni wierzą, to ta wiara przejdzie na dzieci, młodzież i całe amerykańskie społeczeństwo. Cierpliwość zostanie wynagrodzona? Może to banał, ale coś co się zaniedbało trzeba odbudowywać krok po kroku i Amerykanie doskonale o tym wiedzą.