W piątkowych półfinałach Warsaw Open, najwięcej szczęścia mieli… organizatorzy. Kilka minut po ostatnim uderzeniu Alony Bondarenko, lunął bowiem rzęsisty deszcz. Na szczęście wcześniej zapadły singlowe rozstrzygnięcia i trzeba było jedynie przesunąć półfinał debla. Jeśli już mowa o rozstrzygnięciach, to za sensację trzeba uznać zwycięstwo Alexandry Dulgheru z dużo wyżej notowaną Danielą Hantuchovą. Dla sympatycznej Rumunki półfinałowy pojedynek był siódmym meczem w turnieju, bo zaczynała przecież od kwalifikacji. Mimo to właśnie ona w trzecim, decydującym secie po prostu zdemolowała Słowaczkę, wygrywając 6:1! Awans do finału tak prestiżowego turnieju Dulgheru uznała za najlepszy prezent urodzinowy. Za tydzień skończy bowiem 19 lat i nigdy wcześniej nie grała, nie tylko w finale, ale nawet w pierwszej rundzie turnieju z cyklu WTA Tour.
Faworyzowana Hantuchova szybko przegrała cztery pierwsze gemy, by potem je z nawiązką odrobić. Kiedy w drugim secie Słowaczka wyszła na prowadzenie 5:1 nikt już nie wierzył w Dulgheru. Nikt, oprócz samej zawodniczki! Rumunka skoncentrowała się i dużo ryzykując zaczęła mozolnie odrabiać straty. Wygrała seta w tie breaku, a w decydującej partii już niepodzielnie panowała na korcie.
W sobotnim finale nie będzie jednak faworytką. Zmierzy się w nim z ulubienicą dziennikarzy - Ukrainką, Aloną Bondarenko, która też nie miała, z urodzoną w Londynie Anne Keothavong łatwej przeprawy. W pierwszym secie przy stanie 5:1 dla Alony, zawodniczki z powodu deszczu na kilkanaście minut przerwały grę. Kiedy wróciły na kort okazało się Ukrainka wygrała wprawdzie partię, ale to Brytyjka, lepiej sobie radzi z mokrą nawierzchnią kortu centralnego. Bondarenko nie wykorzystała trzech pierwszych piłek meczowych i oddała kolejne dwa gemy. Ostatecznie jednak pokrzykując ze złości wygrała drugiego seta 7:5 i w sobotę o godz. 11.45 zmierzy się z … . No właśnie. - Zagram z Rumunką. Nazwisko? Nie wiem - szczerze przyznała faworytka finałowego pojedynku Warsaw Open 2009. Ukraińska tenisistka już dwa lata temu grała w finale warszawskiego turnieju. Uległa wtedy gładko Belgijce Justine Henin. - To się jutro nie powtórzy - zapewniła doskonale mówiąca po Polsku zawodniczka. A co mówiły inne półfinalistki?
Alexsandra Dulgheru: Wczoraj uświadomiłam sobie, że za tydzień mam urodziny i pomyślałam, że awans do półfinału tak dużego turnieju to wspaniały prezent. Teraz prezent jest jeszcze lepszy, ale może jutro będzie najwspanialszy? Muszę jednak przyznać, że niewiele brakowało, abym już w kwalifikacjach zrezygnowała z gry. W pojedynku z waszą Anną Korzeniak okropnie bolało mnie ramię. Trzy razy wzywałam pomoc medyczną i naprawdę byłam bliska rezygnacji. Na szczęście przełamałam się i wygrałam. Myślę jednak, że tamto spotkanie było tak samo trudne jak dzisiejszy półfinał. Może jedynie stawka była mniejsza. Co przesądziło o dzisiejszym zwycięstwie? Myślę, że moja dobra dyspozycja fizyczna, którą zawdzięczam rumuńskiemu trenerowi. Uważam, że w tenisie najważniejszy jest właśnie odpowiedni trening fizyczny. To pozwala na lepszą grę w trudnych momentach. Wracając do warszawskiego turnieju, muszę przyznać, że niewiele brakowało, abym tu w ogóle nie wystąpiła. Grałam w turnieju ITF we Francji i spóźniłam się na samolot. Na szczęście w Warszawie padał deszcz, moje spotkanie przełożono i zdążyłam (śmiech). Jutro zagram w finale i naprawdę nie wiem jak się wszystko potoczy. Chcę tak samo jak moja przeciwniczka wygrać, ale i tak powycinam gazetowe informacje z waszego turnieju i powieszę sobie nad łóżkiem. Nigdy przecież nie zarobiłam tylu dolarów. Co z nimi zrobię? Na razie wpłacę do banku, by dać sobie trochę czasu na zastanowienie. To dla mnie zupełnie nowa sytuacja.
Daniela Hantuchova: Wczoraj mówiłam, że nie znam mojej rywalki i dlatego dzisiaj musiałam poświęcić pierwsze gemy, by ją rozgryźć. Później opanowałam sytuację, ale ona zaczęła grać naprawdę znakomicie. Ani przez moment nie była to gra zawodniczki z dwusetnego miejsca w rankingu WTA. W trzecim secie poczułam już zmęczenie, bo przecież wczoraj też rozegrałam bardzo długi mecz. Rumunka zaczęła dużo ryzykować. Grała mocne piłki po linii, czego się zazwyczaj w trzeciej partii nie robi, a ja nie znalazłam już na to recepty. Po prostu rywalka zagrała dziś doskonałe spotkanie. Teraz tylko od niej będzie zależało czy utrzyma ten poziom i będzie dalej szła w górę rankingu.
Alona Bondarenko: Wbrew pozorom dzisiejszy mecz nie był taki trudny. Zaczęłam dobrze i szybko zdobyłam przewagę. Niestety spadł deszcz i po przerwie trudno było mi odnaleźć właściwy rytm gry. Moja przeciwniczka odbijała wszystkie piłki i nie mogłam skończyć żadnej akcji. Próbowałam więc atakować przy siatce, ale to też nie wychodziło. Zaczęłam się trochę denerwować i głośno prosiłam o rady siostrę i mamę. W końcu jednak wygrałam i myślę, że w jutrzejszym finale będzie inaczej niż na kortach Warszawianki. Dwa lata temu przegrałam tam finałowy pojedynek z Justine Henin. To się nie powtórzy (śmiech). Prawdę mówiąc po moich ostatnich dobrych występach w Madrycie byłam pewna, że w Warszawie też zagram dobrze. Z kim się jutro spotkam? Hmm, z Rumunką…, ale nie wiem jak się nazywa. Skoro jednak doszła tu do finału to będzie na pewno dobrze grała. W takich sytuacjach ranking nie ma znaczenia. Ja jednak liczę na zwycięstwo. Liczę też na dobry występ w Paryżu, gdzie spotkam się w pierwszej rundzie ze Słowaczką Dominiką Cibulkovą. Znam ją, bo grałyśmy ze sobą w ubiegłym roku. Będzie na pewno trudny mecz, ale jestem dobrej myśli.
Anne Keothavong: Mączka to nie jest moja ulubiona nawierzchnia i dla tego uważam, że awans do półfinału jest naprawdę dużym osiągnięciem. Wywożę więc z Warszawy same dobre wspomnienia. Nie tylko dlatego, że tak daleko zaszłam w turnieju, ale przede wszystkim z powodu doskonałej atmosfery na kortach. Powoli zaczynam już jednak myśleć o starcie na Roland Garros. Dzisiejsze losowanie nie nastroiło mnie optymistycznie. Gorzej już chyba nie mogło być. Dinara Safina jest przecież na samym szczycie i będzie ogromnie trudno toczyć z nią choćby wyrównany pojedynek.