WP SportoweFakty: Pod koniec października odbyło się walne zebranie członków Polskiego Związku Tenisowego. Z jakich dokonań jest pan dumny?
Mirosław Skrzypczyński, prezes Polskiego Związku Tenisowego: Trzeba było, jako zarząd, rozliczyć się przed delegatami. Musieliśmy pokazać, co się działo przez okres poprzedniej kadencji. Sprawozdanie finansowe wypadło bardzo dobrze. W tak dobrej kondycji związek nie był dawno, mamy spore oszczędności, których zawsze brakowało, bo środki własne nie były wystarczające.
Udało się pozyskać grupę Lotos, sponsora strategicznego, którego nie było od lat. Sprawozdanie merytoryczne wypadło też dobrze, bo PZT rozpoczął wiele nowych projektów. Zbudowaliśmy z partnerami takie projekty jak cykl zawodowych turniejów Lotos PZT Polish Tour, projekt unikatowy na skalę europejską. To 10 zróżnicowanych turniejów rozgrywanych w różnych miastach Polski. Powstał profesjonalny team młodzieży - Lotos PZT Team. Skupia on najzdolniejsze polskie zawodniczki i zawodników, którzy dostają potężne wsparcie dzięki Grupie Lotos i z Ministerstwa Sportu i Turystyki. Poza tym PZT zrealizował projekt marzeń - Narodowy Dzień Tenisa na PGE Narodowym, gdzie spotykają się wszyscy młodzi zawodnicy i największe gwiazdy polskiego tenisa. Na płycie stadionu zbudowano ponad 40 kortów do mini tenisa, 2 korty centralne, gdzie przez cały dzień odbywają się imprezy sportowe. Główną gwiazdą tego przedsięwzięcia jest Agnieszka Radwańska, najlepsza polska tenisistka. PZT zbudował chyba największy program w historii polskiego tenisa, czyli "Narodowy Program Upowszechniania Tenisa 2019 - Rakiety LOTOSU", gdzie 100 klubów jest finansowanych całkowicie ze środków MSiT, Lotosu i innych naszych partnerów. To są podwaliny przyszłego wielkiego tenisa.
Czego się nie udało? Nie udało się doprowadzić do powołania centrum szkoleniowo-konsultacyjnego, które jest potrzebne, aby zdolna młodzież mogła bezpłatnie korzystać z treningów, obiektów i wiedzy naszych fachowców. Próbujemy współpracować z naszymi najlepszymi zawodnikami, którzy zakończyli kariery. Podczas walnego padły również zarzuty pod adresem PZT w związku ze sprawą z 2016 roku.
ZOBACZ WIDEO: Cristiano Ronaldo ma tam swój pokój, Lewandowski będzie kolejny? Byliśmy w ośrodku, w którym Polacy będą przygotowywać się do Euro 2020
Przypomnijmy: spotkanie z Argentyną zostało rozegrane w Ergo Arenie w 2016 roku na zbyt szybkim korcie. W związku z tym PZT został ukarany karą w wysokości 62 tys. dolarów. Dodatkowo Polska straciła 2000 punktów w rankingu reprezentacji, co oznaczało spadek na 37. pozycję.
Tak, dostaliśmy minusowe punkty i kary finansowe. W efekcie zostaliśmy bardzo nisko sklasyfikowani w punktacji narodów. W 2018 roku nastąpiła reforma rozgrywek Pucharu Davisa. Polska, mimo awansu do I grupy wywalczonego na korcie po wygranej z Rumunią, spadła do grupy III. My o tej reformie i zasadach reformy wiedzieliśmy pół roku wcześniej. Próbowaliśmy apelować, żeby zmienić decyzję, jednak na kongresie w Orlando w sierpniu 2018 roku reforma uzyskała poparcie 72 procent wszystkich federacji.
Ze strony sportowej zostaliście potraktowani nieuczciwie. Po pokonaniu Rumunii 3:2 mieliśmy wrócić do I Grupy Strefy Euro-Afrykańskiej, ale wskutek reformy wynik nie miał znaczenia, bo wiadomo było, że znajdziemy się w III Grupie.
Może nie tyle nieuczciwie, ile krzywdząco, jednak takie zasady zostały przyjęte. Chwilę potem ruszyły rozgrywki, byliśmy w III grupie. Odwołaliśmy się pismem do ITF, ale dostaliśmy odpowiedź, że nie cofną rozgrywek i reformy, która została przegłosowana. Planowaliśmy odwołać się w tej kwestii do CAS (Trybunału Arbitrażowego do spraw Sportu - dop. red.).
I to między innymi było kwestią sporną, podnoszoną przez pana oponentów na walnym zebraniu. Przypomnijmy: mieliście, jako PZT, zapłacić połowę kosztów zaliczki postępowania przed CAS - 21 tys. franków. Taką samą sumę miała wpłacić światowa federacja. Pan jednak uznał, że nie wyda tych pieniędzy, dodatkowo podnosząc argument, że nie będzie wydawał pieniędzy na utrzymanie kancelarii adwokackiej. Dlaczego?
To zbyt daleko idąca interpretacja. Stwierdziliśmy, że musimy znaleźć kancelarię, która przedstawi nam, co robić z tym problemem. Najpierw miała to być nasza kancelaria, jednak po 2 tygodniach analizy uznali, że nie mają doświadczenia w arbitrażach i nie dadzą rady bo sprawa jest bardzo trudna. Mieli się tym zająć dwaj nasi wiceprezesi, zgodnie ze swoimi kompetencjami. Przez dłuższy czas była cisza w tej sprawie, choć pytali o to także zawodnicy.
10 lutego 2019 roku wiceprezes do spraw organizacyjnych pan Jarosław Kowalewski podjął uchwałą obiegową decyzję, że do reprezentowania naszych interesów w CAS powołujemy kancelarię z Warszawy, w której pan wiceprezes zresztą kiedyś pracował. Zaznaczam jednak, że to była tylko uchwała, nie umowa, więc zgodziłem się na ten ruch. Poprosiłem równocześnie, aby kancelaria przygotowała nam program działania, wraz z wyliczeniami, ile nas to będzie kosztować.
Jeśli kancelaria uzna, że mamy szansę wygrać takie odwołanie, to proponowałem aby się dogadać. My mieliśmy pokryć koszty związane z wyjazdami czy noclegami prawników, natomiast gdyby udało się uzyskać odszkodowanie od ITF - bo wiadomo było, że reformy nikt nie cofnie - za spadek do III grupy, to zaproponowałem podział po 50 procent uzyskanej kwoty.
Jaki był efekt?
Nie dostałem żadnej odpowiedzi. Dzień po podjęciu uchwały zaczęły natomiast napływać do PZT dwie faktury z kancelarii, która miała zająć się naszą apelacją. Pierwsza z dnia 31.12.2018 roku na 15 500 zł, druga z dnia 31.01.2019 roku na 40 880 zł.
A co jest napisane na fakturze? Za co mieliście zapłacić?
Podaję przykłady: "Analiza dokumentacji w sprawie przygotowania projektu zeznań", "Analiza pisma ITF", "Przygotowanie pisma procesowego".
No dobrze, ale może kancelaria bierze takie pieniądze właśnie za wspomniane czynności, więc faktury są naturalną konsekwencją?
Momencik! Jakim tytułem kancelaria pracowała? Nie może ktoś pracować, jeśli nie ma umowy. Mało tego kancelaria wykonywała czynności w grudniu 2018 r. i w styczniu 2019 r., a przecież uchwała została przyjęta dopiero 10 lutego 2019 r. Cuda jakieś….
Nie mieliście umowy z kancelarią?
Nie mieliśmy żadnej umowy odnośnie pracy przy odwołaniu do CAS. Przyszli do mnie pracownicy PZT z fakturami, więc kazałem wstrzymać płatności. Pan wiceprezes Kowalewski nie potrafił wytłumaczyć tego tematu, a telefonów nie odbierał. Potem zaczęły napływać kolejne faktury i napływają do dzisiaj. Tych faktur jest obecnie na około 180 tysięcy zł, mimo że nadal nie mamy umowy. Była uchwała związku w tej sprawie, a to nie to samo. Ze wspomnianą kancelarią podpisaliśmy później, 3 kwietnia 2019 roku, umowę, ale tylko na bieżącą obsługę PZT na kwotę 5,5 tys. miesięcznie netto za 16 godzin pracy.
Jednak jeśli członkowie zarządu mogą podpisywać umowy w imieniu PZT na bieżącą obsługę związku, to może jest jakiś dokument, o którym pan nie wie, a który wiąże związek ze wspomnianą kancelarią przy obsłudze sprawy odwołania do CAS. Wtedy faktury mogłyby wynikać z tejże umowy.
Ale każda umowa musi być rejestrowana w PZT. Wiceprezes i członek zarządu mogą podpisać dokumenty, jednak muszą znajdować się one w zasobach PZT, a one nigdy nie zostały zarejestrowane. Nie ma kopii, niczego. Nie wykluczam, że taka umowa gdzieś powstała, ale ja o niczym nie wiem.
A próbował pan skontaktować się z tą kancelarią i spytać, na jakiej podstawie wysyłają wam faktury?
- Wysłaliśmy pismo do nich. Zwróciliśmy wraz z nim faktury z informacją, że nie przyjmujemy ich, bo nie mamy zawartej umowy. Reakcji nie było, jedynie napływały kolejne faktury. Potem przyszło pismo wymuszające na nas zapłatę wspomnianych 21 tys. franków. Dostaliśmy również mail od kancelarii, że jeśli będzie nas reprezentować przed CAS, zapłacimy za to 45 tys. zł. Chodzi o sam pobyt prawników w Lozannie. Drugie 45 tys. zł miały nas kosztować pisma procesowe, ale CAS to dopiero pierwszy krok. W razie wygranej idzie pan do sądu, co generuje kolejne koszty, których nikt z nami nie uzgadniał. Nikt nam nie przedstawiał preliminarz kosztów. Pan wiceprezes podał w "Przeglądzie Sportowym", że ten proces będzie nas kosztował między 80 a 100 tysięcy zł. Uważam całą sprawę za nieuczciwą i wg mnie jest w tym gdzieś drugie dno. Cokolwiek zaczyna się robić w sprawie finansów, powinniśmy dostać wycenę i kosztorys procesu sądowego. Tak się nie stało.
Jeden z zarzutów dotyczył pieniędzy od sponsorów. Pana oponenci uznają, że nie są one przeznaczone na konkretny cel, ale są do dyspozycji PZT, więc jako związek mogliście wpłacić 21 tys. franków na odwołanie do CAS.
To pokazuje, że walne zgromadzenie słusznie chciało odwołać niektórych członków zarządu (chodzi o Mikołaja Franasa, Sławomira Kimaszewskiego, Jarosława Kowalewskiego i Tomasza Wolfkego, którzy krótko przed głosowaniem podali się do dymisji - dop. red.). Na podstawie umowy z grupą Lotos mamy wyraźne określone, na co mogą iść pieniądze: na "Narodowy Program Upowszechniania Tenisa 2019 - Rakiety LOTOSU", na drużynowe mistrzostwa świata kobiet, na Lotos PZT Polish Tour, na Lotos PZT Team. Na nic innego. Nie ma mowy, że możemy robić z pieniędzmi co chcemy. Przecież musimy się potem ze wszystkiego rozliczyć. Co więcej, przygotowujemy raporty wraz z terminami i dopiero wtedy dostajemy pieniądze. Nie dostajemy ich w całości z góry, ale transzami, po przygotowaniu dokumentów dla sponsora, gdzie wykazujemy co zrobiliśmy i co nas czeka.
Czyli nie może wziąć pan pieniędzy od sponsorów na odwołanie do CAS?
Mamy środki własne i z tych środków pokrywamy takie sytuacje jak z odwołaniem do Lozanny. Jednak wtedy, kiedy mieliśmy wpłacić 21 tys. franków, na koncie mieliśmy środki ministerialne, których nie można ruszyć. Do tego mieliśmy środki z grupy Lotos, zaś środków własnych mieliśmy tylko tyle, aby pokryć wypłaty pracowników w PZT. Jeśli tego ktoś nie wie, to upewniam się, że odwołanie panów było słuszne. Wielokrotnie - na co mam korespondencję mailową - pytałem, skąd weźmiemy pieniądze na odwołanie do CAS, ale nigdy nie dostałem odpowiedzi. Nie dziwi mnie to, bo żadna z odwołanych osób nie pozyskała złotówki dla związku, jak też nie pomagała przy przygotowaniu programów funkcjonujących w PZT. Ponieśliśmy z kolei straty finansowe przez ich działalność.
Straty? Może pan podać przykład?
Jeden z członków zarządu był odpowiedzialny za program rozwoju tenisa amatorskiego. Zatrudnialiśmy pracownika w tym segmencie, ponosiliśmy koszty jego zatrudnienia. W ciągu dwóch lat pan mi pokazał prezentację i regulamin, ale poza tym nic się nie wydarzyło. Ponieśliśmy w związku z tym stratę 182 tys. zł, na co mam dokumenty. Dalej: w tym roku mogliśmy organizować drużynowy Puchar Federacji, na którym mogliśmy zarobić między 300 a 400 tys. zł. Niektórzy członkowie zarządu zdecydowali, że nie będziemy organizować turnieju w Polsce, a drużyna kobiet walcząc o awans do I grupy musi się bić w Luksemburgu, co oznacza dla nas wydatki.
To tylko niektóre przykłady.
A czemu nie mieliście rozegrać turnieju w Polsce?
W Polsce jest jedno miejsce, gdzie zgodnie z wytycznymi federacji mamy do dyspozycji 2 korty lub 2 hale, które mają trybuny oraz 3 korty treningowe, wszystkie z tą samą nawierzchnią, w promieniu do 1000 metrów. Tym miejscem jest Zielona Góra, w której mieszkam. Mamy tam przychylne władze samorządowe, które pomagają nam przy organizacji imprez tenisowych, wykładają na to pieniądze. Robiliśmy rozpoznanie innych miast, między innymi Gliwice i Warszawę, ale została Zielona Góra.
Pana przeciwnicy twierdzą, że uprawia pan prywatę, bo lansuje miasto, z którym jest związany.
Tam mamy odpowiednie warunki i dobry kontakt z miejscowymi działaczami. Prywata natomiast miałaby miejsce gdyby turniej odbywał się na moim prywatnym obiekcie i ja z tego tytułu miałbym zysk. Widać prywata dla każdego znaczy co innego.
Członkowie zarządu utrzymują, że nie wiedzieli na podstawie jakich kryteriów wybrano akurat Zieloną Górą, a pan wskazał jednoosobowo lokalizację. Tak było?
Jeśli ktoś się interesuje tenisem, to wie, że takie obiekty są tylko w Zielonej Górze. Graliśmy tam Puchar Davisa mecz ze Szwajcarią i RPA, kiedy jeszcze nie byłem prezesem PZT. Wtedy nie było zarzutów. Dostajemy tam obiekty za symboliczną kwotę. Kryteria są jasno określone - muszą spełniać warunki ITF. Do tego impreza musi się "spinać" od strony finansowej, a w tym przypadku tak było. Jeśli ktoś zna lepszą lokalizację, proszę ją podać.
Nikt z członków zarządu, którzy stawiają teraz zarzuty, nie kwestionował tego wyboru. Jeśli chcieli protestować, mogli to zrobić dawno temu. Przyjechali jednak do Zielonej Góry, spali i jedli na koszt PZT. Po roku ktoś odgrzewa temat szuka taniej sensacji stosując mało poważne argumenty.
Rozumiem, że ma pan odpowiednie dokumenty, które uzasadniają wybór pana miasta?
Mamy na to dokumenty w PZT. Ze strony ITF musi pan mieć akceptację lotnisk, środków transportu, hoteli, wszystkiego. Przyjechał nawet supervisor z federacji, który pilnował przygotowań do imprezy z lutego 2019 roku - turnieju w ramach Pucharu Federacji. Wszystko zakończyło się pismem z ITF, w którym zostaliśmy wyróżnieni za doskonałą pracę. Zaproponowano nam organizację podobnego turnieju w 2020 roku, jednak ja się już tego nie podejmuję. Jeśli członkowie zarządu chcą, niech ogłoszą konkurs i wybiorą inne miasto, skoro uznają Zieloną Górę za nieodpowiednie miejsce. Efekt: pięciu członków zarządu napisało do ITF pismo, w którym informują, że Polska rezygnuje z organizacji turnieju kobiet. Impreza odbędzie się m.in. w Luksemburgu, gdzie zagrają nasze zawodniczki.
Według pana Jarosława Kowalewskiego, wiceprezesa i byłego już członka zarządu - pożyczał pan pieniądze na prywatny turniej Warsaw Sport Group, czego pan robić nie mógł.
Kiedy, jako PZT, organizujemy turniej w Polsce, ponosimy odpowiedzialność finansową wobec ITF za to, że taka impreza się odbędzie. Tak samo było z turniejem przygotowywanym przez Warsaw Sport Group, klubem będącym członkiem PZT. Na 3 tygodnie przed rozpoczęciem rozgrywek dostaliśmy informację, że wycofał im się główny sponsor. W razie odwołania turnieju o puli 60 tys. dolarów, ITF nakłada na PZT karę w wysokości puli nagród. Mogliśmy więc zapłacić karę, a potem egzekwować pieniądze od Warsaw Sport Group, albo uzgodnić sprawę z ITF. Członkowie światowej federacji uznali, że przeznaczą nam nagrodę w wysokości 64 tys. dolarów, zgodnie z taryfikatorem, za dobrą organizację tenisowych imprez. PZT z tej puli miał pożyczyć Warsaw Sport Group 35 tys. dolarów.
Podkreślam jednak, że to nie były nasze pieniądze, tylko światowej federacji. Mamy na wszystko dokumenty i przelewy, bowiem wspomniane 35 tys. dolarów przyszły z konta ITF.
Przygotowaliśmy umowę pożyczki, zabezpieczyliśmy się wekslem od organizatorów turnieju i wtedy przelaliśmy im pieniądze. Widzę to tak: odwołani członkowie zarządu celowo chcieli wywołać wrażenie, że robię coś źle, że nic się nie dzieje, że związek nie przynosi korzyści, żeby przejąć władzę w związku.
Na wszystkie zarzuty odpowiedziałem na walnym zebraniu, gdzie przyjechali przedstawiciele całego środowiska. Ludzie tenisa uznali, że moje oraz moich pozostałych partnerów z Zarządu PZT argumenty są słuszne i wsparte dokumentami, po czym zgodzili się, żeby odwołać czterech członków zarządu, piąty podał się do dymisji dwa dni później.