To, którym sportowcom kibicujemy, jest naszym wewnętrznym wyborem. Niektórzy wciąż trzymają kciuki za Maksyma Drabika, inni nie mają ochoty się w jego kierunku uśmiechać ani bić mu braw. Osobiście nie planuję panu Maksiowi wchodzić w drogę, bo o ile przed kilkoma laty można jeszcze było wspólnie pogadać i pożartować, to teraz już niekoniecznie. Lepiej trzymać zatem zdrowy i bezpieczny dystans.
Nie ulega natomiast kwestii, że Maksym Drabik to kozioł ofiarny polskiego żużla i problemy się go trzymają. Nie on jeden nie miał przecież świadomości, jaki sposób wspomagania swojego organizmu jest dozwolony, a jaki nie. Nie on jeden był na bakier z procedurami. Ale on jeden zapłacił za to wysoką cenę. Cenę zawieszenia. Po czym na dobre zmienił swój stosunek do świata i do kolegów. To na jego boleściach uczyli się inni, a obozy kadry zaczął odwiedzać z wykładami przedstawiciel Polskiej Agencji Antydopingowej.
Mija kilka lat i mamy taki oto zbieg okoliczności, że znów Drabik, jako przedstawiciel zawodu, może ponieść konsekwencje trudzenia się żużlową działalnością. Mianowicie wszyscy lub niemal wszyscy zawodnicy żyją za pieniądze otrzymywane z tytułu podpisania umowy ze swoim klubem, ale to Drabik ma się spowiadać ze sprzętowych inwestycji i coś oddawać. Bo Włókniarz Częstochowa zdecydował się ożywić martwy do tej pory i trefny punkt mówiący o tym, że zawodnik otrzymuje pieniądze na przygotowanie do sezonu.
ZOBACZ WIDEO Sajfutdinow: Dostaję sygnały, że władze FIM i GP chcą mojego powrotu do mistrzostw świata
Czytam i nie wierzę, że jeśli sprawa trafi do Trybunału Polskiego Związku Motorowego, to do czasu jej zakończenia Drabik nie będzie mógł reprezentować swojego nowego, rybnickiego klubu. Znów miałby zostać cierpiętnikiem pokutującym za błędy całego środowiska.
Nie chcę się już powtarzać, że ten zapis nadaje się do jednego. Do wykreślenia. Bo przecież żużlowcy z wieloletnim stażem mają rozbudowane parki maszynowe i przed kolejnym sezonem wystarczy im często dokupić jeden silnik, a nie sprzętu za okrągły milion. Dlatego wierzę, że władze PGE Ekstraligi okażą się w tej waśni skutecznym mediatorem. A brzmienie zapisu jednak zmienią. Choćby bez specjalnego rozgłosu, po cichu, ale dla dobra wszystkich. Byłby to bowiem dużego kalibru absurd, gdyby zawodnik nie mógł jeździć w Rybniku, bo zarzucają mu coś w Częstochowie. Gdyby znów nie mógł wykonywać swojej pracy. Tym bardziej, jeśli pieniądze na przygotowanie do sezonu dostał… w trakcie sezonu. Lub po jego zakończeniu.
Strasznie to wszystko skomplikowane poza tym. No bo jeśli podczas treningu rowerowego Drabik zechce kupić sobie kremówkę do kawy, by uzupełnić kalorie, to też powinien na fakturę? W końcu to w ramach przygotowań.
No nie ma szczęścia ten Drabik junior. Pamiętam, jak jeszcze niedawno wielu chciało go też karać za odmawianie wywiadów przed kamerą w czasie spotkań. Oczywiście rozumiem, że są prawa i obowiązki. Że jeśli chce się godnie zarabiać, to trzeba też wiedzieć, za co. Ale czy naprawdę nie przeżyjecie bez tych kilku wypowiedzianych za karę zdań?
Owszem, gdyby ten precedens poruszył lawinę i sprawił, że skala wypinania się zawodników na reporterów w parku maszyn osiągnie problematyczne rozmiary, wówczas inaczej podszedłbym do tematu. No ale inni wiedzą, gdzie są frukty, jak wysoko trzymać bidon i w jaki sposób złapać, aby czegoś palcami nie przysłonić. No i że trzeba też w trakcie udzielania wywiadu "ściągnąć łyka", bo przecież żużlowiec na robocie ma prawo być spragniony.
Wojciech Koerber