Przed rokiem w byłej stolicy Imperium Osmańskiego trzeci w karierze tytuł zdobyła Isia. Do Pattai (tytuł czwarty i na razie ostatni) jechała potem jako wielka gwiazda, w końcówce sezonu gruntując swoje miejsce tuż za absolutnym topem. Ją już rywalki poznały bardzo dobrze, nierzadko się na tym potykając.
Mówi się, że jej „mała” siostra jest tak samo predestynowana do wysokich pozycji. Jeśli tak, droga do tego prowadzi jednak z mniejszą werwą i wyłączeniem elementu zaskoczenia. W wieku Uli bowiem Agnieszka miała już na koncie wygraną z Marią Szarapową i zdjęcie na pierwszej stronie dziennika „New York Times”.
Będąca jeszcze kilkanaście miesięcy temu chodzącym po korcie wulkanem (na dodatek z bronią w ręku) Ula kwitła na oczach coraz większej rzeszy widzów na całym świecie, coraz częściej mając okazję gry w tych samych turniejach co Agnieszka. Gdy ta w listopadzie ubiegłego roku jako pierwsza Polka w historii brała udział w mistrzostwach WTA, Ula produkowała się w pierwszym poważnym turnieju tenisowym w rodzinnym Krakowie.
To wtedy, osiem miesięcy temu, papa Radwański odważył się powiedzieć, że jego młodsza pociecha gra w końcu jak „dorosła panna”. Przy własnej publiczności, której obecność mogła przecież podnieść poziom zdenerwowania, Ula ku zdziwieniu ale i satysfakcji jej przychylnych, nie robiła fochów i tylko czasami wymruczała przekleństwo. (Notabene w jednym z najbardziej niezapomnianych w karierze meczów, grubo po północy, uszczupliła się o punkt za obrazę rywalki.)
Jest zupełnie zrozumiałe, że Ula, dorosła już i, jako dorodna blond włosa Polka, obiekt zainteresowania męskiej części trybun, jest usatysfakcjonowana zanotowanym w ciągu ostatnich miesięcy postępem. Kończąc ostatni juniorski sezon (2008), chciała wejść w ciągu roku do pierwszej setki światowego rankingu. Dziś jest 70. i zapewne na tym nie poprzestanie, bo apetyt rośnie w miarę jedzenia.
Stambuł jest okazją znakomitą do udowodnienia, jeszcze nie na wielkiej imprezie, że kolejna nastolatka puka do drzwi czołówki światowej. Uli brakuje spektakularnego triumfu: takiego, wobec którego nie musiała by mieć już absolutnie żadnych kompleksów wobec Agnieszki. W ćwierćfinale turnieju w Turcji może się spotkać z Wierą Zwonariową. Czemu by nie ona na początek?
Renesans Sanduskiej
Pięknie zwróciła na siebie uwagę w ostatnim tygodniu Patrycja Sanduska. Różnica między nią, już 22-latką, a co najmniej tuzinem polskich zawodniczek podobnej daty, polegała na tym, że wychowanka Pabianickiego KT nigdy nie wygrała żadnego turnieju ITF.
Triumfując w niedzielę w Les Contamines we Francji w imprezie tego zawodowego cyklu, uzupełniła brak w CV. Wygrała Sanduska na dodatek nie jakiś satelicki (o minimalnej puli nagród 10 tys. dol.) turniejik, a rywalizację w zawodach z pulą 25 tys. dol., w których startują zawodniczki mające jeszcze jakieś ambicje sportowe.
Z przykrością bowiem przekonuję się, że tabun polskich tenisistek w wieku policealnym z gry w tenisa robi sobie jedynie rozrywkę, na dodatek nietanią. Jeżeli notowana w czołówce listy klasyfikacyjnej PZT zawodniczka w tym wieku mówi z żalem, że „ma już(!) dwadzieścia lat”, to trzeba zapytać czy w rozwoju tenisowym zabrakło talentu, pieniędzy czy tylko zaangażowania.
Nie znam Sanduskiej, ale wiem, że w pabianickich warunkach narzekać nie mogła. Dziś w tamtejszym klubie szkolą się jedynie dwie juniorki: Katarzyna Kawa i Edyta Cieplucha. Jeżeli nie tylko one będą wiedziały czego chcą, w kryzysowym wieku wchodzenia w dojrzałość nie powiedzą, że są już za stare na posiadanie ambicji.