Do zdarzenia doszło w sobotę w lesie w okolicy wsi Drzewina w gminie Trąbki Wielkie. Igor Tracz wraz z grupą młodych zawodników prowadził trening tzw. "bokejoringu", czyli zaprzęgów rowerowych z psami.
Po około godzinie spotkał grupę 11 myśliwych z Gdańska. Musiał przerwać ćwiczenia. Jak twierdzi, został potraktowany agresywnie. - W pewnym momencie podjechało kilka samochodów. Wyszli z nich myśliwi i kazali nam opuścić teren. Powoływali się na nowe prawo łowieckie. Nie było to przyjemne. Ze strony myśliwych nie było żadnej próby porozumienia. Po prostu kazali nam zakończyć trening - mówi Igor Tracz.
Co ciekawe, prawo obowiązuje dopiero od wtorku. Diana Piotrowska, rzecznik Polskiego Związku Łowieckiego, mówi, że w sprawie toczy się postępowanie dyscyplinarne. - Niezwłocznie po zdarzeniu skontaktowaliśmy się z panem Igorem Traczem oraz ustaliliśmy koło oraz myśliwego, który brał udział w zajściu. Sprawa została skierowana do rzecznika dyscyplinarnego w celu wyjaśnienia okoliczności. Jeśli zarzuty się potwierdzą, zostaną wyciągnięte konsekwencje - mówi nam Diana Piotrowska.
Teraz wiele zależy od tego, jak zostanie potraktowane zgłoszenie Tracza. Według jego relacji, jeden z myśliwych miał powiedzieć, że "może trafić go kulka". Sam Tracz nie jest przekonany, czy traktować to jak groźbę.
Skontaktowaliśmy się z przedstawicielem koła łowieckiego "Cyranka" z Gdańska, którego członkowie brali udział w incydencie. Zapewnił, że "jeśli faktycznie padły takie słowa, to jedynie w formie ostrzeżenia", zaś polowanie było legalne i zgłoszone. Podobnie twierdzi Polski Związek Łowiecki.
- Ze wstępnych ustaleń wynika, że polowanie było legalne, prawidłowo zgłoszone oraz oznakowane w terenie. Miejscowy nadleśniczy, na którego terenie odbywało się polowanie, z dużym wyprzedzeniem został o nim poinformowany, jednak nie miał informacji o warsztatach organizowanych przez pana Tracza, co mogło zabezpieczyć przed wyniknięciem tej sytuacji. Oczywiście, nie usprawiedliwia to zachowania myśliwego i pod tym kątem sprawa będzie się toczyła - przyznaje Piotrowska.
Tracz z podopiecznymi opuścili teren polowania. - Miałem pod opieką grupę młodzieży, część z nich to niepełnoletni. Nie mogłem podjąć ryzyka, że ktoś dostanie jakimś rykoszetem - opowiada.
Okazuje się, że myśliwi nie mieli prawa przegonić pana Igora oraz jego zawodników z lasu. - Od wtorku weszło w życie nowe prawo, według którego w przypadku umyślnego utrudniania wykonywania polowania myśliwy może wezwać policję, która oceni sytuację pod kątem umyślności. Nie ma natomiast przepisów, które pozwalają myśliwym przegonić kogokolwiek z lasu. Myśliwi nie mieli prawa przegonić pana Igora czy spacerowiczów - zależy nam na bezpieczeństwie oraz dobrych relacjach ze społeczeństwem, każdy ma prawo realizować swoje aktywności i z pewnością w lesie wystarczy na nie miejsca - zapewnia pani Piotrowska.
Problem jest szerszy, bo może tak naprawdę dotyczyć każdego przypadkowego rowerzysty. - Zdarza się, że podczas treningu rowerowego przejeżdżamy przez teren kilku okręgów łowieckich. Czy to znaczy, że mamy dzwonić do każdej gminy i pytać każdego z osobna, czy przypadkiem nie jest organizowane jakieś polowanie? - pyta retorycznie Tracz. Zwykły człowiek wybierający się do lasu musiałby po prostu dzwonić i pytać do gmin, czy w lasach odbywają się akurat polowania. Niektóre gminy informują o polowaniach na swoich stronach internetowych, ale to też nie jest reguła. Czasem taką informację można uzyskać jedynie telefonicznie. Na stronie gminy Trąbki Wielkie można było znaleźć informacje o godzinie rozpoczęcia polowania, ale o godzinie zakończenia już nie. Igor Tracz nie ukrywa, że brak komunikacji to poważny problem.
- Nigdy nie mieliśmy problemu z myśliwymi, dobrze się dogadywaliśmy aż do tej pory. Gdyby teren był odgrodzony albo na przykład była informacja, że nie wolno wchodzić do lasu, bo tego dnia o tej godzinie trwa polowanie, nie byłoby problemu. Często są takie tabliczki dotyczące np. nowych nasadzeń i wtedy po prostu nie wchodzi się do lasu - mówi.
ZOBACZ WIDEO: Jędrzej Dobrowolski: Rzuciłem się w dół jak wariat. Mój sport to ekstremum!
Diana Piotrowska zauważa, że ogrodzenie terenu jest nierealne ze względu na zbyt duży obszar polowania. - Nie ma możliwości ogrodzenia terenu, ani obowiązku znakowania miejsca wykonywania polowania natomiast zalecamy, by koła łowieckie ustawiały tabliczki w ramach dobrej praktyki. Coraz więcej kół tak robi, w tym przypadku zgodnie z relacją świadków miejsce wykonywania polowania również było oznakowane. Nam nie zależy na tym, by dochodziło do incydentów. Zresztą są to sytuacje bardzo rzadkie, choć w ostatnich latach mocno nagłaśniane - mówi rzecznik Polskiego Związku Łowieckiego.
Udało się nam również skontaktować z prowadzącym polowanie Dariuszem Orłowskim.
- Nie było z naszej strony agresji. Wyjaśniliśmy, że mamy tu polowanie i prosiliśmy o to, by zrobili sobie przerwę w treningu - wyjaśnia myśliwy. Całe polowanie może trwać kilka godzin, ale w jednym miejscu myśliwi, jak mówią, przebywają do pół godziny. - Umieszczamy tabliczki z informacją o polowaniu, mimo że nie mamy takiego obowiązku. Zgłosiliśmy to również do gminy. Rano objechałem nawet teren i sprawdziłem czy wszystkie szlabany są zamknięte. A więc dopełniliśmy wszelkich formalności.
Orłowski zapewnia też, że nie słyszał żadnych gróźb pod adresem sportowców. - Nie sądzę, by takie słowa padły. I co ważne, my nigdy nie przeganiamy ludzi. W naszym interesie nie jest konfrontacja ze społeczeństwem, tylko współpraca. To ten pan był agresywny. Nie wiem, o co mu chodziło, może szuka rozgłosu.
Czują się bezkarni!
Jak zastrzelą komuś dziecko w lesie to może ktoś wreszcie otworzy oczy?