Wojciech Potocki: Jest pani jedną z najlepszych tenisistek świata, ale nie wszyscy wiedzą, że zaczynała pani karierę w Polsce, w Kędzierzynie-Koźlu. Jak tam, razem z siostrami, trafiłyście?
Alona Bondarenko: To było jakieś dziesięć lat temu. Przyjechałyśmy na turniej ITF, "dziesięciotysięcznik". Po ostatnim meczu pan Andrzej Bandurowski, który był dyrektorem zawodów zaproponował mamie, byśmy wszystkie zostały. My miałyśmy trenować w klubie, a mama szkolić dzieci. Potraktowaliśmy tę propozycję bardzo poważnie i zostałyśmy w Kędzierzynie na dwa lata.
Szybka decyzja...
- No, nie. Dość długo zastanawiałyśmy się. Przeważył fakt, że na Ukrainie prawie nie było kortów, a w Polsce, pan Bandurowski zaproponował nam bardzo dobre warunki do treningu.
Byłyście wtedy nastolatkami i chodziłyście do miejscowej szkoły.
- Ja nie, bo za słabo znałam polski, by uczyć się w liceum, ale Katia, moja młodsza siostra tak. Uczyła się w kędzierzyńskiej szkole.
Za to teraz mówi pani po polsku doskonale.
Przez tamte dwa lata zdążyłam się nauczyć, a poza tym czasami przyjeżdżamy do Warszawy na turnieje i można sobie chwilę po polsku porozmawiać (śmiech).
Dziesięć lat temu nie tylko trenowałyście, ale byłyście nawet zgłoszone w Polskim Związku Tenisowym.
- Tak, grałyśmy wtedy jako zawodniczki Kędzierzyńskiego Klubu Tenisowego i jeździłyśmy na polskie turnieje. Stąd tak dobrze znamy wasz kraj.
Czemu ta kędzierzyńska przygoda skończyła się po dwóch latach? Nie rozmawiałyście z mamą o tym, by zostać w Polsce na zawsze? Może poprosić o nasze obywatelstwo?
- Musiałyśmy wracać do Kijowa, bo tam przecież został tata. To była decyzja naszej mamy (śmiech). O stałym pobycie w waszym kraju nawet nie myślałyśmy, ponieważ mamy na Ukrainie naprawdę dużą rodzinę i nie chciałyśmy żyć daleko od nich. Inny powód to nasza coraz lepsza gra. Zdecydowałyśmy wspólnie z mamą, że trzeba grać w coraz lepszych turniejach.
Jak pani wspomina tamten czas?
- Bardzo dobrze. Wedy, tak naprawdę, zaczęła się nasza kariera. Najpierw grałyśmy w turniejach juniorskich, potem jeździłyśmy po Polsce na turnieje seniorek. Na Ukrainie byłoby to nie możliwe.
Zostały z tego okresu jakieś przyjaźnie?
- Myśmy wtedy bardzo dużo trenowały i czasu na spotkania z koleżankami nie było zbyt wiele. Więcej przyjaciółek miała Katia, która chodziła do szkoły.
- Czy teraz, na Ukrainie, jesteście z siostrą traktowane, tak jak w Polsce Agnieszka i Ula Radwańskie?
- Można tak powiedzieć. Udzielamy wielu wywiadów, wszyscy pytają o nasze starty. Tak, siostry Bondarenko, są teraz na Ukrainie znane (śmiech).
Tworzycie z siostrą Kateryną jeden z najlepszych debli, na świecie. Grałyście już z siostrami Radwańskimi/
- Raz, na turnieju w Turcji i przyznam się, że nie udało nam się ich pokonać. Za to wygrałyśmy z Agnieszką, która występowała w parze z Martą Domachowską.
Pani kariera nabrała ostatnio przyspieszenia. Jak daleko chce się pani wspiąć się w rankingu WTA?
- Nic nie planuję, bo najważniejsze by dobrze grać Jeśli dalej będzie mi szło tak jak ostatnio, to na pewno wrócę tam gdzie byłam w zeszłym sezonie. Czyli do pierwszej dwudziestki.
W Warszawie będą kolejne punkty za finał, ale chyba liczy pani na zwycięstwie w sobotnim pojedynku z Rumunką Dulgheru. Ona jest klasyfikowana dużo niżej niż Alona Bondarenko.
- Czuję się u was jak w domu i będę się bardzo starać, aby wygrać. Nie lekceważę jednak rywalki, bo skoro doszła do finału to na pewno gra dobrze. Już dwa lata temu w finale warszawskiego turnieju i przegrałam. Teraz tak nie będzie.
Gra pani ostatnio bardzo dużo spotkań. Tuz po sobotnim finale lecicie, do Paryża, ale tam też będzie niewiele czasu na odpoczynek. Jak pani to wytrzyma fizycznie?
- Sądzę, że wolny będzie tylko jeden dzień. Tak już jest, kiedy wszystko się udaje i grasz dobrze, to nawet taki jeden dzień wystarczy by zregenerować siły. Wszystko jest tak ułożone, że ci którzy w jednym turnieju dochodzą do finału nie mają czasu na odpoczynek, przed następnym. Gdybym przegrała w pierwszej rundzie byłoby inaczej. Ja wole wygrywać (śmiech).
Pani trenerką jest mama Natalia. W półfinale Warsaw Open rad udzielał jednak młody chłopak. Kto to jest? Narzeczony?
- Nie, nie. Po prostu sparingpartner, który jeździ z nami na wszystkie turnieje. W Warszawie jest mama, ale ona nie może wszędzie z nami podróżować ponieważ mamy na Ukrainie szkółkę tenisową i koś musi dzieciaki trenować.
W Paryżu jednak będziecie z mamą.
- Nie, mama wraca (śmiech).
To dobrze czy źle? Wolicie gdy wam kibicuje, czy lepiej czuje się pani gdy nie patrzy na grę córki?
- Chciałabym, żeby więcej z nami jeździła. Niestety ma też inne obowiązki, więc często musimy sobie bez niej radzić. Wolę kiedy jest obok kortu, bo zawsze może coś podpowiedzieć, a często jej rady się sprawdzają.
W Warszawie zagra pani w finale. A w Paryżu? Postawiła sobie pani jakiś konkretny cel?
- Zawsze kiedy sobie wyznaczam jakieś ważne cele, to na korcie nic się nie udaje. Dlatego teraz postanowiłam po prostu dobrze grać i od kilku tygodni taka "taktyka" się sprawdza. Mówię, więc sobie - O.K. trzeba grać dobrze, a jak daleko zajdę to się dopiero okaże.
Na koniec wróćmy do Kędzierzyna. Chciała by pani tak jeszcze tam zagrać? Pan Bandurowski buduje nową piękną hale tenisową.
- Tak? Nie wiedziałam. Chciałabym w ogóle częściej grać w Polsce i mam nadzieję, że będzie u was więcej turniejów z cyklu WTA Tour. A Kędzierzyn? Jeśli tylko będzie okazja i mnie tam zaproszą to bardzo chętnie zagram. Mam przecież stamtąd wiele miłych wspomnień.