Orła cień (część I), czyli kto zepsuł Adama Małysza?

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Adam Małysz odnosił swoje pierwsze sukcesy już w sezonie 1995/1996, kiedy reprezentacją zajmował się Czech Pavel Mikeska. Później nastąpił głęboki kryzys, z którego skoczka uratowali Apoloniusz Tajner, Jan Blecharz i Jerzy Żołądź. To właśnie pod ich opiekuńczymi skrzydłami Małysz święcił historyczne triumfy w latach 2001-2003. Gdy coś szwankowało, mechanizm "naprawiał" Jan Szturc - pierwszy trener, a prywatnie wujek Adama. Z czasem jednak i on nie dawał rady. Na pomoc wezwano specjalistów z zagranicy. Każdy z nich dodał swoje trzy grosze i mniej lub bardziej przyczynił się do powiększenia dorobku mistrza.

Początek 2009 roku nie był skoczka z Wisły szczęśliwy. W Garmisch-Partenkirchen przegrał z Andreasem Wankiem - aktualnym Mistrzem Świata Juniorów. Niemiec jest podopiecznym trenera Heinza Kuttina, który kilka lat temu pracował w Polsce. To właśnie za jego kadencji Mateusz Rutkowski zdobył złoty medal MŚJ w Stryn, pokonując Thomasa Morgensterna.

Austriaccy szkoleniowcy chcą drużyny

Po dymisji Apoloniusza Tajnera, trenerem kadry narodowej został Kuttin, a kadrą B zaopiekował się jego rodak - Stefan Horngacher. Austriacki duet chciał stworzyć w Polsce cały system szkoleniowy. Pod ich opieką Polacy odnieśli historyczny sukces olimpijski, zajmując piąte miejsce w konkursie drużynowym na dużym obiekcie w Pragelato. Do medalu zabrakło nieco ponad 50 "oczek". To najlepszy wynik polskich skoczków w historii startów w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich. Cztery lata wcześniej, w Salt Lake City, poza Małyszem, najwyższym miejscem była 29. lokata Roberta Matei, natomiast we Włoszech 16. miejsce Kamila Stocha. W Ameryce na K90 Małysz zdobył medal, jednak był jedynym Polakiem, który awansował do finału. W Pragelato awans do "30" wywalczyła cała czwórka. Indywidualnie było nieco gorzej, Adam Małysz był 7. i 14.

Kuttin źle znosił nagonkę ze strony kibiców, dziennikarzy i włodarzy Polskiego Związku Narciarskiego. - Wiem, ja jestem ten zły i winny wszystkiemu, bo obcy. U was jest tylu specjalistów od skoków, ilu kibiców, a z wyników rozliczają tylko Kuttina. Gdy przyjeżdżałem do Polski, miałem przez trzy lata być trenerem kadry B. Potem nagle zostałem szkoleniowcem pierwszej drużyny. Czy gdybym mógł cofnąć czas, czy podjąłbym się ponownie tej pracy? Nie odpowiem na to pytanie. Przeżywam jedne z najgorszych chwil w życiu - powiedział rozgoryczony. Unikał krytyki, sam jednak nie wahał się wyrażać dezaprobaty. - Sto tysięcy razy powtarzałem, jak ważne jest lądowanie i telemark, że walczymy o każdy ułamek punktu, ale co z tego. Jak grochem o ścianę. Zupełnie brakuje im konsekwencji. Strasznie mnie to wkurza - ganił podopiecznych na łamach Przeglądu Sportowego.

Już Heinz Kuttin krytykował Łukasza Kruczka

Po Turynie było wiadomo, że szkoleniowiec nie zostanie w Polsce. W rozmowie z Rzeczpospolitą żalił się, że wiele decyzji zapada za jego plecami. - Nikt ze mną nie rozmawia, nikt o nic nie pyta. Telefon milczy. A przecież można powiedzieć: panie Kuttin, dziękujemy, było miło, i na tym zakończyć współpracę. Chciałbym pracować z tymi chłopcami, ale nie z tym zarządem, nie z tym prezesem. Austriak nie bał się głośno wymieniać nazwisk. Na celowniku znalazł się także jego ówczesny asystent - Łukasz Kruczek. - Przykro mi, że rozstajemy się w nieprzyjemnych okolicznościach. Ufałem mojemu asystentowi Łukaszowi Kruczkowi, ale mnie zawiódł. Prowadził swoją grę, rozmawiał za moimi plecami z prezesem, choć powinien być lojalny. A prezes, występując podczas igrzysk w roli komentatora telewizyjnego, oceniał moją pracę. To nie mieści się w głowie - powiedział Kuttin. Wielokrotnie podkreślał, że nie popełnił błędów w okresie przygotowawczym. Co zatem uważał za chybioną decyzję? - Największym moim błędem było to, że nie rozstałem się z Kruczkiem już w styczniu. Byłoby lepiej dla wszystkich - złościł się. Trener otrzymał zwolnienie e-mailem i opuścił Polskę w atmosferze skandalu. Razem z nim wyjechał Stefan Horngacher, który zdecydował się przyjąć ofertę z centrum szkoleniowego w Hinterzarten.

Dzięki Hannu Lepistoe Małysz znów latał daleko

Po młodym, w gorącej wodzie kąpanym Austriaku, zdecydowano się na współpracę z kimś zupełnie odmiennym. Polski Związek Narciarski zatrudnił doświadczonego, starszego Hannu Lepistoe, jednego z ojców sukcesów legendy skoków - Mattiego Nykaenena. W ciągu ćwierć wieku pracy trenerskiej jego podopieczni wywalczyli ponad 50 medali. Fin przywrócił Małyszowi blask sprzed lat. Doprowadził go do czwartego triumfu w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w sezonie 2006/2007. Adam Małysz zdobył także złoty medal na Mistrzostwach Świata w Sapporo i 13. razy stawał na podium konkursów PŚ, w tym 9 na najwyższym jego stopniu. Kolejny sezon był dużo słabszy, Polak ani razu nie stanął na "pudle", ostatecznie w generalnej klasyfikacji był 12., natomiast rywalizację w Turnieju Czterech Skoczni zakończył na niezłym, 4. miejscu. Trzeba zaznaczyć - to nie był ważny rok, nie rozegrano w nim ani Igrzysk Olimpijskich, ani nawet Mistrzostw Świata w narciarstwie klasycznym. Jedyną imprezą wyższej rangi były Mistrzostwa Świata w lotach narciarskich, które Małysz zakończył w czołowej "10". Już od długiego czasu było wiadomo, że jego głównym celem są Igrzyska Olimpijskie w Vancouver, bowiem do bogatej kolekcji nagród brakuje mu tylko olimpijskiego złota. Po zdobyciu Kryształowej Kuli doświadczonemu i niemłodemu już przecież zawodnikowi potrzebna była przerwa i mniej męczący sezon. Aby osiągać rezultaty, potrzebny jest długi, wieloletni plan treningowy, a mimo to, niespełna rok przed Mistrzostwami Świata w Libercu i sezon przed zmaganiami w Vancouver, zdecydowano się na zmianę trenera.

Adam Małysz latał, Lepistoe... wyleciał

Zaledwie kilka dni przed finałem Pucharu Świata w Planicy, gdzie rok wcześniej triumfy święcił Adam Małysz, a Lepistoe był podrzucany na rękach i wychwalany pod niebiosa, Apoloniusz Tajner ogłosił: - Prezydium Polskiego Związku Narciarskiego podjęło decyzję, że nie będziemy przedłużać kontraktu z Hannu Lepistoe. Obowiązki trenera głównego w Planicy będzie pełnił Łukasz Kruczek - powiedział na antenie TVP. - Na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że zmieni się formuła pracy. Już nie będzie tak, że przychodzi trener z zagranicy i ma pełną swobodą, a my się odsuwamy, mimo że wiemy, jakie rozwiązania się u nas nie sprawdzą - powiedział prezes TZN w rozmowie z Rzeczpospolitą i tym samym potwierdził przypuszczenia - Federacja szuka trenera z Polski. Hannu Lepistoe został postawiony przed faktem dokonanym. - Jestem bardzo rozczarowany, bo wcześniej uzgodniliśmy już cały plan na dłuższy okres, kolejne sezony. Poprzedni rok był tak fantastyczny, że oczekiwania przed obecnym były ogromne. Ja oczekiwałem wiele, a media i kibice jeszcze więcej. I kiedy wyniki nie przyszły, wszyscy stwierdzili, że jesteśmy słabi, że Lepistoe się nie nadaje - Fin nie krył żalu. Pozycję głównego szkoleniowca polskiej reprezentacji przejął Łukasz Kruczek, który przez wszystkie lata z bliska obserwował wzloty i porażki kadry, był bowiem asystentem poprzednich dwóch trenerów.

W poszukiwaniu formy

Hannu Lepistoe potrafił przyznać się do błędu i na łamach Przeglądu Sportowego przeprosił polskich kibiców. - Przesadziliśmy z obciążeniami podczas ostatniego zgrupowania przed startem Pucharu Świata. Tu nie chodzi tylko o liczbę skoków, czy godzin spędzonych na siłowni. Każdy trener wie, że są pewne limity obciążeń, których nie powinno się przekroczyć. Do sumy wysiłku każdego zawodnika wlicza się wiele czynności, także wchodzenie po schodkach na skocznię, z nartami na plecach. My, trenerzy każdy taki spacer musimy brać pod uwagę. I ja też brałem, ale nie zapaliło mi się czerwone światełko. Nie zwróciłem uwagi na to, że Zakopane było skute lodem, przez co wspinanie się na skocznię w obuwiu narciarskim kosztowało zawodników znacznie więcej sił. To moim zdaniem główna przyczyna tego, że teraz są przygaszeni i nie potrafią wydobyć z siebie maksymalnej energii - tłumaczył. Fin precyzyjnie planował każde zgrupowanie i każde obciążenie. W porównaniu z nim Łukasz Kruczek wydaje się zupełnie nie mieć koncepcji treningów. Zaraz po pierwszych startach zdecydowano się wycofać Polaków z Pucharu Świata. Zawodnicy pojechali do "magicznego" Ramsau, w którym przed laty Apoloniusz Tajner "reperował" podopiecznych. Naprawa nie przyniosła ani efektu, ani gotowej odpowiedzi na pytanie, jak poprawić dyspozycję zawodników. Wydaje się, że Łukasz Kruczek zupełnie się pogubił. - Może sytuacja rozjaśni się po treningach, które chcielibyśmy odbyć w najbliższy wtorek lub piątek w Zakopanem. Nie wiem jednak czy skocznia będzie tam tak szybko gotowa. O innym miejscu na treningi nie myślimy. Jeżeli nie uda się w Zakopanem pojedziemy 27 grudnia prosto na Turniej. Mam nadzieję, że w kolejnych zawodach wyniki będą lepsze. Koniec grudnia to już nie jest czas na trening. Może z pomocą przyjdą nam święta. Będzie okazja trochę odpocząć, oderwać się od tego wszystkiego. Zawodnicy mają sporo skoków w nogach w ostatnim czasie i może po przerwie to zaprocentuje lepszą dyspozycją w czasie Turnieju. Wiary nie tracimy - przekazał kibicom na internetowej stronie Polskiego Związku Narciarskiego. Czy nie za wiele "gdybania" i niepewności jest w wypowiedzi trenera sportu, w którym o prawidłowości odbicia decyduje 0,1 sekundy, a zegar odmierzający czas do najważniejszych imprez tyka coraz głośniej?

Na chybił-trafił

Jeszcze przed rozpoczęciem sezonu prezes Polskiego Związku Narciarskiego obiecywał, że Małysz włączy się w walkę o Kryształową Kulę. Łukasz Kruczek potwierdzał, że zawodnicy są w najlepszej formie od lat. Odnowiono współpracę z fizjologiem Jerzym Żołądziem, zawsze "pod ręką" był Tajner. Powrót do przeszłości najwyraźniej okazał się błędem. Apoloniusz Tajner chyba zbyt długo nie ma bezpośredniego kontaktu ze skokami. Przed startem w Kuusamo podzielił się z "Dziennikiem Zachodnim" typami: - Finowie są w kompletnej rozsypce. Niemcy wciąż nie mają gwiazdy klasy dawnego Schmitta, czy Hannawalda. Szwajcarzy to wciąż dwóch tych samych zawodników - ocenił. Życie szybko zweryfikowało jego słowa. Finowie świetnie dają sobie radę bez Janne Ahonena, a Schmitt niespodziewanie powraca do dyspozycji sprzed lat. Niespodziankę, ale in minus, sprawili też reprezentanci Polski. Po dwóch periodach Pucharu Świata zajmują ostatnią, 11. pozycję w Pucharze Narodów, przegrywając nawet z Francją. Rok temu o tej samej porze Polacy klasyfikowani byli dwa "oczka" wyżej, natomiast 2 lata temu aż o 5. miejsc wyżej.

Podcięte skrzydła orła z Wisły

Polskiemu Związkowi Narciarskiemu nie wystarczyły rezultaty osiągane w drugim roku współpracy z Hannu Lepistoe. Czwarte miejsce w Turnieju Czterech Skoczni i 12. pozycja w Pucharze Świata okazały się niewystarczające. Federacja wciąż wstrzymuje się od oficjalnej oceny wyników trenerskich Kruczka. Czego dokonał do tej pory? Zawodnicy skaczą nieregularnie jak nigdy, straciliśmy miejsce w Pucharze Świata, a Małysz boi się, że nie uda mu się zakwalifikować do finału. Po trzech startach Polak zajmował w Turnieju Czterech Skoczni 24. miejsce z notą 556,9 pkt. Lider - Wolfgang Loitzl, miał wtedy na koncie 822,5 pkt. Austriak w jednym skoku zdobył średnio 137,1, a Małysz 111,4, co oznacza, że w każdym skoku tracił do Loitzla około 14 metrów.

Czy tak musiało być?

Kiedy Małysz w 1996 roku wygrał swoje pierwsze międzynarodowe zawody, o Martinie Schmitcie jeszcze nikt nie słyszał. Gdy Polak rozważał zakończenie kariery po fatalnych Igrzyskach Olimpijskich w Nagano w 1998 roku, Schmitt zaczynał liczyć swoje trofea. Zdobywał medale, dwukrotnie triumfował w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Sezon 2000/2001 rozpoczął się podobnie - to Niemiec rozdawał karty. W Turnieju Czterech Skoczni rewelacyjną formę pokazał mało wówczas znany Adam Małysz. Polak przeskakiwał rywali o 10 metrów, bił rekordy, ustanawiał reguły gry. Z pewnym sentymentem polscy kibice wspominają walkę Schmitt kontra Małysz. Kiedy Polak utrzymywał się w ścisłej światowej czołówce, szczęśliwa gwiazda Martina Schmitta świeciła coraz słabiej. Złośliwi wróżyli mu rychły koniec kariery. Po niemal 10 latach w dołku Schmitt odrodził się i ponownie walczy o miejsca na podium. Zawdzięcza to między innymi Stefanowi Horngacherowi. Polski Związek Narciarski powinien pluć sobie teraz w brodę, bowiem Austriak jeszcze w marcu 2008, jak tylko usłyszał plotki o zwolnieniu Hanny Lepistoe, sam zgłosił się i zaproponował współpracę. Przemawiała za nim znajomość systemu, zawodników, dobre opinie podopiecznych. Tajner wybrał jednak Kruczka. Czy Małysz, podobnie jak Schmitt, mógł się odrodzić?

Najprawdopodobniej Małysz zakończy karierę po Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver. W lutym 2010 roku będzie miał dokładnie 32 lata i dwa miesiące. W tym wieku ostatnie konkursy wygrywał jego idol, Jens Weissflog. Polak może jeszcze nawiązać walkę ze sporo młodszymi skoczkami. Wszystko czego potrzebuje, to trochę czasu, spokoju i przygotowań z odpowiednim szkoleniowcem.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)