"Inni umarli szybciej niż ja". Polski triathlonista najlepiej poradził sobie z piekłem Hawajów

Michał Fabian
Michał Fabian
Jak silna musi być głowa triathlonisty?

Bardzo silna, ale w sposób dość specyficzny. Przede wszystkim nie powinniśmy sobie uświadamiać, ile czasu zostało nam do końca. Szczególnie w tym momencie, gdy po czterech-pięciu godzinach spędzonych na rowerze schodzisz, nogi są naprawdę ubite, tyłek boli… Gdybyś miał myśleć, że przed tobą jeszcze 42 km na sztywnych nogach, to myślenie jest w ogóle bez sensu. Wszyscy pytają mnie, jak pracować głową. Odpowiadam, by po 10 km biegu nie myśleć, że jeszcze 32 km przed nami. Zamiast tego pomyśleć: "Dobra, przebiegłem dychę, muszę teraz przebiec drugą dychę". Ta głowa się trenuje na każdym treningu w ramach bezpośredniego przygotowania startowego. Jak ludzie mnie pytają, ile trenowałem przed zawodami, to z przerażeniem słuchają, że najdłuższymi treningami było 6 godzin na rowerze, a potem jeszcze godzina biegania. Albo 3 godziny na rowerze i 2,5-3 godziny biegania.

"Nie ma nie mogę" - to hasło, z którego pan słynie. Motto życiowe?

Tak. Mówi ono o tym, że jak nie chce ci się wyjść na trening, to o tym nie myśl, tylko po prostu wyjdź. Te wszystkie "diabełki", które powtarzają: "A może dziś posiedzę w domu, przecież deszcz pada", powodują, że potem i tak będziesz żałował. Jeżeli jesteś bardzo silnie zdeterminowany, jeżeli masz jasno wyznaczony cel, a do tego ten cel jest ogłoszony i ludzie o nim wiedzą, to po prostu filozofia, która mówi, że nie można sobie wmawiać, że nie mogę, jeżeli możesz. Nie mówię oczywiście o sytuacjach patologicznych, gdy ktoś ma kontuzję albo jest przeziębiony, a jednak wychodzi na trening. Albo ludzie czasami do mnie piszą: słuchaj, jestem przeziębiony, czy mam iść na trening? O takich sytuacjach nie mówię.

Hasło przydaje się także podczas rywalizacji?

Często używam takiego zwrotu, że włączyło mi się "niemaniemogę". Wyłączam racjonalne myślenie i w ogóle nienegocjowalne jest dla mnie to, że nie dobiegnę do mety. To jest właśnie kwintesencja tego, co stoi za tym hasłem.

W triathlonie są także krótsze dystanse, ale od razu wybrał pan Ironmana.

Gdy wracałem do sportu, dałem sobie trzyletnią perspektywę. Chciałem w 2010 r. ukończyć Ironmana w limicie czasu na imprezach europejskich, czyli nie dłużej niż 16 godzin. Rozpisałem sobie to na nuty. Wiedziałem, że muszę wystartować w maratonie, kupić rower, przejechać na nim 180 km. Nie miałem wtedy za bardzo pojęcia o tej dyscyplinie, wszystko było "na partyzanta". Jednak w trakcie tego trzyletniego planu cele pośrednie były realizowane na naprawdę wysokim poziomie. Dlatego później cel "Ukończyć" zmienił się w cel "Zakwalifikować się na Hawaje". Pamiętam, jak wystartowałem dla próby w 2009 r. w Ironmanie w Borównie. Wygrałem i pomyślałem, że albo mam jakieś predyspozycje, albo jest to dyscyplina dla mnie. Trzeba było te cele weryfikować - na szczęście w górę, nie w dół. Gdy w 2010 r. ukończyłem zawody w Klagenfurcie z wynikiem, który był wtedy chyba trzecim czasem w historii polskiego triathlonu, to pomyślałem sobie, że trzeba mierzyć wysoko. Wtedy postanowiłem, że chcę zostać mistrzem świata w kategorii M50.
Polski mistrz świata (na zdjęciu w środku) po zakończeniu rywalizacji na Hawajach. Fot. Archiwum Marcina Koniecznego Polski mistrz świata (na zdjęciu w środku) po zakończeniu rywalizacji na Hawajach. Fot. Archiwum Marcina Koniecznego
Bieganie było panu najbliższe. A która z dwóch pozostałych dyscyplin sprawiała na początku większe problemy?

Zdecydowanie pływanie. Pamiętam swoje pierwsze treningi pływackie. Trener, u którego zaczynałem, powiedział, że mnie się tylko wydaje, że ja pływam kraulem. To wyglądało zupełnie. Do dziś nie mam specjalnie wysoko rozwiniętych umiejętności pływackich, ale też zdaję sobie sprawę z tego, że im człowiek jest starszy, tym tę elastyczność mięśniową, która jest potrzebna do osiągnięcia pewnej pływalności w wodzie, naprawdę trudno wypracować.

Ponoć po zwycięstwie na Hawajach przeżywa pan wyjątkowo trudny okres. Trzeba się odpowiednio zregenerować, a tu ciągnie wilka do lasu…

Byłem w kieracie, trenowałem po 17-18 godzin w tygodniu i teraz nagle to wszystko zostało wyłączone. Mam poczucie odstawienia, czegoś mi brakuje. Okres roztrenowania w ogóle jest okresem trudnym, nagle mamy bardzo dużo czasu wolnego. I choć trwa on w moim przypadku tylko cztery tygodnie, to zdaję sobie sprawę, że pod koniec trzeciego tygodnia moja żona będzie mnie wysyłała na trening, bo nie będzie mogła mnie ścierpieć (śmiech).
Natomiast generalnie uważam, że regeneracja wśród osób uprawiających sport po 30. roku życia jest elementem bardzo niedocenianym. Dla mnie to jest czwarta dyscyplina w triathlonie. Trzeba uczyć się nie tylko trenować, ale i odpoczywać.

Na czym polega ta regeneracja w pana przypadku? Korzysta pan np. z kriokomory?

Chciałbym, ale w Olsztynie kriokomory nie mamy. Logistyka życia pokazuje, że trzeba korzystać z tego, co jest, w związku z tym wchodzę do jeziora. Staram się odpoczywać aktywnie. Nie leżę wentylem do góry, nie jem czterech czekolad dziennie. Dostałem zadanie od trenera, żeby trenować, ale maksymalnie cztery godziny w tygodniu.

ZOBACZ WIDEO: Medale z zawodów liczy w kilogramach. Poznajcie największego sportowego zapaleńca Wirtualnej Polski

Z trenerem Tomaszem Kowalskim współpracuje pan na odległość.

Trener przysyła mi rozpiskę, ja z kolei nie potrzebuję bata, żeby ktoś pytał mnie po każdym treningu, jak mi poszło, bądź też zachęcał mnie do tego, bym ten trening wykonywał. Wiem, dlaczego to robię, mam silny wewnętrzny imperatyw motywacyjny, w związku z tym nie potrzebuję trenera na co dzień. Potrzebuję osoby kompetentnej, która rozpisze mi dobrze plany. Nasza współpraca układa się bardzo dobrze. Mówię trenerowi, gdzie będę prowadził szkolenia, jakie są tam możliwości logistyczne. Prawdopodobnie poznałem już wszystkie baseny w Polsce. Wiem mniej więcej, gdzie można jeździć na rowerze, a nawet jestem w stanie powiedzieć, gdzie w okolicy miejsca, w którym szkolę, jest stacja benzynowa z prysznicem. Bardzo często jest tak, że kończę trening na stacji benzynowej, gdzie zostawiłem samochód. Kąpię się i dopiero potem jadę na inne miejsce szkolenia.

Pracuje pan jako trener biznesu, prowadzi szkolenia, dużo podróżuje. Taki tryb życia pomaga czy przeszkadza w przygotowywaniu się do zawodów?

W moim przypadku raczej sprzyja. Warunek jest taki, że firma za często nie wysyła mnie za granicę. Bo podróżowanie samolotem z rowerem jest pewną uciążliwością, nie mówiąc o kosztach. Takie "życie hotelowe" ma jedną zaletę w kontekście trenowania. Jak skończę szkolenie, a następnie trening, to idę do hotelu i kładę się do łóżka. W domu żona zapewne by mnie zaangażowała w jakąś rzecz do zrobienia. I druga bardzo ważna rzecz: mam już dorosłe dzieci. Kasia ma 21 lat, Michał - 26. Jak zaczynałem trenować, to oni byli już w takim wieku, że aż tak dużo nie potrzebowali rodziców. I to jest też jeden z elementów mojej ironmanowej filozofii. Trenowanie do Ironmana zajmuje tyle czasu, ze jak ktoś ma małe dzieci, to według mnie może stracić więcej niż zyskać tej chwały i splendoru z osiągnięcia wyniku.
Maraton, czyli ostatnia część triathlonu. Jak mówi Marcin Konieczny, pokonywana na Maraton, czyli ostatnia część triathlonu. Jak mówi Marcin Konieczny, pokonywana na "sztywnych nogach". Fot. Archiwum Marcina Koniecznego
Żona wspiera pana pasję?

Tak. Była ze mną na Hawajach, jeździ ze mną na każde zawody, jest wiernym kibicem. Na szczęście kupiła to moje hobby. Oczywiście mając do wyboru spędzenie ze mną czasu w sobotę, bądź też czekanie na mnie przez sześć godzin, aż skończę trening na rowerze, wolałaby zapewne to pierwsze, ale zdaje sobie sprawę z mojej pasji. Na szczęście nie stawia mnie przed wyborem: albo ja, albo trenowanie. Jestem jej za to bardzo wdzięczny. Wydaje mi się, że jesteśmy już po kryzysie pt. "Za dużo trenujesz, a za mało się mną zajmujesz". Jakoś to przepracowaliśmy, znaleźliśmy kompromis i jest super.

Jaki jest pana główny cel na 2018 rok?

Wiosenny maraton. Jeżeli nie uda mi się w nim złamać 2 godzin i 30 minut (obecnie życiówka Marcina Koniecznego to 2:34 - przyp. red.), to wtedy jesienny maraton. Chcę trochę odpocząć od Ironmana, skoncentrować się na bieganiu. Jeszcze nie wybrałem imprezy, ale wydaje mi się, że będzie to maraton za granicą, bo tam jest większa szansa na to, że będziemy mieli jakąś grupkę, która będzie biegła na wynik poniżej 2:30. W zeszłym roku startowałem w Orlen Warsaw Marathon, który jest świetną imprezą, ale niestety dystans pomiędzy elitą, a wynikami w okolicach 2:30 jest tak duży, że przez większą część trasy biegłem sam. Gdybym biegł w grupce, to wiatr, który wiał w drugiej części trasy, nie spowodowałby aż tak dużych zniszczeń. To 2:29:59 w maratonie jest moim świętym Graalem. Uważam, ze zdecydowanie trudniej zrobić ten wynik, niż złamać 9 godzin w Ironmanie (rekord życiowy Koniecznego w Ironmanie to 8:48 - przyp. red.). Jeżeli natomiast coś z bieganiem nie wyjdzie, bo to sport bardziej kontuzjogenny niż triathlon, to będę startować na krótszych dystansach w triathlonie. Chcę nabrać trochę prędkości, żeby w tym makroplanie "Hawaje 2022" bardzo solidnie się przygotować.

Czy Marcin Konieczny w 2022 r. ponownie zwycięży w MŚ na Hawajach?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×