Roland Garros w czasie pandemii. Bańka bezpieczeństwa dla tenisistów i przeraźliwe zimno

PAP / Wojciech Olkuśnik / Na zdjęciu: Mariusz Fyrstenberg
PAP / Wojciech Olkuśnik / Na zdjęciu: Mariusz Fyrstenberg

- Nie mogliśmy wychodzić z hotelu, choć byli w nim goście spoza turnieju - tłumaczył Mariusz Fyrstenberg, który miał okazję być w Paryżu podczas Rolanda Garrosa. Organizatorzy robili wszystko, by zapewnić bezpieczeństwo w trudnym czasie.

Początkowo Roland Garros był zaplanowany na przełom maja i czerwca. Pandemia koronawirusa pokrzyżowała plany organizatorom i tenisistom. Ci pierwsi, nie pytając o zdanie tych drugich, przenieśli tegoroczną edycję na październik. Początkowo nie spotkało się to z pozytywnymi komentarzami, jednak im bardziej oddalał się restart sezonu, tym bardziej zawodnicy byli głodni gry. Nie przeszkadzała im nawet jesienna aura w Paryżu.

Lista nieobecnych była też nieco krótsza niż w US Open, ale zasady zachowania bezpieczeństwa były podobne. - Oczywiście stu procentowego bezpieczeństwa nigdy w takiej sytuacji nie będzie. Organizatorzy bardzo się starali nam je zapewnić. Z drugiej strony obsługa takiej imprezy to kilkaset osób. Oni nie są utrzymywani w bańce. W strefie zawodniczej przebywały osoby, które po pracy wracały po prostu do domu. Starali się jednak zachowywać dystans, byli w maskach, za szybami - tłumaczył nam Mariusz Fyrstenberg, który w Paryżu występował w roli trenera. Były polski deblista współpracuje z duetem Frederik Nielsen / Tim Puetz.

- Nikt z nas nie mógł wychodzić z hotelu, ale równocześnie w tym samym hotelu mieszkali inni goście. To pewnie można było rozwiązać inaczej. Z drugiej strony śniadania dla zawodników serwowane były w osobnym pomieszczeniu. Organizatorzy zrobili co mogli, nigdy jednak nie da się w pełni odseparować wszystkich - podkreślił kapitan reprezentacji Polski w Pucharze Davisa.

ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Tomaszewski zachwycony nagrodami Lewandowskiego. "To jeden z najszczęśliwszych dni polskiego futbolu"

On sam przebywał w strefie zawodniczej, do której wstęp miały właśnie sztaby szkoleniowe. Fyrstenberg uważa, że na dłuższą metę takie zasady to tylko półśrodek. - Może to tak wyglądać, ale gra się przecież dla ludzi. To trudne dla zawodników, żeby cały czas spędzali w hotelu, a wyjścia były możliwe tylko na korty. Zarazem to też duże koszty dla organizatorów. Stworzenie takiej bańki, zapewnienie bezpieczeństwa, to nie są tanie rzeczy. Co 2-3 dni były też przechodziliśmy też testy na obecność koronawirusa. Można tak żyć, ale jest to strasznie męczące - podkreślił były deblista.

Problemem październikowego terminu była też pogoda. Mariusz Fyrstenberg nie przypomina sobie, by rozgrywał kiedyś turniej w takiej temperaturze. - Bywały pojedyncze mecze, gdy było tak zimno. Tu siedziałem podczas meczów deblowych, kiedy równocześnie grała Iga Świątek i faktycznie łatwo pod tym względem nie było. Zakłada się jednak spodnie z lycrą, długie rękawki i już. Na szczęście w trakcie meczu, kiedy już się gra, jest gorąco. My jesteśmy z Polski, jesteśmy przyzwyczajeni do takich warunków i to nie robi na nas wrażenia, południowcy mają z tym większy problem - zakończył Fyrstenberg.

W sobotę Iga Świątek zagra w finale z Sofią Kenin o godz. 15:00. Prognozy przewidują około 14 stopni Celsjusza.

Czytaj też: 
Tenis. Roland Garros. Tego nie było od 1977 roku. Iga Świątek przechodzi do historii
Tenis. Roland Garros. Iga Świątek: Gra pojedyncza to inna historia

Źródło artykułu: