Tenis nadwiślański: Potrzebujemy więcej Kubotów

Łukasz Kubot to jedyny polski tenisista, który daje nam powody do radości. Nie ma się co oszukiwać, tenis męski w Polsce jest w fatalnym stanie.

Smutne jest to co powiedział Dawid Celt, wicemistrz Polski o Kubocie: - Jest najbardziej profesjonalnie podchodzącym do sprawy polskim zawodnikiem. To profesjonalista w każdym calu: począwszy od porannej pobudki.

Z tego jednego zdania wyłania się cały obraz polskiego tenisa. Nie mamy pieniędzy, nie ma wsparcia związku, to jest fakt niezaprzeczalny. Ale sprawa rozbija się nie tylko o finanse, bo poważnym problemem jest także podejście do treningów.

Kubot doszedł do wszystkiego praktycznie sam. Tenis stał się jego życiem. Jego upór i determinacja przyniosły efekt. Przyjemnie się na niego patrzyło podczas turnieju Serbia Open w Belgradzie. W finałowym meczu z Novakiem Djokovicem Polak zebrał olbrzymią porcję braw od serbskiej publiczności za ambitną postawę. Wydawać by się mogło to oczywiste, zawsze trzeba walczyć, dać z siebie wszystko, by później móc powiedzieć, że więcej się zrobić nie dało, rywal po prostu był lepszy. Niestety dla polskiego sportowca takie oczywiste to już nie jest.

Chyba nikt nie ma złudzeń, że Kubot zrobi jeszcze wielką karierę. Ale postawą godną prawdziwego sportowca zyskał sympatię fanów tenisa nie tylko w Polsce. Jak ciężko w Polsce do czegoś dojść chyba dla nikogo nie jest żadną tajemnicą. Nie jeden młody chłopak już dawno by dał sobie z tym spokój, gdyby napotkał na takie trudności jak Kubot, gdyby ciągle mu rzucano kłody pod nogi. Ale dzielny lubinianin nie dał się złamać. Pokazał, że w Polsce, mimo tylu problemów też można do czegoś dojść, tylko potrzeba jest ciężka praca, upór i konsekwencja. Trzeba tylko stosować technikę drobnych kroczków, czyli być po prostu cierpliwym. I oby takich tenisistów było w Polsce więcej, bo tylko tacy mogą odbudować białą dyscyplinę w Polsce. Mamy Jerzego Janowicza, który wydaje się być niezwykle inteligentnym sportowcem poważnie podchodzącym do tenisa. Oby tylko tenis za szybko mu się nie znudził, bo w Polsce mamy pełno zdolnej młodzieży, która pogubiła się w swoim życiu i nie wie co ma ze sobą zrobić.

Żal było patrzeć

Przed tygodniem napisaliśmy, że Stambuł to dla Urszuli Radwańskiej doskonała okazja, by pokazać, że coraz bliżej jej do światowej czołówki. Niestety zamiast spektakularnego triumfu była porażka poniesiona w koszmarnym stylu. Wprawdzie w ćwierćfinale, ale to w jakim stylu Polka przegrała psuje wszystko. Już po dwóch przegranych gemach w meczu z Timeą Bacsinszky gorąca głowa urodziwej krakowianki zaczęła wykonywać złą robotę. Już wtedy pojawiły się pierwsze oznaki nerwowości, bezradności. No i wszystko poszło bardzo szybko. Ula zachowywała się jak mała dziewczynka, która najchętniej zabrała by wszystkie swoje zabawki i poszła się bawić gdzie indziej, bo towarzystwo jej nie odpowiada.

To jest kolejny sygnał, że Ula sama sobie z tym wszystkim nie poradzi. Nie chce słuchać rodziców, którzy proponują jej skorzystanie z pomocy psychologa. A przecież to nie jest żaden wstyd. Najwięksi sportowcy korzystają z porad psychologicznych, a oni są przecież narażeni na nieporównywalnie większy stres. Albo może, tak jak pisze jedna ze znanych blogerek, Uli potrzebny jest po prostu trener, który będzie ją trzymał krótko na smyczy i zmusi ją do ostrego treningi? Bo jedno drugiego nie wyklucza. W tej chwili Ula zachowuje się jak rozkapryszona panienka, której brakuje dyscypliny. Gdy poczuje nad sobą bat to może raz na zawsze wyzbędzie się swoich dziecinnych odruchów, niegodnych zawodowego sportowca. Może właśnie to dobra droga w kierunku zmiany nastawienia mentalnego Uli?

Siostry w Mieście Aniołów

Ula bardzo szybko będzie miała szansę na rehabilitację. Może to i lepiej, nie będzie zbyt długo rozmyślać. W Los Angeles zagra z Julie Coin, tą która przed rokiem na Flushing Meadows pokonała Anę Ivanovic. W przypadku zwycięstwa Ulę czekałby rewanż za Wimbledon z Dominiką Cibulkovą, z którą przegrała grając tylko odrobinę lepiej niż w ćwierćfinale w Stambule. Tutaj przychodzi mi do głowy taka myśl. Boję się, aby Ula nie stała się taką Martą Domachowską, która dobrze zaczyna grać wtedy, gdy już wszyscy ją przekreślili.

Na razie takie porównanie to grube nadużycie, bo Ula przecież ma dopiero niespełna 19 lat. Marta zupełnie nieoczekiwanie znalazła się w czołowej 40 w 2006 roku i w wielkim świecie się pogubiła. Nie miał jednak kto na nią krzyknąć, potrząsnąć nią, sprowadzić na ziemię i stało się to co się stało. A nawet jeżeli próbował to napotykał na opór ze strony mamusi Domachowskiej. Ula w ważnych meczach staje się kłębkiem nerwów niekoniecznie dlatego, że ma słabą psychikę. Być może chodzi o to, że ma za dużo luzu i swobody na co dzień i potem przekłada się to na jej poczynania na korcie. Jest bierna, taka leniwa, patrzy bezradnie jak leci piłka, będąca absolutnie w jej zasięgu i nawet nie próbuje do niej biec. To co dało efekty u Agnieszki niekoniecznie musi przynieść wymierne rezultaty u Uli.

A co tam właśnie u Agnieszki słychać? Ciągle pozostaje chociażby bez półfinału w tym sezonie. Na Iśkę jednak cały czas patrzę ze spokojem, bez wysuwania pochopnych wniosków. Ma w końcu dziewczyna prawo do jednego słabszego sezonu (w poprzednich systematycznie robiła postępy). Co mają powiedzieć Anna Czakwetadze czy Nicole Vaidisova, które wpadły w potężny dołek i nie mogą się z niego wygrzebać od paru ładnych miesięcy? Zobaczymy co będzie od stycznia, a może jeszcze w Nowym Jorku zobaczymy Isię, jaką chcielibyśmy zawsze oglądać. Po cichutko liczę na dobry wynik w Los Agneles. Półfinał z Dinarą Safiną jest absolutnie w jej zasięgu, a to byłby dobry prognostyk przed US Open, po którym w 2007 roku tak naprawdę po raz pierwszy było o niej głośno na całym świecie.

Komentarze (0)