Wielcy (i nie tylko) narciarze w anegdocie, cz.4: Pechowy Fin

Mistrzostwa świata w Lahti w 1978 roku polscy kibice kojarzą przede wszystkim dzięki wspaniałym wynikom Józefa Łuszczka, który w biegach narciarskich sięgnął po dwa medale - złoty na 15 km i brązowy na 30 km. Gospodarze indywidualnie wywalczyli tylko jeden krążęk, choć mogło być ich więcej.

W tym artykule dowiesz się o:

Zdecydowanie najlepszym fińskim biegaczem lat 70-tych był Juha Mieto, wielokrotny medalista igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata, który mimo wielu udanych startów nigdy nie zdołał zdobyć złotego medalu w biegu indywidualnym i nie inaczej było w Lahti, gdzie sięgnął tylko po brąz na 15 kilometrów. Drugim czołowym biegaczem świata tamtych lat rodem z Finlandii był Matti Pitkaenen, który jednak nie wspomina zapewne mistrzostw z 1978 roku zbyt dobrze.

27-letni zawodnik rozpoczął walkę od dystansu trzydziestu kilometrów, gdzie od początku plasował się w czołówce, lecz nie wystarczyło to zdobycia medalu - Pitkaenen zajął czwartą pozycję. Dwa dni później biegacze ponownie stanęli na starcie i scenariusz się powtórzył, a Fin po raz drugi musiał obejść się smakiem lądując tuż za podium. Trzecią konkurencją na mistrzostwach w Lahti z jego udziałem była sztafeta, w której trenerzy postanowili wystawić go na ostatniej czwartej zmianie. Gdy na trasę jako trzeci wyruszył Pertti Teurajaervi jasnym było, że Finowie są o krok od złota, a Matti Pitkaenen miał tylko postawić kropkę nad "i". Jego przewaga nad Szwedem Thomasem Magnussonem była spora, jednak Pitkaenen w dniu rozgrywania sztafety nie był w optymalnej formie. Magnusson systematycznie zmniejszał stratę i ku rozpaczy miejscowych kibiców przybiegł na metę pierwszy.

Pechowemu Pitkaenenowi, który miał już na koncie dwa czwarte miejsca i jedno drugie, o którym trudno powiedzieć aby było sukcesem w sytuacji gdy złoto było tak blisko, pozostał jeszcze tylko bieg na pięćdziesiąt kilometrów, ostatnia konkurencja mistrzostw świata. Czy trzeba dodawać, że w tych tak pechowych dla siebie zawodach i tym razem był ... czwarty?

Komentarze (0)