Infrastruktura do uprawiania motorsportu w Polsce pozostawia sporo do życzenia. Dlatego też nie powinno dziwić, że tak niewielu rodaków dotarło do światowej elity. Kariera Roberta Kubicy udała się tylko dlatego, że jego ojciec zaryzykował własnym budżetem i szkolił syna na terenie Włoch.
Podobnie sprawa ma się w przypadku motocyklistów. Piotr Biesiekirski ostatnimi czasy zaczął odnosić sukcesy w Hiszpanii, poza Polską swoją karierę musi rozwijać również Daniel Blin.
Czarne chmury nad Torem Poznań
Trudno by było inaczej, skoro 38-milionowy kraj w środku Europy nie posiada toru wyścigowego z prawdziwego zdarzenia. Tor Poznań jest największym tego typu obiektem w naszym kraju. Nitka wyścigowa liczy na nim nieco ponad 4 km. Obiekt powstał w latach 70. na terenach byłego poligonu wojskowego.
Dziś mało kto pamięta, że przy jego powstawaniu doradzał sam Bernie Ecclestone, a swego czasu na gokartach sprawdzali się na nim nie tylko Robert Kubica, ale też Lewis Hamilton czy Michael Schumacher.
ZOBACZ WIDEO Rajd Nadwislański: Brzeziński nie dał szans rywalom
Tor Poznań lata świetności ma jednak za sobą. Od jakiegoś czasu w jego kontekście częściej mówi się o aferach, niż imprezach tam się odbywających. W lipcu skandalem zakończyła się impreza Gran Turismo Polonia, którą przerwano, bo okoliczni mieszkańcy narzekali na hałas. W ostatnich dniach na jaw wyszło też, że CBA ma zastrzeżenia do władz miasta o nadzór nad obiektem i zawiadomiło prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa. Miasto miało stracić co najmniej 7,2 mln zł, bo nie wyegzekwowało od Automobilklubu Wielkopolskiego opłat za korzystanie z toru.
Obrońcy Toru Poznań twierdzą, że tego typu działania mają doprowadzić do zamknięcia obiektu, bo teren liczący 85 ha jest niezwykle atrakcyjny dla deweloperów.
Brno przykładem dla Polaków
Tymczasem Czesi pokazują nam, że można posiadać nowoczesny tor wyścigowy i na nim zarabiać. W miniony weekend w Brnie odbyło się MotoGP, a obiekt położony w Morawach w ciągu trzech dni odwiedziło niemal 200 tys. ludzi. Co roku frekwencja na czeskim obiekcie jest jedną z lepszych w całym kalendarzu mistrzostw świata. I to mimo faktu, że Karel Abraham nie odgrywa pierwszoplanowej roli w mistrzostwach.
Czesi mają jednak bardzo długą historię, jeśli chodzi o wyścigi motocyklowe. Jeszcze w latach 30. XX wieku ścigano się na ulicach Brna, a zawodnicy rywalizowali na dystansie aż 31 km. Po II wojnie światowej skrócono go ze względów bezpieczeństwa do 17,8 km. Rywalizację najlepszych motocyklistów świata potrafiło wtedy oglądać nawet 400 tys. kibiców.
Z czasem stało się jasne, że ściganie się po ulicach nie jest bezpieczne i jeśli Brno chce gościć największe imprezy motoryzacyjne, to musi posiadać tor z prawdziwego zdarzenia. Jego budowa zaczęła się w roku 1985, a już dwa lata później na nowym obiekcie rozegrano pierwsze wyścigi. Obecna długość toru to 5,4 km.
Co ciekawe, przy konstruowaniu nowego toru nie wykorzystano żadnego z fragmentów ulic, na których ścigano się wcześniej. Fani motorsportu ciągle mogą jednak podziwiać budynki, które po II wojnie światowej służyły za aleję serwisową i pit-lane. Dziś w tym miejscu funkcjonują komisy samochodowe oraz stacja benzynowa.
Heading out to the track to test. But I thought I would show you a pic of the old circuit pits. We drive past them on the way back to our hotel. They are now car dealerships type places. pic.twitter.com/fNSLM8y5YI
— Alex Briggs (@Alex__Briggs) 6 sierpnia 2018
Wyścig MotoGP przynosi zyski dla regionu
Niewiele jednak brakowało, a w roku 2015 wyścig MotoGP w Brnie zostałby odwołany. Czesi mieli bowiem zaległości względem Dorny, zarządcy motocyklowych mistrzostw świata. Była to jednak zagrywka ze strony Karela Abrahama seniora, właściciela obiektu. On podtrzymywał od lat, że Grand Prix Czech nie jest w sposób wystarczający wspierane przez lokalne władze i dlatego organizacja zawodów nie przynosi zysków.
Abraham doskonale jednak wiedział na co się pisze. Bo jeszcze przed kilkoma laty organizowane przez niego zawody jako jedyne nie miały wsparcia władz państwa czy rejonu. Wtedy też do gry wkroczyli lokalni politycy. - Staraliśmy się uratować Grand Prix Czech w Brnie, nawet kosztem zwiększenia pomocy z budżetu miasta. To nasze wielkie dziedzictwo i świetna reklama dla Brna. Ponadto organizacja wyścigu ma wielki wpływ na naszą gospodarkę - mówi Klára Liptáková, zastępczyni burmistrza Brna.
Aby najlepsi motocykliści świata przyjeżdżali co roku do Brna, miasto dokłada co roku 10 mln koron. Ministerstwo edukacji i sportu dorzuca 30 mln koron, a województwo wkłada do budżetu imprezy kolejne 20 mln. Inwestycja zwraca się jednak z nawiązką. - Z samych podatków, które wiążą się z organizacją imprezy, odzyskujemy 200 mln koron - dodaje Liptáková.
W ciągu weekendu wyścigowego wystarczy wyjść na starówkę w Brnie, by upewnić się, że Liptáková nie kłamie. Wieczorem na ulicach miasta można spotkać tysiące kibiców. Piją piwo w okolicznych knajpach, podziwiają lokalne zabytki. Można ich łatwo rozpoznać. Większość z nich posiada na sobie koszulki lub czapki nawiązujące do któregoś z motocyklistów z MotoGP.
Obecna umowa Czechów z Dorną wygasa wraz z końcem 2020 roku i nikt nie wyobraża sobie, by nie została przedłużona. Polakom pozostaje jedynie pozazdrościć południowym sąsiadom tak udanej imprezy. Bo w naszym kraju prędko nie zobaczymy podobnej.