Do zdarzenia doszło w momencie, gdy serwisman odpowiedzialny za smarowanie nart akurat wszedł na trasę nie spodziewając się zbliżającego się właśnie Odda-Bjoerna Hjelmeseta. Norweski narciarz wpadł na Szwajcara nie mogąc już uratować się przed zderzeniem. W efekcie zawodnik upadł i jak przyznał, zanim pozbierał się i odzyskał rytm biegu, stracił ze dwadzieścia sekund. Na mecie nie zmieścił się przez to nawet w czołowej dziesiątce tracąc do triumfującego Pettera Northuga trzydzieści dwie sekundy. Gdyby nie kraksa, Hjelmeset walczyłby o miejsce w czołowej piątce, a może nawet stanąłby na podium.
Całe zdarzenie miało niestety nieprzyjemny epilog po zakończeniu zawodów. Norweski narciarz, który uchodzi w za jednego z najsympatyczniejszych uczestników Pucharu Świata, tym razem był zdenerwowany do tego stopnia, że gdy przypadkowo wpadł na szwajcarskiego serwismana, złapał go za kurtkę i pchnął mocno na stojący w pobliżu samochód. Obydwu panów dopiero po chwili rozdzielili przypadkowi świadkowie scysji. - Byłem tak zły jak jeszcze nigdy w życiu. To, co stało się na trasie, nie powinno mieć miejsca, bo być może straciłem przez to podium. Ale nie jest też dobre to, co stało się po zawodach – przyznał prawie 38-letni Hjelmeset, mistrz świata z Sapporo na dystansie 50 kilometrów.
- Odd Bjoern dostał od nas ostrzeżenie, które można porównać do żółtej kartki w piłce nożnej. To jest kara od nas za to, co miało miejsce – powiedział Age Skinstad, działacz z norweskiego teamu.