W kwietniu lekarze zdiagnozowali u polskiego zawodnika wadę serca. Dla 30-latka, który trenuje ponad 20 godzin tygodniowo, to mogło brzmieć jak wyrok. Choć podczas treningów radził sobie jednak z groźnymi symptomami, to już podczas zawodów (do pokonania ma 3,8 km pływania, 180 km jazdy na rowerze i 42 km biegu) problemy zdrowotne okazały się jednak trudne do przezwyciężenia. Robert Wilkowiecki ostatecznie nie ukończył dwóch najważniejszych tegorocznych startów.
Pierwszy wypadek w wodzie potraktował jako ostrzeżenie, a po nim pomogła mu współpraca z psychologiem. Po drugim postanowił przedwcześnie zakończyć sezon. - Jeszcze wrócę na najwyższy poziom - przekonuje sportowiec.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: W zeszłym tygodniu nie zdołał pan ukończyć mistrzostw świata na Hawajach ze względu na kolejne objawy arytmii serca. Sytuacja jest aż tak poważna?
Robert Wilkowiecki, wicemistrz Europy w triathlonie z 2022 roku: Już w trakcie przygotowań wiedziałem, że mam objawy arytmii napadowej, ale liczyłem, że nauczę się tym dobrze zarządzać. A przede wszystkim, że nie będzie to miało wpływu na moje wyniki. Tak się jednak nie stało. Ten sezon był dla mnie fatalny. Kilkukrotnie musiałem wycofywać się z wyścigów właśnie przez problemy ze zdrowiem.
Dostał pan w ogóle zgodę od lekarzy na starty?
Żeby była jasność - startowałem tylko dlatego, że lekarze poinformowali mnie, że arytmia bezpośrednio nie zagraża mojemu zdrowiu czy życiu. Nie jest to wada samego serca, a symptomy arytmii są stosunkowo lekkie. Z tego właśnie powodu liczyłem, że nauczę się z tym trenować i nie przeszkodzi mi to na zawodach. Niestety w trakcie roku nie nauczyłem się przewidywać kolejnych symptomów, a one ciągle mnie zaskakiwały.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ależ to wymyślił! Gol bezpośrednio z rzutu rożnego
Jak objawia się u pana arytmia?
Już rok temu obserwowałem, że czasami nawet przy luźnym biegu, rytm serca nagle wzrasta ze 140 na około 200 uderzeń na minutę. Nie było to powiązane z wysiłkiem, więc wtedy jeszcze uważałem, że to po prostu błąd pomiaru. W tym roku zaczęło przytrafiać się to znacznie częściej, a dodatkowo towarzyszyły temu zawroty głowy, uczucie kołatania serca, zaczynałem mieć miękkie nogi, robiło się gorąco i zbierało na wymioty. Nigdy jednak nie zemdlałem z tego powodu.
Brzmi to bardzo poważnie, zwłaszcza że w triathlonie zaczyna pan rywalizację od 3,8 km pływania na otwartych akwenach. Nie obawiał się pan, że coś może zdarzyć się w wodzie, a wtedy konsekwencje mogą być znacznie poważniejsze?
Jedyny taki przypadek przytrafił mi się w tym roku podczas zawodów we Frankfurcie. Płynąłem w czołowej grupie, a do mety pozostało maksymalnie 600 metrów. Nagle osłabłem i to na tyle mocno, że musiałem się zatrzymać. To był "atak" arytmii. Nie wiedziałem, co się dzieje, a do wszystkiego doszła jeszcze panika. Przyznam, że przez moment myślałem o tym, by prosić ratowników o pomoc. Ostatecznie wymiotowałem w wodzie. Próbowałem wrócić do rywalizacji, ale po chwili znów wymiotowałem. To trochę trwało, a dopiero po chwili się ocknąłem. Czułem, że jest źle, więc końcówkę pokonałem już wolnym tempem.
Co było później?
Po wyjściu z wody czułem się fatalnie. Na brzegu zobaczyłem mój team i szybko opowiedziałem co się stało. Przed wycofaniem się z wyścigu potrzebowałem potwierdzenia, że dobrze robię. Dopiero oni powiedzieli mi, że wyszedłem z wody zupełnie blady. Nie potrzebowali moich słów, by wiedzieć, że dzieje się coś złego. Oddałem chip i wróciłem do hotelu.
Czy po takim doświadczeniu nie bał się pan wejść do wody?
Od kilku lat współpracuję z psychologiem i to bardzo pomogło. Na szczęście zdecydowaną większość treningów robię w bezpiecznych warunkach na basenie. Praca z psychologiem poskutkowała jednak tym, że przed mistrzostwami świata na Hawajach praktycznie nie miałem żadnych obaw i skupiałem się tylko na dobrym występie. Ze względów bezpieczeństwa pamiętałem jednak, by na treningach pływać bliżej brzegu.
Podczas mistrzostw świata na Hawajach sytuacja się powtórzyła?
Tym razem większe problemy pojawiły się podczas etapu kolarskiego, ale były nieco inne niż we Frankfurcie. Każda próba wejścia na wyższe obroty skutkowała objawami typu osłabienie, drętwienie rąk czy "odcięcie prądu w nogach". Po jakimś czasie straciłem poczucie, że dalsze próby wejścia na swoje maksymalne możliwości są dla mnie bezpieczne. A bez tego, nie ma mowy o rywalizacji o wysokie lokaty na zawodach tej rangi.
Na treningach przed mistrzostwami świata spodziewał się pan, że będzie aż tak trudno?
Właśnie nie. Formę miałem lepszą niż z ubiegłych latach, uzyskiwałem dobre wyniki, a nawet jeśli przytrafiały się momenty słabości, to zazwyczaj wystarczał kilkunastosekundowy odpoczynek i wszystko wracało do normy. Niestety nie zdołałem zlokalizować przyczyny tych ataków. Przytrafiały się w zupełnie przypadkowych momentach, bez związku ze zmęczeniem, czy porą dnia. Podczas treningów nie był to jednak żaden problem.
Ten sezon zakończył pan przedwcześnie. Jakie są zalecenia lekarzy?
Obecnie przechodzę bardzo dokładne badania, które mają wykluczyć poważniejsze schorzenia. Później najprawdopodobniej czeka mnie zabieg ablacji, a po nim 2-4 tygodnie przerwy. Operacja nie jest skomplikowana, a lekarze dodają mi sporo otuchy i przekonują, że wkrótce znów będę mógł ścigać się na najwyższym poziomie. Zresztą zabieg ablacji w przeszłości przeszła choćby kolarka Katarzyna Niewiadoma i dziś jest na szczycie. Wierzę, że w moim przypadku będzie podobnie.
Nie żałuje pan, że wcześniej nie poddał się pan temu zabiegowi?
Czułem się dobrze, a nawet jeśli kilka razy w ciągu dnia pojawiały się niewielkie symptomy arytmii, to nie przeszkadzały mi w normalnym funkcjonowaniu. Liczyłem, że obędzie się bez operacji. Być może, gdyby wcześniej zdarzyły mi się poważniejsze przypadki, to przerwałbym sezon. Przez wiele miesięcy funkcjonowałem jednak zupełnie normalnie. Byłem pod opieką lekarzy, a oni sprawiali, że sytuacja wydawała się być pod kontrolą.
Z perspektywy czasu może pan powiedzieć, że rzeczywiście tak było?
Nigdy nie zemdlałem na treningach, a jeśli już na coś narzekałem, to na delikatny dyskomfort. Dopiero sytuacje na zawodach uświadomiły mi, że potrzebna będzie poważniejsza interwencja.
W przyszłym roku wraca pan do rywalizacji na najwyższym poziomie?
Zrezygnowałem ze startu w grudniowych mistrzostwach świata na dystansie połowy Ironmana, więc skupię się na roztrenowaniu i zamknięciu spraw zdrowotnych. Wierzę jednak, że jeszcze w tym roku wrócę do mocniejszych treningów. Oczywiście wszystko pod kontrolą lekarzy. Starty w kolejnym sezonie nie są zagrożone.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty