Aż do piątku tylko dwa razy miała miejsce sytuacja, gdy w Turnieju Czterech Skoczni wszystkie miejsca na podium zajęli zawodnicy z jednego kraju. Po raz pierwszy zdarzyło to się w sezonie 1954/1955, gdy rozegrano trzecią edycję turnieju. Najlepsi na świecie byli wówczas Finowie: triumfował Hemmo Silvenoinen przed Eino Kirjonenem i Aulisem Kallakorpim. Na poszczególnych obiektach dominacja była już nieco mniejsza, gdyż choć Kallakorpi odniósł dwie wygrane, to pozostałe dwa triumfy padły łupem Norwega Torbjoerna Ruste. W klasyfikacji generalnej po zsumowaniu wszystkich not Finowie nie mieli jednak sobie równych.
Dwadzieścia lat później, w sezonie 1974/1975, na skoczniach pojawiła się grupa młodych, niezwykle utalentowanych austriackich skoczków. Podopieczni trenera Baldura Preimla prezentowali wielką formę. Zwycięzcą Turnieju Czterech Skoczni został najlepszy już w Oberstdorfie Willi Puerstl, który triumfował przed Edim Federerem i Karlem Schnablem. Kto wie które miejsce zająłby ten ostatni, gdyby nie nieudany pierwszy konkurs - w pozostałych trzech był już najlepszy, jednak nie zdołał odrobić wszystkich strat. Warto dodać, że jednym z tych, którzy skutecznie rywalizowali z Austriakami, był Stanisław Bobak - drugi w Oberstdorfie zajął ostatecznie piątą pozycję w klasyfikacji łącznej.
Od tamtej pory nigdy więcej nie zdarzyło się, żeby na podium stanęli wyłącznie skoczkowie z jednego kraju. Po trzydziestu siedmiu latach kolejne pokolenie Austriaków nawiązało jednak do wyników podopiecznych Preimla, w dodatku w jubileuszowej sześćdziesiątej edycji niemiecko-austriackich zawodów.
Historia pokazuje, że tego typu dominacja w Turnieju Czterech Skoczni zdarza się bardzo rzadko. Jak długo będziemy więc czekać na zawodników, którzy powtórzą tegoroczny sukces Gregora Schlierenzauera, Thomasa Morgensterna i Andreasa Koflera?