Hiszpan ściga się ze złamaną ręką. "To ogromnie boli, ale już jestem zwycięzcą"

Materiały prasowe / Red Bull / Jorge Martin
Materiały prasowe / Red Bull / Jorge Martin

Jorge Martin w ubiegły piątek w czeskim Brnie złamał rękę. Minął tydzień, a Hiszpan wrócił do rywalizacji. Mimo ogromnego bólu, montaż metalowej płytki w złamanej kończynie sprawił, że 20-latek jest w stanie się ścigać.

Do upadku Jorge Martina doszło podczas pierwszej sesji treningowej Moto3 w czeskim Brnie. Hiszpan bardzo szybko przeszedł badania, które wykazały, że doszło u niego do złamania kości promieniowej w lewej ręce. Dlatego wrócił do ojczyzny, gdzie w ubiegłą sobotę przeszedł operację w klinice w Barcelonie.

Dr Xavier Mir, operujący Martina, postanowił zespolić złamaną rękę metalową płytka oraz kilkoma śrubami. W tej sytuacji 20-latek postanowił się zgłosić do Grand Prix Austrii i w czwartek pozytywnie zdał testy medyczne.

W piątek Martin wyjechał na Red Bull Ring i mimo ogromnego bólu postanowił kontynuować udział w Grand Prix Austrii. - Jestem optymistą. Ręka potwornie boli. Ciągle mam na niej trochę siniaków, dlatego muszę pracować nad ich zmniejszeniem - powiedział zawodnik zespołu Gresini Racing.

Dla młodego Hiszpana jazda z kontuzją nie jest nowym doświadczeniem. Przed rokiem w Austrii przystąpił do rywalizacji ze złamaną kostką. - Ból jest spory, ale każdego dnia czuję się lepiej. Nie spodziewałem się, że ze złamaną ręką wykręcę czas 1:38, czyli taki sam jak w minionym sezonie, gdy miałem kontuzjowaną kostkę. Lekarze są optymistami, co dodaje mi otuchy. Jeśli oni są optymistami, a mają doświadczenie w takich tematach, to ja również. Nawet jeśli w niedzielę nie zdobędę punktów, to już jestem zwycięzcą. Warto było podjąć ten wysiłek, by się tutaj pojawić. To gigantyczne osiągnięcie - dodał Martin.

Dla Martina start w Austrii jest bardzo ważny, gdyż walczy on o tytuł mistrzowski w Moto3. Opuszczenie Grand Prix Czech sprawiło, że Hiszpan stracił prowadzenie w klasyfikacji generalnej cyklu na rzecz Marco Bezzecchiego.

ZOBACZ WIDEO Szlak na K2 naznaczony śmiercią. Andrzej Bargiel: Musiałem wspiąć się na wyżyny

Komentarze (0)