#DzialoSieWSporcie. Wykształcony, elokwentny, ustatkowany i z... AIDS. Ameryka była w szoku

- Niektórzy z was słyszeli, że mam pozytywny wynik testu na HIV, który powoduje AIDS. To prawda - mówi otoczony dziesiątkami mikrofonów Arthur Ashe. W tym momencie ludzie zdają sobie sprawę - "przekleństwo gejów", może dotknąć każdego z nich.

Bartłomiej Bukowski
Bartłomiej Bukowski
Arthur Ashe Getty Images / Joch/ullstein bild / Na zdjęciu: Arthur Ashe
Jest 8 kwietna 1992. Na konferencję prasową wychodzi wykształcony, elegancki, a co najważniejsze, heteroseksualny mężczyzna - widzowie wstrzymują oddech.

Arthur Ashe, szanowany działacz społeczny, filantrop, a także tenisowy mistrz staje przed kilkudziesięcioma mikrofonami.

- Począwszy od mojego przyjęcia do szpitala w Nowym Jorku na operację mózgu we wrześniu 1988 r., niektórzy z was słyszeli, że mam pozytywny wynik testu na obecność wirusa HIV, który powoduje AIDS. Tak rzeczywiście jest - mówi spokojnym, stonowanym głosem.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film

Spokoju Ashe nie podziela społeczeństwo. - To wyznanie zwiększa mój strach. Myślę, że lepiej, żeby nikt o tym nie wiedział - mówi Davide Sanguinetti, student pierwszego roku i tenisista reprezentujący Uniwersytet w Kalifornii.

Lata 80. XX wieku. AIDS sieje postrach. Choroba uchodzi za "nową dżumę". Z początku uznawana za przypadłość homoseksualistów i narkomanów. "Przekleństwo gejów" - tak potocznie mówią o niej ludzie.

Kilka miesięcy wcześniej na podobny coming out zdobył się Magic Johnson. To jednak dopiero Ashe uświadamia ludziom, że ta choroba naprawdę może dotknąć każdego. W przeciwieństwie do Johnsona jest spokojnym, ułożonym człowiekiem, od 15 lat żonaty, od 5 lat ojciec małej Camery. Zresztą jego małżonka - Jeanne Moutoussamy, stoi obok niego podczas historycznej konferencji.

- Arthur i ja musimy nauczyć ją, jak reagować na nowe, różne i czasem okrutne komentarze, które mają niewiele wspólnego z jej rzeczywistością - mówi Jeanne o przyszłości ich małej córeczki.

Johnson choroby nabawił się z powodu licznych partnerek seksualnych. Ashe natomiast padł ofiarą ograniczeń ówczesnej medycyny. Nikt nie sprawdzał czy krew, której transfuzję przeszedł zawodnik, nie zawiera wirusa.

Rodzynka w ryżowym puddingu 

Lata 70. XX wieku. Tenis to sport białych ludzi. Czarnoskórzy nie odgrywają znaczących ról. Do czasu. Sport się zmienia. W 1968 roku w US Open po raz pierwszy zdecydowano się zezwolić amatorom na wspólną grę z profesjonalistami. Eksperci skazują jednak pierwszą z grup na pożarcie. Nawet najwyżej rozstawiony z amatorów - Arthur Ashe, w najbardziej optymistycznych scenariuszach miał zakończyć przygodę w ćwierćfinale.

Żeby w ogóle móc wystartować w wielkoszlemowym turnieju, 25-letni Ashe musiał najpierw wywalczyć sobie przepustkę z akademii wojskowej w West Point. Porucznik jednak udowadnia, że warto było go puścić na turniej. Na kortach gładko pokonuje kolejnych rywali, by w finale, po wyniszczającym pięciosetowym boju pokonać Toma Okkera.

Ashe staje się pierwszym czarnoskórym tenisistą zwyciężającym w Wielkim Szlemie. - Byłem zauważalny jak jedyna rodzynka w puddingu ryżowym - komentował wówczas fakt, że był jedynym Afroamerykaninem wśród 128 uczestników turnieju.

Triumf w US Open nie sprawił jednak, że nagle nabrano szacunku do czarnoskórych tenisistów. Jeszcze na długie miesiące po tym wydarzeniu spotykał się z wieloma oznakami rasizmu. - Złaź z sali - krzyczał do niego biały właściciel klubu tenisowego na Florydzie, gdzie chciał potrenować.

Z czasem jednak jego status zaczął wzrastać. W 1970 roku podpisał jeden z najbardziej lukratywnych kontraktów w historii dyscypliny z Lamarem Huntem. W kolejnych miesiącach stawał się twarzą coraz większej liczby marek. Obalał kolejne mity, że Afroamerykanin nie może zajść tak daleko. Jego rosnąca popularność, zarówno wśród innych czarnoskórych, ale także wśród białych sprawiła, że zaczęto również inaczej patrzeć na czarnych sportowców.

Przebudzenie

Ashe był idealnym zaprzeczeniem wyobrażenia o gwiazdorze. Cichy, pokorny, nieśmiały. Długo nie miał odwagi wypowiadać się na tematy, którego go bolały. Po swoim pierwszym wielkim sukcesie postanowił jednak, że nie może dłużej milczeć.

- To były czasy, gdy poczułem palący wstyd, że nie byłem  z innymi czarnymi, ale też białymi, stojącymi przed wężami ognia, psami policyjnymi, pałkami, kulami i bombami. Wraz ze wzrostem mojej sławy wzrosła także moja udręka - wspomina po latach.

Ashe mocno zaangażował się w politykę poświęcając się walce o prawa czarnoskórych. Z czasem zyskał duży szacunek jako silny działacz społeczny na rzecz praw obywatelskich, filantrop oraz ambasador sportu i fair play.

Zapamiętany został jednak przede wszystkim przez zmianę podejścia ludzi do AIDS, o co walczył do ostatnich chwil swojego życia. Stał się wzorem dla milionów swoich rodaków. Dziedzictwo trwa do dziś. Jego imieniem nazwano arenę, na której odbywa się US Open. Corocznie przyznawana jest także nagroda jego imienia dla osób ze świata sportu "wykraczających poza sport", którzy nie boją się walczyć w ważnych sprawach bez względu na koszty.

Arthur Ashe zmarł 6 lutego 1993 roku na zapalenie płuc. W jego pogrzebie wzięło udział ponad sześć tysięcy ludzi. Bill Clinton pośmiertnie odznaczył go Medalem Wolności, a na Richmond Avenue Monument stanął jego pomnik.

Z powodu zagrożenia epidemią koronawirusa, apelujemy do Was, byście unikali skupisk ludzkich. Wspieramy akcję #zostanwdomu. Pod hasztagiem #DzialoSieWSporcie każdego dnia będziemy przypominać ważne, ciekawe, niesamowite zdarzenia, które zapisały się w historii sportu.

Inne teksty z serii #DzialoSieWSporcie 

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×