- Jestem głodny zwycięstw po ostatniej przerwie - mówi w dzienniku "L'Équipe". W środę (czwartek naszego czasu) meczem z Amerykaninem Johnem Isnerem zaczyna turniej w Waszyngtonie. To jego pierwszy występ od Wimbledonu.
- To była z pewnością porażka, po której mogłem być zawiedziony - mówi o boju z Ivo Karloviciem w trzeciej rundzie. - Ale relatywnie patrząc, jestem obecnie w fazie przystosowywania się do nowej rakiety, której wtedy używałem po raz pierwszy - tłumaczy.
Do Londynu chce 24-letni Tsonga wrócić w listopadzie. Odbędzie się tam kończący sezon turniej Masters z udziałem ośmiu najlepszych zawodników roku.
Na jaw przed dziennikarzem "L'Équipe" wyszło, że Tsonga nie zna swojej obecnej pozycji w klasyfikacji ATP Race. To ranking na podstawie tylko tegorocznych wyników, w którym Francuz zajmuje czternastą pozycję, tracąc do promującej 500 punktów - tyle, ile dostanie zwycięzca imprezy w Waszyngtonie.
Po Wimbledonie trenował dwa tygodnie w Szwajcarii. W sobotę wydał za mąż w rodzinnym Le Mans starszą siostrę Sashę, a w niedzielę był już w stolicy Stanów Zjednoczonych. Środkiem do celu, awansu do czołowej piątki świata, ma być strata wagi.
- Chcę tracić wagę, ale robić to inteligentnie - przyznaje marzący kongijskie korzenie zawodnik o oficjalnych warunkach fizycznych 1,88 m / 91 kg. - Nie tak, by schudnąć w dwa miesiące, a potem powrócić do starej wagi. Chcę tracić kilogramy stopniowo, tak jak od początku roku. Mój metabolizm dobrze to znosi - mówi.
W swojej zawodowej karierze Tsonga prawie zawsze był kontuzjowany w sierpniu. Również w ubiegłym roku nie zdobył w cyklu poprzedzającym US Open żadnych punktów i teraz ma szansę na kolejny awans w notowaniu ATP. A potem wielkoszlemowy turniej na Flushing Meadows, gdzie doszedł w poprzednim sezonie do trzeciej rundy.
Tsonga wygrał trzy czwarte meczów w tym sezonie, zdobywając dwa tytuły w cyklu ATP: w Johannesburgu i Marsylii. W Melbourne, gdzie przed rokiem doszedł do finału Australian Open, zakończył udział w ćwierćfinale.
Ranking nie jest jednak jego obsesją. - Kiedy awansowałem na siódme miejsce, ktoś powiadomił mnie o tym w smsie. To nie zmieniło mojego dnia: bycie siódmym czy może jednak ósmym tenisistą świata. Tak długo jak nie jesteś pierwszy, drugi czy trzeci, to nic nie zmienia - wyjaśnia.